3,2, 1… sezon katarów i chorób uważam za rozpoczęty!

Tyle że w tym roku do jesieni przygotowujemy się… od połowy lata. Bo mamy oficjalnie dość. Tamten sezon jesienno-zimowy upłynął nam pod znakiem nieustającej walki z chorobami. Antoś częściej chorował, niż był zdrowy. Ja i Adam podobnie. To dobijające tym bardziej, że na własnym przykładzie wiemy, że można inaczej. 

Lenka nigdy nie chorowała. Co prawda łapała katar, ale do tej pory nie brała antybiotyku, a jej organizm z każdą infekcją radził sobie sam! Ba, był taki czas, że ja i Adam też latami omijaliśmy lekarzy. Wiadomo, że odporność to indywidualna sprawa każdego, ale wydaje mi się, że kiedy miałam tylko Lenkę, po prostu więcej czasu i energii poświęcałam na to, żeby przygotować ją do czasu, w którym królują infekcje. 

Kiedy pojawia się pierwszy katar, jest już za późno. Dlatego wspólnie postanowiliśmy, że w tym sezonie tak łatwo się nie poddamy! Do jesieni i okresu chorobowego przygotowujemy się już od lipca.

To nie żart, postanowiłam wrócić do swoich sprawdzonych sposobów na odporność bo przez kilka lat doskonale się sprawdzały.

To jak, działacie ze mną?

Dieta  – zaczynam od niej z prostej przyczyny – jeśli dziecko będzie jadło śmieciowe jedzenie, to nawet najlepsze, najskuteczniejsze sposoby nie pomogą. Dieta i jej wpływ na odporność to tamat o którym można rozpisywać się bez końca, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale Lenka i Antoś jedzą mało słodyczy, a jeśli już to daję im te z małą ilością cukru, np. domowe ciasta, w których mam wpływ na użyte składniki, gorzką czekoladę, domowe batony z orzechami, własnoręcznie zrobione żelki itp. Staram się też, żeby ich dieta była urozmaicona, co w tamtym roku mocno zaniedbałam i na infekcje nie musiałam czekać długo.

Sok z kiszonej kapusty – kto zna mojego bloga ten wie, że jestem wierną fanką soku z kapusty już od dawna. Sok z kapusty i kiszonki to jedne z najlepszych i najzdrowszych naturalnych sposobów, które bardzo pomagają wzmocnić odporność. To tyle teorii… w praktyce, mój dwuletni buntownik z wyboru zapiera się rękami i nogami. Nie będzie pił i koniec. Nie myślcie, że tak łatwo się poddaję. Próbuję mu przemycić łyżeczkę soku z kapusty, ale to automatycznie odpala jego wewnętrzny radar na kiszonki. I spluwa odpornością, dosłownie 😛 Dlatego działam innymi sposobami, dla szczególnie opornych (nie mylić z „odpornych”), które nawet Antoś przełknie. Patrzcie na następny punkt: 

Suplementacja – Marsjanki Futura: występują w 3 postaciach, dla dzieci w różnym wieku. Ich najbardziej praktyczną zaletą jest to, że są smaczne! Nawet dwulatek nie tylko ich nie wypluwa, ale prosi o więcej. A ponieważ prosi na swój sposób, to tak czy tak, ta nasza walka o wzmocnienie odporności często kończy się awanturą. Kto próbował odmówić czegoś dwulatkowi, ten wie o czym mówię.

Jeszcze latem podawałam Antosiowi Marsjanki w syropie, ze względu na to, że dzieci w wieku 1-3 intensywnie rosną i i przez to potrzebują witaminy D i K2. Ale teraz powoli przerzucamy się na Marsjanki w tabletkach do ssania, które są zalecane dla dzieci od 3 lat. Tabletki nie zawierają cukru, nie zawierają sztucznych barwników i są wzbogacone o witaminę C i D.

Dla Lenki, która właśnie zaczęła pierwszą klasę, mam saszetki z żelem, z kwasami omega-3, które są niezwykle ważne dla prawidłowego funkcjonowania mózgu i witaminą C i D3 w ilości odpowiedniej do jej wieku i potrzeb organizmu. Mnie przekonuje również fakt, że Marsjanki Futura zostały opracowane we współpracy z pediatrami i nie zawierają syropu glukozowo-fruktozowego.

Syrop z młodych pędów sosny – specyfik, z którego korzystały nasze mamy i babcie na długo przed tym, zanim wpadliśmy na pomysł, żeby o odporność dbać na różne sposoby. Bez względu na to czy chorujemy, czy jesteśmy zdrowi, codziennie wypijamy po jednej łyżeczce. Przepis na syrop mojej mamy znajdziecie tu: <link>

Syrop z młodych pędów sosny

Pokrzywa –  czasem zaparzam ją dla wszystkich zamiast zwykłej herbaty. Dodaję trochę cytryny i miodu. Jest pyszna i bardzo zdrowa! 

Olej z czarnuszki – jeszcze nie stosujemy, ale musiałam o nim wspomnieć, bo to sposób, który w tym roku poleca mi najwięcej moich czytelniczek. Umówmy się – smaczny to on nie jest. Gdzieś czytałam, że naukowcy podawali łyżkę tego olejku 2 x dziennie grupie osób. Po miesiącu mieli nawet 72% większą aktywność układu immunologicznego.  Warto się do niego przekonać, tym bardziej, że ma dużo innych „skutków ubocznych”, np. pomaga w walce z pasożytami i alergią.

Nawilżanie powietrza – nawilżacze działają w naszych sypialniach od września do wiosny. Kiedyś nie wiedziałam, że im bardziej suche jest powietrze, którym oddychamy, tym więcej pyłu się w nim znajduje a co za tym idzie, jesteśmy bardziej narażeni na infekcje. Bo pomyślcie, jak często budzicie się z wysuszonym nosem i ustami, kiedy w pomieszczeniu w nocy nie działał nawilżacz?

To działa trochę jak sprzątanie. Czym spryskujecie powierzchnie, kiedy chcecie zetrzeć z nich kurz? Wodą, albo przecieracie je wilgotną ściereczką. Podobnie działa nawilżanie powietrza. Im większa wilgotność powietrza, tym mniej w nim pyłów, z którymi muszą sobie poradzić nasze drogi oddechowe.

Ja zauważyłam ogromną różnicę od kiedy stosujemy nawilżacze.

Ruch – to dzięki niemu pobudza się produkcja białych krwinek i zwiększa aktywność limfocytów, które chronią organizm dziecka. To ważne, żeby pamiętać przy tym o hartowaniu – ani izolowanie dziecka od złej pogody, ani przesadzanie ze sterylnością, nie pomagają nam w walce o odporność. 

Czekam na to, czy uda nam się wrócić do odporności sprzed 2 lat, kiedy praktycznie nie chorowaliśmy. Ale nie robię tego biernie, zakasałam rękawy i dzielnie walczę! Trzymajcie kciuki. I jak zawsze, jeśli macie swoje sposoby na wzmocnienie odporności, nie krępujcie się. I śmiało częstujcie się moimi, na zdrowie! 

Każda z nas wierzy, że daje swoim dzieciom to co najlepsze. Aby pewnego dnia nas przerosły…