Więzienia podobno są pełne niewinnych ludzi. W sumie… zastanawiałyście się kiedyś ile w tym zdaniu prawdy?

Żyjąca zwyczajnym życiem mieszkanka Nowego Jorku w zasadzie z dnia na dzień trafia do więzienia, skazana na 15 miesięcy za przestępstwo popełnione lata temu. Nagle zostawia narzeczonego i ,,umeblowane” nowojorskie życie, żeby na ponad rok trafić do Litchfield, kobiecego więzienia o niewielkim rygorze.

,,Orange is The New Black” to taki serial, o którym słyszy się od znajomych (5 sezonów, także najwyższa pora nadrobić zaległości), aż w końcu z ciekawości  oglądasz jeden odcinek i… UWAGA, WCIĄGA. A przy tym zaczynasz się zastanawiać, czy więzienia faktycznie  pełne są niewinnych ludzi i jakie historie kryją się za tymi, którzy do nich trafiają…

Na początku podchodziłam do tematu z przymrużeniem oka – Nowy Jork, kolejny amerykański serial osadzony w amerykańskiej rzeczywistości. Główna bohaterka trafia do więzienia za posiadanie walizki z pieniędzmi, pochodzącymi z transakcji narkotykowych. Dość naciągana historia, prawda? Teraz, kiedy jestem w trakcie oglądania myślę sobie, że serial wcale nie jest daleko od naszych realiów.

Oglądałam kiedyś taki dokument Wojciecha Cejrowskiego, ze słynnego aresztu przy Montelupich w Krakowie. Utkwiły mi w pamięci jego słowa o tym, że choć pobyt w areszcie wydaje nam się abstrakcją, zarezerwowaną dla ,,typów spod ciemnej gwiazdy”, nigdy nie możemy być stuprocentowo pewni co nas spotka. Czasem granica między dobrym i złym jest bardzo cienka, a cały system penitencjarny w Polsce wcale nie działa bez zarzutu.

O tym właśnie pomyślałam, kiedy zobaczyłam pierwszy odcinek ,,Orange is The New Black”. I co by o tym serialu nie mówić, to według mnie jedna z najciekawszych propozycji Netflixa. Przeczytałam w jakiejś recenzji, że to serial o złych dziewczynkach i dla złych dziewczynek. Dla mnie to straszne uproszczenie. Fakt, obsada jest mocno sfeminizowana, ale na tym porównanie się kończy. Obejrzałam zwiastun – myślę sobie: kurczę, która bohaterka to główna bohaterka? Owszem, jest, ale serial nie ogranicza się do opowiedzenia historii Piper i właśnie to jest w nim fajne. Scenarzysta wymyślił to tak, że historia każdej z bohaterek jest równie ważna do opowiedzenia. Są nieszczęśliwe miłości, matki, które nie mogą być ze swoimi dziećmi, nałogi, homoseksualizm. Obok siebie próbują funkcjonować więźniarki i służba więzienna, skazane za czyny o niewielkiej szkodliwości obok odsiadujących za poważne przestępstwa. Trochę komedii i śmiechu, więcej ludzkich tragedii i dramatu. Do tego Jenji Kohan próbuje poruszyć wiele innych tematów, bardzo teraz na czasie. Rasizm, mniejszości seksualne, religijność, wpływ mediów na ludzkie życie.  Wszystko to wewnątrz machiny, przypominającej schemat rodem z wielkiej korporacji. Do głosu dochodzą ci, którzy zazwyczaj go nie mają, dlatego jedno Wam mogę zagwarantować – oglądając serial nie będziecie narzekać na nudę. Ale do rzeczy, jakie są moje odczucia?

Ten serial to dla mnie trochę połączenie Braking Bad i Zagubionych. Tyle, że Braking Bad chyba lepiej idzie łączenie komedii i dramatu, a od Zagubionych twórcy wzięli sposób budowania i wprowadzania postaci – powroty do ich przeszłości i powolne wchodzenie w ich życie.

Historie tych kobiet, momentami naciągane i na siłę udające śmieszne, w gruncie rzeczy dają do myślenia, sprawiają, że na kilkadziesiąt minut wychodzimy z własnego ciała i z empatią przeżywamy kolejne odcinki. Podoba mi się to, że role w serialu należą do nieznanych (co nie znaczy, że gorszych) aktorek, przez co łatwiej się wczuć w ich osobiste dramaty. Plus za dbałość o detale –  jeśli się dobrze wsłuchacie, usłyszycie nawet, że więźniarki mówią kilkoma slangami. Ale wiecie, co moim zdaniem jest najfajniejsze? Ten serial uwalnia od stereotypów. Zanim (albo po tym), jak kogoś zaszufladkujemy i przykleimy metkę wariatki, narkomanki, złodziejki,,Orange is The New Black” itp. zaczynamy się przekonywać, że to przeszłość ukształtowała te osoby i sprawiła, że stały się właśnie takie. Zanim pomyślimy – więźniarka, zła kobieta, zaczynamy ją nawet trochę lubić i…rozumieć.

Zanim zaczniecie się same przekonywać czy mam rację, weźcie pod uwagę, że serial nie jest ograniczony blokami reklamowymi, także odcinki trwają od 50 do nawet 90 minut! A jest tego 5 sezonów, także… zaczynacie na własną odpowiedzialność.

A może są tu jakieś fanki ,,Orange is The New Black”?  Znacie ten serial, oglądacie? A może polecacie jakiś inny?