Kryteria szczęścia są naprawdę w dzisiejszym świecie wyśrubowane. Narzuca się nam, że skoro mamy już to upragnione dziecko, to powinnyśmy chodzić z bananem na twarzy, zadowolone i bezpretensjonalne. To jeszcze bardziej dołuje…
blog parentingowy
„Rodzicielstwo to jak skok do jeziora. Ci, co już skoczyli, wiedzą doskonale, że woda jest wściekle zimna i odmrozi ci tyłek. Ale i tak wołają: Skacz, ciepła jest!”.
Przy pierwszym dziecku bałam się praktycznie wszystkiego. Smogu, promieniowania elektromagnetycznego, tego, że karmiąc mlekiem modyfikowanym sprowadzam na moje dziecko pewną śmierć. Rozglądałam się na ulicy, czy ktoś nie rzuca na Lenkę uroku, odganiałam muchy i prałam jej ubranka w temperaturze, która prawie topiła mi pralkę…
Zanim zaszłam w ciążę nawet w najgorszych koszmarach nie podejrzewałam, co to znaczy być rodzicem. Nie mówię tu o nieprzespanych nocach, problemach z karmieniem, bezustannym szorowaniu podłóg czy konieczności podzielności uwagi godnej bogini Sziwa (która ma jak wiemy 8 rąk).
Przepraszam z góry wrażliwców, ale nie mogę milczeć w temacie, który najprawdopodobniej wam się przytrafił lub przytrafi…
Życie po porodzie, to wieczna walka o przetrwanie, 3 minuty dziennie dla siebie, 2 sekundy ciszy czy choć odrobinę ulgi. Bitwa o to, aby nadal czuć się kobietą, choć nigdy bardziej nie czułyśmy się mniej seksowne…
Noc i dzień swojego drugiego porodu wspominam jako pasmo nieustających porażek, nielogicznych ruchów i jednego wielkiego uczucia wszechogarniającej PANIKI.
Witaj na świecie, synku! „Kiedyś tam/będziesz miał dorosłą duszę/ale dziś/jesteś mały jak okruszek…”
Nieraz zazdrościłam mężowi więzi, którą potrafił nawiązać z naszą córką. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ona jest typową kobietą, a podobno faceci są z Marsa, a my z Wenus i nijak nie jest nam po drodze…