Zawsze ufałam lekarzom. Bo przecież uczyli się fachu przez wiele lat. Bo znają się na rzeczy. Bo mają doświadczenie. Ufałam jak dziecko. Do pewnego krytycznego momentu…

Kiedy piszę ten tekst, mam gulę w gardle, a serce mi łomocze jak w tamten feralny dzień. Nie mówiłam Wam do tej pory o szczegółach, ale w końcu muszę Was uświadomić i może nawet przed czymś przestrzec. To dla mnie cholernie trudne, ale chcę się tym z Wami podzielić, bo tworzymy jedną społeczność. Społeczność mam, dla których dobro dziecka jest najważniejsze. Bo przecież jest, prawda?

Ale od początku: jakiś czas temu poszliśmy na szczepienie z Antosiem (błonica, tężec, krztusiec). Do naszej zaufanej pediatry. Jedno ukłucie i do domu. Po godzinie dzwoni telefon, a w słuchawce roztrzęsiony głos pani doktor. Już po pierwszych kilku słowach wiedziałam, że coś się stało. Ta zawsze opanowana i spokojna kobieta drżącym głosem mówi do mnie, że się pomyliła i podała mojemu synowi szczepionkę, której… nie powinien dostać! Przynajmniej jeszcze nie wtedy. Najpierw byłam w szoku, nie chciało mi się wierzyć, przeszło mi nawet przez myśl, że to jakiś ponury żart. A potem zwyczajnie się popłakałam. No bo jak to tak lekarz się może pomylić? Ten nieomylny, ciepły i leczący setki dzieci doktor może zrobić krzywdę przez swój błąd? A jednak. Błędy zdarzają się wszędzie, w medycynie także.

Po tym incydencie, który o mało nie przyprawił mnie o zawał, utwierdziłam się w przekonaniu, że nikt nie jest nieomylny, że trzeba sprawdzać pediatrę, pielęgniarkę, farmaceutów. Wszystkich, którzy mają wpływ na nasze zdrowie. I nie bać się zerkać jakie preparaty wyjmują z szafki, czytać ulotki, nawet jeśli dziwnie się nam przyglądają. Ja zawsze starałam się tak robić. Patrzyłam na ręce, dopytywałam, a gdy miałam wątpliwości, to o nich mówiłam. I nigdy nie zgadzałam się na łączenie szczepionek mimo iż pediatra mówiła mi, że tak się zwyczajowo robi.

Ten jeden jedyny parszywy raz nie sprawdziliśmy…

Zawsze bałam się szczepień. Wręcz nie spałam po nocach, kiedy na drugi dzień miałam iść z Lenką czy Antosiem na szczepienie. Bo nigdy nie wiadomo jak dziecko zareaguje. Czy nie będzie powikłań, czy tego nie odchoruje. A my rodzice wraz z nim. Ja wiem, że dziś szczepienia wywołują sporo emocji, ale tu wolałabym tego uniknąć. Nie chcę, żebyście pomyślały, że jestem zafiksowana na punkcie nieszczepienia, lub szczepienia bo tak nie jest. Jestem świadoma zagrożeń, jakie niosą za sobą epidemie. I świadoma tego, że informacje o powikłaniach po szczepieniach też nie są wyssane z palca.  Ale powiedzmy sobie otwarcie: bez względu na to czy szczepisz czy nie szczepisz, odpowiedzialność za ewentualne powikłania po szczepieniach, albo poważne choroby, na które może zachorować dziecko, jeśli zdecydujesz się na druga opcję spada na ciebie. Nie na pediatrę, nie na pielęgniarkę, nie na państwo. Na ciebie. To może pozwólmy, żeby każda z nas sama podjęła decyzję. Bo wierzę, że bez względu na to, jaka ona jest, podejmujemy ją z miłości. A pediatrzy wywierają na nas rodzicach presję. Żeby szczepić, żeby łączyć szczepionki i w jednym dniu wpakować dziecku igłę w rączkę, w nóżkę bo inni tak robią i przecież to mu nie zaszkodzi.  I ten karcący wzrok, kiedy nie chcesz się zgodzić…

Do kogo mam pretensje po tym traumatycznym wydarzeniu? Do siebie. Bo powinnam zapytać, upewnić się, sprawdzić. Znów popatrzeć komuś na ręce. Bo ponoszę odpowiedzialność za to, co dzieje się mojemu dziecku. Tak jak w przypadku służby zdrowia. No ale jak tu nie ufać lekarzowi, którego znasz od lat, a nierzadko sama jako dziecko się u niego leczyłaś? Pani pediatra mogła mieć wtedy zły dzień. Mogła zapomnieć, coś przeoczyć, mogło być sto różnych przyczyn jej pomyłki. Ale ja powinnam była sprawdzić co chce wstrzyknąć mojemu dziecku. Tak jak robiłam to zawsze, ale nie wtedy!

Ostatecznie skończyło się dobrze. Antoś nie miał żadnych objawów poszczepiennych. Jedyną (mam nadzieję) konsekwencją pomyłki był tylko wyższy poziom przeciwciał w jego organizmie. Ale co gdyby pomyłka dotyczyła innej szczepionki? Skąd mam pewność, że w przyszłości mój  syn nie poniesie zdrowotnych konsekwencji tego kardynalnego błędu? Nie wiem, mogę jedynie mieć nadzieję, że ci z którymi konsultowaliśmy nasz przypadek mają rację. A konsultowaliśmy się chyba w każdym możliwym miejscu, gdzie zajmują się szczepieniami. Chcieliśmy chyba uspokoić własne sumienie i oswoić sytuację.

Opowiedziałam Wam o tym ku przestrodze. Proszę: sprawdzajcie, pytajcie, jeśli macie choć cień wątpliwości, bo przecież my kobiety i matki mamy szczególnie wyczuloną intuicję. Słuchajmy jej, nie bójmy się zadawania pytań lekarzom i pielęgniarkom. Ja obecnie nie szczepię, daję sobie i swojej rodzinie czas, żeby chłonąć, ale też nie zamykam się całkowicie na kontynuację szczepień. Jak mi potem powiedziała wspomniana pani doktor – rodzic wie najlepiej. Ale mimo to lekarze dalej wciskają nam na formułki o obowiązkowych szczepieniach i straszą konsekwencjami. I napierają ile wlezie. „No zaszczep, zaszczep, przecież każdy tak robi i żyje. Nic się nie stanie, nie ma się czego bać”. Do czasu aż dojdzie do jakiejś pomyłki albo powikłań poszczepiennych. Na instagramie mnóstwo z Was mi pisało o NOP-ach. O tym, co przytrafiło się Waszym dzieciom lub dzieciom znajomych. Piszecie mi też o współodpowiedzialności za inne dzieci. Że szczepionki są jednak potrzebne. I ja się z tym zgadzam, ale jakoś wciąż nie mogę się pozbierać po tym, co się stało.

A Wy co byście zrobiły na moim miejscu po otrzymaniu takiej wiadomości z przychodni? Pozwałybyście lekarza albo pielęgniarkę? Zrobiłybyście szum w mediach lokalnych? Napisałybyście skargę? Odpuściłybyście i przebaczyły?