Przychodzi taki czas w życiu, kiedy człowiek patrzy z boku na swoje życie i myśli, że najwyższa pora się uzewnętrznić. Zwłaszcza, jeśli ktoś go wywołał do tablicy.
No to teraz wszyscy wchodzimy do wehikułu czasu i przenosimy się w czasie gdzieś między rok 1988 a – powiedzmy – 1994. To przełom między ponurym światem PRL-u a kolorowym kalejdoskopem nowej epoki.
Podjęłam w końcu tę decyzję – nie jem słodkiego. Czy wytrzymam w swoim postanowieniu – nie wiem. Ale wiem, że warto spróbować, choćby dla zobaczenia tego, co się będzie działo z moim organizmem.
Kupujesz fotelik. Radzisz się, szukasz, wybierasz. Sprawdzasz wagę dziecka, dopasowujesz do modelu samochodu. Może jeszcze naklejki z ostrzeżeniem na szybę. Przypinasz pasami. Jeździsz ostrożnie. Myślisz, że robisz wszystko, żeby dziecko było bezpieczne, prawda?
Pewnie nie zdawaliście sobie z tego sprawy, ale ponoć namawiając dziecko do samodzielnego, głośnego czytania utrwalamy w nim złe nawyki i utrudniamy przyszłą naukę… Szok, prawda?
Rodzeństwo lepiej mieć, niż nie mieć. Co prawda znam zadowolonych z życia jedynaków, ale to zadowolenie chyba wynika z faktu, że nigdy nie poznali słodkiego smaku bójki ze starszym bratem, sprzeczki o bluzkę z siostrą, konkurencji o uwagę rodziców, „kablowania” mamie na młodsze rodzeństwo i innych podobnych atrakcji życia w wielodzietnej rodzinie
Cóż, podjęcie decyzji o wyjściu z domu po urlopie macierzyńskim lub wychowawczym nie zawsze jest łatwe, o czym miałam okazję przekonać się na własnej skórze. Na szczęście szybko też przekonałam się, że to wcale nie była zła decyzja.
Pamiętacie kampanię społeczną „Bo zupa była za słona”? Dziś te role się wymieszały, więc równie dobrze to facet może tę zupę przesolić.
Pewnie myślicie, że będę próbowała Wam sprzedać jakiś ultra-drogi i ultra-modny sposób na bycie piękną i młodą. Nic z tych rzeczy. Opiszę Wam banalnie proste i tanie „soki z gumijagód”, które sama piję i bardzo sobie chwalę.