Nie znoszę tych pustych wieczorów, kiedy nic nie zostało już do zrobienia. Cieszę się, że mam ich tak mało, bo gdy pozostaję sam na sam ze swoimi myślami, to zawsze kierują się one w jego stronę. Bo myślę ostatnio o moim ojcu.

W wyobraźni przebiegam wzrokiem po coraz głębszych zmarszczkach, które nawet nie wiem kiedy pojawiły się na jego twarzy. Gdyby zostały tylko te w kącikach oczu… Ale nie – jego twarz coraz bardziej zaczyna przypominać mapę i gdybym przejechała po tych zmarszczkach palcami, byłaby to najbardziej zawiła z moich podróży. Ale jeszcze się na to nie odważyłam, chociaż wiem, że na pewno pozwoliłby. Pozwalał przecież zawsze na wiele.

Bywało, że wchodziło mu się na głowę, ale z szacunku dla niego nigdy nie miałam odwagi przeciągnąć struny. On z szacunku dla mnie nigdy nie krzyczał, że robię coś źle. Jasne, popełniałam błędy i nie zliczę, ile razy wyciągał mnie z opresji. Czasem nie było go przy boku,  abym mogła sięgnąć i wytrzeć nim łzy jak chusteczką. Ale potrafił osuszać je i dmuchać na rany nawet na odległość – wystarczyło, że słuchał. I że pogadamy, jak przyjedzie. I zawsze to robiliśmy, a czasem po prostu sobie milczeliśmy. Byliśmy.

I jesteśmy wciąż, ale ja, choć nadal mam na to ochotę, to już nie wskakuję mu z rozpędu na plecy. Teraz robi to za mnie moja córka, a wkrótce pewnie i syn. Nie pamiętam, żeby w dzieciństwie uginał się tak pod moim ciężarem. A teraz widzę, że jest mu naprawdę coraz ciężej gdy moje dziecko się na nim uwiesi. Ale idzie, dzielnie, choć pewnie w duchu zaciska zęby. Śmieje się tak samo jak kiedyś i bawi z Lenką w te same głupie zabawy, przez które ja pękałam  z radości. Ja nadal wyrywam się, żeby ponosił mnie na barana, ale wiem, że już miałam swoje pięć minut. Teraz pora, żeby moje dzieci zobaczyły, jakim świetnym człowiekiem jest mój ojciec. Ja już to wiem.

Ale jest coś, o czym mój tata, mimo mocnej więzi jaką mamy, nie wie: że w skrycie ocieram łzy po naszych spotkaniach. Niby wiem, że jeszcze duuuużo lat przed nami, ale pamiętam nasze wspólne dzieciństwo jakby to było wczoraj. Jeśli tamte lata tak szybko upłynęły, to jak prędko zlecą następne? I jeśli to KIEDYŚ w końcu nadejdzie, to co ja wtedy ze sobą zrobię?! Nie pokazuję po sobie, co czuję naprawdę – w tym zawsze mój ojciec był lepszy ode mnie. Nie bał się pokazać, jak płacze prawdziwy mężczyzna i jak wzruszają go wielkie momenty w moim życiu. Nie wiem, kto bardziej wtedy płakał – ja czy on.

Chcę wierzyć, że mnóstwo takich chwil jeszcze przed nami. Tylko… gdy patrzę na to, jak szybko czas mija dla moich rodziców, w końcu zaczynam pojmować: że dla mnie też nie stoi w miejscu! Nie, nie czuję się staro i nie czuję, że stary jest mój tato czy mama – ale czasu nie da się ubłagać. Choć nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo się staram, aby jednak nieco spowolnił swój bieg. Jak na razie w ogóle nie słucha – na szczęście mam na niego sposób: zamykam pod powiekami wspólne przeżycia. Tam są bezpieczne – tam czas ich nie dopadnie…