Kiedy pytają mnie jak zniechęcić dziecko do jedzenia słodyczy, odpowiadam: hahahaha. Pani od polskiego nazwie to oksymoronem, Amerykanie dżołkiem, ja… mimo szczerych chęci i brawurowych prób, zaliczyłabym to zadanie do niemożliwych. Aż do teraz…

Jak wiecie, jakiś czas temu postanowiliśmy wybrać się na miesięczne wakacje na Florydzie. Właśnie wygrzewamy się w słonecznym stanie i to właśnie tutaj, przez przypadek odkryłam, że da się zniechęcić dziecko do słodyczy. I na dodatek odkrycia dokonałam dzięki pomysłowości mojej córki.

W Stanach sklepowe półki uginają się od słodyczy, których nie znajdziemy u nas, albo znajdziemy w nieco innej odsłonie. W dodatku, jak to w USA, wszystko tutaj jest… większe. Duży kraj, duże marzenia, duże samochody, duża Cola. Duuużo produktów, przez które tyje się od samego patrzenia.

Czy można jakoś zaradzić miłości dzieci do słodyczy? Ano można. Np. nie zabierać dzieci do sklepu. Strategia dobra, ale dość krótkotrwała. Kiedyś w końcu wyjdą z domu, a wyposzczone rzucą się na słodycze z podwójnym apetytem. Można tłumaczyć – dzieciom, że słodycze są niezdrowe i trzeba znać umiar, dziadkom, że słodycze są niezdrowe i trzeba znać umiar, a wnuków nimi nie dokarmiamy bo… trzeba znać umiar. Ale ciągłe tłumaczenie męczy i od tego jeszcze człowiekowi cukier spadnie. No to ja mam dla Was inny patent.

Cóż, nie spodziewałam się, że ten dzień kiedyś nastąpi. Ale jednak. Kilka dni temu „nadejszła ta wiekopomna chwiła”, że Lenka popatrzyła na czekoladę i… zniesmaczona odmówiła dalszej konsumpcji. Kredą w kominie zapisać, bo to zjawisko jak dotąd nie wystąpiło w przyrodzie. Zawsze z podziwem patrzyłam na to, jak malutkie żołądki moich dzieci rozciągają się do zaskakujących rozmiarów, kiedy można w nie wcisnąć słodycze. Studnia bez dna. Jadły dopóki słodycze nie znikały z zasięgu ich wzroku. A nawet jeszcze dłużej.

Coś mi się wydaje, że „odkrycie Ameryki” po ostatnim eksperymencie nabierze dla mnie zupełnie nowego znaczenia.

Zresztą zobaczcie sami:

Jak zniechęcić dziecko do słodyczy?