Pewnego dnia odezwała się  do mnie znajoma z dużego miasta. Wiedziałam, że studiuje i wkrótce rozpocznie praktyki w żłobku oraz przedszkolu, ale nie spodziewałam się, że ma dla mnie takie informacje. Od słowa do słowa wyznała mi, iż myślała, że to miejsca, w których dzieci mogą bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie spędzać czas, ucząc się nowych rzeczy. Ale po tym, co zobaczyła, zastanawia się nad zmianą zawodu. Bo w przedszkolach i żłobkach wcale nie jest tak kolorowo, jak na to wygląda…

Większość z jej koleżanek przeżyła podobny szok, bo nieprawidłowości w żłobkach i przedszkolach, w których odbywały praktyki, ciężko było zliczyć (wszystkie miały praktyki w tym samym mieście, ale w różnych placówkach). Poniżej zebrałam to, co od niej usłyszałam. Na szczęście dziewczyny (brawo!) spisały się na medal i wszystko, co działało na szkodę dzieci dokumentowały (ach, te telefony…) i spisywały, z myślą o tym, że zawiadomią kogo tylko się da. Wszystko po to, aby dzieciom nie działa się krzywda, choć na szczęście przemocy fizycznej nie było.

Po pierwsze JEDZENIE. Jeśli masz do wyboru placówkę z cateringiem lub własną kuchnią, zawsze wybieraj to drugie! Może i firmy cateringowe dwoją się i troją, aby urozmaicać potrawy, ale niestety: małe dzieci nie są skore do eksperymentów kulinarnych. Placówka nie ma wielkiego wpływu na to, co te firmy serwują na posiłki – można oczywiście zgłaszać sugestie, ale praktycznie nigdy nie zostają one uwzględnione. Powód? Taka firma dostarcza posiłki nie tylko do jednego przedszkola i gdyby chciała dogodzić wszystkim, musiałaby gotować każdemu co innego. Udziwnione jedzenie to jeszcze pół biedy, ale gorzej, jeśli te posiłki są niskiej jakości. Zdarzało się, że dzieci na całe przedszkole (prywatne, 1 grupa) dostały 10-cm plaster pasztetu podłej jakości, a panie musiały obdzielić tym wszystkich głodomorów na śniadanie. Niestety, w wielu placówkach panuje też zwyczaj wśród personelu, o którym żaden rodzic nawet nie słyszał: gdy przyjeżdżają posiłki, najpierw kilka porcji ląduje w nauczycielskich torbach. Z tego, co zostaje, obdziela się pozostałe dzieci, kombinując i krojąc, jak się da. W pewnym przedszkolu zdarzyło się również, że zamawiane są porcje tylko dla połowy obecnych tego dnia dzieci!  Nie wiem, jak sprytny dyrektor to rozliczał, ale zamawiał posiłki tylko dla części dzieciaków, a resztę pieniędzy, które rodzice przecież wpłacali, pożytkował na inne cele (pewnie swoje własne). Połowa posiłków musiała więc wystarczyć dla wszystkich. Dlatego własna kuchnia w placówce to skarb: dzieciom nigdy nie zabraknie jedzenia, zawsze są dokładki, a ścisłe kontrole nie pozwalają używać podłych produktów czy nadmiernej ilości przypraw.

Po drugie ZAJĘCIA. W samorządowym przedszkolu masz ich zazwyczaj 2×30 minut dziennie. Mówimy tu o zajęciach tematycznych według planu tygodniowego, w trakcie których realizowane są treści nauczania wynikające z podstawy programowej. Podobnie powinno być też w placówkach prywatnych, z tym że niestety często zdarza się, że ten etap dnia bywa pomijany. Wszystko dlatego, że bardzo często dyrektor pojawia się w takich miejscach raz na jakiś czas i nikt nie skontroluje, czy temat został zrealizowany (i w jaki sposób). Jak wtedy wygląda dzień? Cóż, dzieci robią sobie, co chcą, byleby były cicho i bawiły się bezpiecznie.

Nawiasem mówiąc: zastanawialiście się czasem, dlaczego dzieci nie wychodzą na zewnątrz zbyt często (szczególnie w porze kurtkowo-czapkowej)? No właśnie – ubieranie dzieci potrafi czasem trwać dłużej niż cały spacer, a nauczyciel (albo opiekun w żłobku) nie ma czasem siły walczyć z dwudziestoma szalikami, czterdziestoma rękawiczkami czy taką samą ilością butów. Łatwiej mieć tę ekipę na oku w sali, gdzie przynajmniej: nie spadną z drabinki, nie nabiją guza i nie użądli ich pszczoła.

Po trzecie OPIEKA. W przedszkolach są nauczyciele, w żłobkach – opiekunowie, choć w placówkach samorządowych (i lepszych prywatnych) niechętnie zatrudnia się osoby bez studiów wyższych. Wydawało by się fachowo, co? Owszem, ale problem w tym, że ci ludzie nie mają jak pokazać swojej wiedzy, bo zwyczajnie nie mają na to czasu! W prywatnych placówkach najważniejsze jest, aby nie nadwyrężać budżetu, a na czym najlepiej oszczędzać? Na personelu! Mamy w nich więc jednego nauczyciela i żadnej pomocy do sprzątania, czynności higienicznych itd. Taka osoba musi przygotować posiłek i posprzątać po nim (pomyśl, ile okruchów i rozlanej zupy zostawia 25 dzieci!), a także sprzątać salę z wycieraniem kurzu i odkurzaniem dywanów włącznie. A zgadnij, co dzieje się z resztą grupy, gdy pani pomaga najmłodszemu w toalecie? Tak, najprawdopodobniej część grupy wypija w tym czasie wodę z akwarium (bywają w przedszkolach), a reszta huśta się na lampie.

