Chciałam się dzisiaj z Wami podzielić moimi doświadczeniami z długiego, wymagającego i skomplikowanego związku. Partner został mi jakby hmm… narzucony, niewiele miałam do gadania. I tak się szamoczemy od prawie 36 lat – ja i moje ciało. To, co w nim lubię i czego nie akceptuję. To, o co mogę powalczyć i czego za nic zmienić się nie da. Przed nami dość ciężkie, wręcz kryzysowe chwile (czyt. sezon plażowania i odkrytych nóg). Z tej okazji naszło mnie trochę na przemyślenia.

Co chwilę napotykam burzliwe dyskusje na temat tego, czy promować wychudzone modelki czy „plus size”. Czy pokazywanie otyłych ciał to jeszcze nauka akceptacji, czy promowanie otyłości. Chude czy grube, duże czy małe, białe czy czarne. A gdzieś po środku jestem sobie ja. Moje BMI może i jest w normie, ale oprócz kilogramów jeszcze kilka lat temu dźwigałam bagaż kompleksów. Chyba jak każda z nas. Od zawsze wydawało mi się, że jestem za chuda. I wiem, że teraz połowa z Was pomyśli – ta to też ma problemy. Każda by tak chciała. A wcale że nie! Od kiedy pamiętam, marzyłam o większym biuście. Patrzyłam na te wszystkie modelki, na których cudnie leżało bikini, biustonosz, sukienka czy bluzka z dekoltem. Przymierzałam, kupowałam myśląc, że będę wyglądać równie pięknie, ale nie, nic z tego. Pod bluzką zostawały mi tylko złudzenia, a one nie bardzo wypełniały miseczki. I ja wiem, że najważniejsze jest zdrowie, małe jest piękne, rozmiar nie ma znaczenia i takie tam. Ale nie zmienia to faktu, że mały biust bardzo długo był moim ogromnym kompleksem. Dziś biorę to na klatę – dosłownie. Tak jak i wszystkie moje kompleksy. I wiem, że jest nas więcej, prawda?

Czasem, idąc po ulicy albo – co gorsza – po plaży, łapiemy czyjeś spojrzenia, a w naszej głowie pojawia się nerwowe – o, nie! Przepadło, zostałam zdemaskowana. Przecież na pewno patrzą na nasze rozstępy, za duży tyłek, masywne uda, za mały biust, co nie? Prawda jest taka, że to my same nadajemy zabarwienie emocjonalne tym spojrzeniom, zazwyczaj zakładając najgorsze. Z okazji zbliżającego się lata, mam do Was mały apel – wyluzujcie!

Te spojrzenia wcale nie muszą oznaczać, że ktoś właśnie obnaża nas z kompleksów. Zapewniam Was, że na ulicę, imprezę czy plażę, każdy zabiera własne. Czy jest to nastolatka, singielka, młoda mama czy starsza pani. Nie dajmy się zwariować! Szczególnie teraz, latem, kiedy założymy letnie ciuchy na może jeszcze zimowe ciała. Uwierzcie mi na słowo – nikt nie skupia się na naszych niedoskonałościach tak, jak robimy to my same. A na plaży wbrew pozorom mamy o wiele lepiej od facetów. Możemy umiejętnie zakryć co trzeba i podkreślić to, co w sobie lubimy. Przed nami morze… możliwości, kolorów, fasonów i dodatków.

Mam dzisiaj dla Was kilka moich „pewniaków”, dzięki którym ja sama na plażę zabieram trochę więcej pewności siebie. Jesteście ciekawe?

Jednoczęściowy strój kąpielowy – zakrywa brzuszek, podkreśla pupę i nogi. Jednoczęściowy strój wcale nie musi być nudny – możemy go pięknie podrasować biżuterią czy pareo, wybrać soczysty kolor albo wręcz przeciwnie, postawić na „total look” także na plaży. Tutaj macie moje ulubione modele strojów jednoczęściowych i jednokolorowych. Do wyboru czerwień, biel i czerń (strój w czarnym wydaniu możecie zobaczy tutaj: klik), wszystkie trzy po 100 zł kupicie w sklepie NA-KD.

czerwony stroj kapielowy
Jednoczęściowy strój kąpielowy
Czerwony zegarek ELIXA ENJOY: APART

Biała narzutka z Zary – nie tylko chroni przed słońcem, kiedy nie chcę z nim przesadzić, ale pozwala mi dumnie maszerować po plaży i okolicach nie przejmując się, że widać więcej niż chciałybyśmy pokazać. Taka narzutka po prostu daje komfort. Z czystym sercem polecam wszystkim z Was, dla których strój kąpielowy to na plaży jednak za mało.

Biała narzutka na plażę

Figi z podwyższonym stanem: mam taką wizję z polskiej plaży: wysoko podciągnięte majtki a nad nimi opływowy, napojony piwem brzuch, yyy, przepraszam, mięsień. Odczarujmy to. Wysokie majtki mogą świetnie zakryć kłopotliwe partie ciała – brzuszek, rozstępy, fałdki, boczki. Wykorzystajmy to i poczujmy się na plaży komfortowo!

Słomkowy kapelusz – odkąd go kupiłam, wyjeżdża ze mną w każdą słoneczną podróż. Przede wszystkim dlatego, że mi się podoba, ale też nie odkształca się w walizce, nawet przygnieciony stertą innych rzeczy. Na plaży wyciągam taki, jaki włożyłam do walizki przed wyjazdem.

Słomkowy kapelusz H&M
Naszyjnik z masą perłową APART. Kolekcja Perla specjale.

Biżuteria –  ten naszyjnik, bransoletka, zegarek i pierścionek ze skrzydłami to chyba moje ulubione biżuteryjne gadżety na plażę. Jak zauważyłyście, nie przepadam za wzorzystymi strojami, ale za to bardzo lubię podkreślać jednokolorowe stroje biżuterią – jeden detal – naszyjnik, pierścionek czy bransoletka naprawdę robią robotę. Przyciągają uwagę, nadają charakteru i ładnie się mienią w słońcu. Człowiek od razu staje się bardziej fotogeniczny.

Pierścionek skrzydła: APART kolekcja Indali
Bransoletka srebrna: APART

Ciekawa jestem jak Wy radzicie sobie z plażowaniem – macie swoje ulubione stroje albo dodatki, które dodają Wam trochę pewności siebie? A może wcale ich nie potrzebujecie, żeby czuć się dobrze w swojej skórze? ☺