Przepraszam z góry wrażliwców, ale nie mogę milczeć w temacie, który najprawdopodobniej wam się przytrafił lub przytrafi. Ostrzegam, że to najohydniejszy temat, jaki kiedykolwiek poruszyłam, a pisanie go wykończyło mnie na maksa…

Ostatnio napisała do mnie przerażona koleżanka, u syna której wykryto coś paskudnego. Pocieszyłam ją żartem, bo po pierwsze: nie sądziłam, że to poważny problem  (jak się okazuje – myliłam się…), a po drugie cieszyłam się, że nam nigdy się to nie przytrafi (i tu też się pomyliłam).

Bo jak siadłam poczytać trochę o owsikach, które dopadły rodzinę mojej znajomej to aż mnie wcięło. Mam bowiem w domu przedszkolne dziecko i okazuje się, że prawdopodobieństwo pojawiania się u mojego dziecka owsików jest ogromne i sięga nawet 40%! Myślałam, że jak dbam o higienę w domu to mogę spać spokojnie, ale nie! Owsik bowiem przenosi się nie tylko przez brudną pościel czy wspólne ręczniki. Dziecko zakażone owsikami mówiąc wprost drapie się po pupie, a potem dotyka wszystkiego, rozsiewając jaja gdzie popadnie. Najgorsze jednak, że to nie wszystko, bo jaja owsika są niezwykle lekkie i po prostu unoszą się w powietrzu razem z kurzem! Osiada on na meblach, sprzętach, jedzeniu, a potem wędruje do naszego organizmu z każdym oddechem. Z tych jaj wykluwają się dorosłe osobniki, a z tego wynika cały szereg problemów. Jakich?

Twoje dziecko zarażone owsikami staje się nerwowe, nadmiernie pobudzone, nadmiernie aktywne. Maluch nie ma też apetytu, źle sypia, popłakuje w nocy, narzeka na bóle brzucha lub głowy. Znajomo brzmi? No właśnie, mnie jako matce pięciolatki od razu zaświeciła się czerwona lampka i pobiegłyśmy zrobić badanie – miałyśmy do wyboru albo test z kału albo tzw. test folią. U nas wynik był negatywny i bardzo mnie to ucieszyło, jednak nie na długo… Koleżanka, która szybko stała się specjalistką od owsików, oświeciła mnie, że badania często dają błędne wyniki i poprawna diagnoza sprawdza się jedynie w 30% przypadków!!! Możesz bowiem nie mieć w sobie jeszcze dorosłych osobników, tylko jaja, które także niekoniecznie muszą pojawić się w kale! Dodatkowo szacuje się, że na owsiki cierpi ok. 40% dzieci i 20% dorosłych.

I dowiedziałam się, że jedynym rozwiązaniem, gdy podejrzewasz u swojego dziecka owsiki, jest przeleczenie się. Na szczęście to tylko jednorazowa dawka leku (dla dziecka syrop, dla ciebie tabletka – tak, leczyć musi się cała rodzina!), ale tu znowu zła wiadomość: najbardziej popularny środek nie działa na jaja, a jedynie na dorosłe osobniki! Więc jeśli akurat trafisz z leczeniem w zły moment rozwojowy owsika (czyli np. nosisz w sobie dopiero jego jaja), to leczenie się nie powiedzie. Dlatego powtarza się je za 3 tygodnie albo używa mocniejszych leków, których jednak nie można podać małym dzieciom.

Czy wtedy możesz czuć się bezpieczny? Oczywiście, że nie, bo jeśli nie odkazisz domu i nie wygotujesz całej bielizny czy pościeli, problem powróci z szybkością tornada. Co więcej, w żłobkach i przedszkolach twoje dziecko jest najbardziej narażone na zakażenie, bowiem rodzice nie mają w obowiązku zgłaszać, że u ich dziecka pojawiły się owsiki. Jest to tylko ich dobra wola i część osób zwyczajnie wstydzi się tego problemu i nie informują przedszkola. Ogromną wylęgarnią wszelkiego robactwa (mówiąc potocznie oczywiście) są też popularne sale zabaw (czyli tzw. kulkowa). Nie we wszystkich dezynfekuje się dzieciom ręce na powitanie, w praktycznie żadnym nie ma możliwości odkażania zabawek czy kulek, bo po prostu opiekunki (w większości studentki) nie mają na to czasu. Pomieszczeń nie ozonuje się i nie ma w nich oczyszczaczy powietrza, a do tego klimatyzacja często bywa nieprawidłowo konserwowana. I już teraz wiem, dlaczego moja córka po wyjściu z takich miejsc praktycznie zawsze była przeziębiona…

Ale jeśli myślisz, że owsiki to jedyne pasożyty, które możesz w sobie nosić, to się mylisz. One są najmniejszym (dosłownie, bo dorastają zaledwie do 12 mm) problemem. Istnieje przecież jeszcze glista ludzka, której osobniki mogą mierzyć nawet 52 cm (!) i mnożyć się bez końca. Jej objawy to częste zapalenia oskrzeli czy płuc (nie wierzę, że to piszę, ale żeby glista się rozmnożyła, musi: powędrować do twojej wątroby, żyły wrotnej, następnie dróg oddechowych i… ponownie połknięta – to wtedy dzieci często kaszlą). Oczywiście wszelkie dolegliwości ze strony układu pokarmowego też występują. Myślisz, że glista cię nie dotyczy? Otóż dotyczy! Możesz zarazić się nią jedząc niedomyte warzywa lub owoce (jaja glisty przetrwają w ziemi nawet 5 lat!!!), szczególnie te z przydomowych ogródków, w których używa się naturalnych nawozów. Specjaliści mówią, że w Polsce glistę ludzką ma w sobie od 1 do 8% populacji…

A jeśli lubisz zrywać latem trawy, aby pokazać dziecku, jak fajnie się na nich gra, to poczytaj trochę o motylicy wątrobowej. Ona tylko nazywa się ładnie, a w rzeczywistości to paskudny pasożyt.  Wędrówki po polach i ssanie źdźbeł traw (sama tak robiłam w dzieciństwie…) mogą skończyć się połknięciem jej jaj. Nie wiem jak wy, ale ja rezygnuję z tej (bądź co bądź świetnej) rozrywki.

Wszami już was nie męczę, ale wierzcie mi: wcale nie jest trudno się nimi zarazić. Wprawdzie wbrew potocznym opiniom nie skaczą one z człowieka na człowieka, to jednak łatwo się zarazić ich jajami. Wystarczy, że ktoś, kto jest nosicielem jaj (znowu nie wierzę, że to mówię, ale nazywają je gnidami…), otrze się swoją głową o wasze włosy w tramwaju czy autobusie (odchylacie czasem głowę na siedzeniu do tyłu?..) czy przymierzycie w sklepie czapkę z gnidami i już macie w domu nieproszonych gości. Dodatkowo dziewczynki, które pożyczają sobie na kolonii szczotki lub gumki do włosów są potencjalnymi ofiarami wszy.

Zresztą, nie będę już was więcej dobijać, ale na koniec mam dla was wisienkę na torcie – najbardziej ohydny, odrażający film, jaki kiedykolwiek oglądałam. Pewnie dlatego, że problem należy do najokropniejszych, z jakimi miałam do czynienia. Obejrzyjcie, bo to wcale nie jest tak rzadki temat, jak myślałam…