Nieraz nauczyciel nie ma nawet jak wyjść do toalety! Normy dotyczące zagęszczenia traktowane są szczególnie  po macoszemu w żłobkach. Nie wiem, czy wiecie, ale na 8 dzieci powinien być jeden opiekun (albo jeden na 5 dzieci, jeśli w grupie jest choć jedno dziecko do 1 roku życia lub niepełnosprawne). Po godzinie 15.30 – 16 praktycznie nigdy nie ma już drugiego opiekuna, choć pod opieką ma nadal 10-12 dzieci. Wyobraźcie sobie, co się dzieje z maluchami pozostawionymi samopas, gdy opiekunka musi zmienić jednemu pieluchę, a drugi właśnie zaczął wymiotować (przykład z życia). Armagedon.

Oczywiście to nie wszystko, bo brak właściwej dezynfekcji (np. dzieciaki sadza się jeden po drugim na JEDEN nocnik, nie opróżniając nawet jego zawartości – fakt!) czy wycieranie dzieciom rączek szmatkami zamiast mycia ich pod kranem (bardzo częste w żłobkach – ręczniczki są nieskazitelne, ale nie zobaczysz tego, bo rodzic nie ma wstępu) skutkuje jednym: twoje dziecko chodzi wiecznie chore. Zresztą nawet jak nie zachoruje od tego, to i tak zarazi je jakieś dziecko, które od pół roku ma ropny katar, a rodzic usilnie twierdzi, że to alergia (a opiekun tak naprawdę nie ma prawa żądać zaświadczenia od lekarza – może jedynie prosić).

Zabawki są dezynfekowane 1 RAZ W ROKU, chyba że którejś „cioci” się przypomni. W placówkach samorządowych jest taki plus, że wszystkie wspomniane zabawki są raczej dobrej jakości i muszą mieć atesty (tego wymagają odpowiednie organy). Ale w prywatnych często to, co znajdzie się na sali, należało wcześniej do syna dyrektorki, który wyrósł już z zabawy. Niepaństwowe placówki nie inwestują też w materiały, jakimi posługuje się nauczyciel, i ten albo przygotowuje wszystko sam, albo po prostu daje sobie przysłowiowego siana i uczy dzieci po najmniejszej linii oporu (czyli nie uczy). Co dziecko wyniesie z takiej edukacji przedszkolnej?!

Prywatne placówki nie dają też pieniędzy na dokształcanie się, nauczyciel nie jest chroniony kartą nauczyciela, rzadko kiedy może realizować awans zawodowy. Pracuje tyle godzin, ile każe mu dyrektor, często na umowę zlecenie. Myślicie, że chce mu się angażować w takich warunkach w wychowanie waszego dziecka?! Czeka tylko, aby przy najbliższej okazji uciec do placówki samorządowej. Co to oznacza dla twojego potomka? Ciągłe zmiany w personelu, braki kadrowe i łatanie dziur w grafiku kim się tylko da (nawet pomocą kuchenną – zdarzało się).

A na koniec dodam, że nie warto dawać nabierać się na hasła typu „przedszkole z elementami Montessori”. Pedagogika w tym nurcie to bardzo mądra ścieżka edukacji, ale tylko pod warunkiem, że będzie prowadzona przez fachowców i realizowana rzetelnie. Dlatego najczęściej „elementy Montessori”  wyjaśniają zagadkę grup łączonych wiekowo (np. od 2,5 do 6 lat – totalne nieporozumienie, ale jaka oszczędność miejsca i kadry!), a dzieci robią to, co chcą zgodnie z założeniem Marii Montessori, że najlepiej pomożesz dziecku nie przeszkadzając mu .

Nie myślcie, że chcę zniechęcić was do posyłania dziecka do żłobka lub przedszkola. Warto jednak trzeźwym okiem spojrzeć na pracę placówki. Jeśli coś nam się nie podoba – interweniować, nie bać się. W tajemnicy powiem wam, że dziecko rodzica, który należy do tych „uciążliwych”, jest traktowane nie gorzej, a lepiej! Rodzic myśli, że ktoś może szykanować jego dziecko za domaganie się respektowania praw, a tymczasem jest dokładnie odwrotnie! Taki maluch traktowany jest potem z wyjątkową ostrożnością i włos mu z głowy nie spadnie – a wszystko przez strach, że znowu rodzic przybiegnie z awanturą lub nie daj Boże pójdzie na skargę do kuratorium (lub Wydziału Zdrowia urzędu miasta w przypadku żłobków). To oznacza duuuże kłopoty dla dyrektora, który swój ciepły stołeczek ceni ponad wszystko…

Po tym, co usłyszałam od koleżanki (ale jak już mówiłam, powyższe przeżycia są też doświadczeniami pozostałych studentek), zmroziło mnie. Ja wiem, że to są tylko „wypadki przy pracy” i takie nieprawidłowości nie są na porządku dziennym, ale i tak sam fakt, iż jakimś dzieciom może dziać się krzywda, nie jest zbyt wesoły.

Muszę przyznać, że sama nigdy nie miałam dużych uwag do mojego przedszkola, choć zawsze pewne pytania tkwiły mi w głowie. Niestety, nie będę po tym co usłyszałam spać spokojnie i może lepiej byłoby po prostu nie wiedzieć?..

Niestety, praktyki dziewczyn wciąż trwają, więc (JESZCZE) nie mogę zdradzić, w jakim mieście dzieje się akcja. Jednak zapewniają, że one tak sprawy nie zostawią, a ten tekst jest tylko pierwszym na to dowodem.