Kiedy pewnego dnia przeczytałam histeryczną wiadomość jednej matki, zaczynającą się od słów: „Nie zabijajcie mi dziecka!” myślałam, że jej problem nigdy nie będzie mnie dotyczył. Mama, wkurzona do granic możliwości, wylewała bowiem swoje żale na to, że chcąc skonsultować swoje dziecko ze specjalistą, musi czekać pół roku na wizytę.
Pierwsza myśl: to chyba jakieś jaja, pewnie znowu medialna prowokacja i pompowanie balonu. Albo histeryczka, przesadza. Akurat… Szybko przekonałam się, że matka miała nie tyle rację, co cholerną rację. Bo sama niedawno poległam w walce z systemem zdrowia w Polsce.
Pierwsze starcie z nim mieliśmy tuż po narodzinach Antka, kiedy okazało się, że niemowlak musi zasięgnąć porady neurologa ze względu na pewne dolegliwości. Gdy roztrzęsiona (jak się później okazało, niepotrzebnie…) obdzwoniłam przychodnie i szpitale, wszędzie słyszałam to samo: „Wizyta za pół roku”. Protesty nic nie dały, bo w każdym miejscu kazano mi się cieszyć, iż mam skierowanie z napisem „pilne”. Inaczej wizytę mielibyśmy jesienią. Szczęka opadała mi coraz bardziej, aż w końcu musiałam zebrać ją z podłogi i wpadłam na pomysł wizyty prywatnej. Genialne, co? Może dla stałych bywalców przychodni takie rozwiązanie byłoby oczywiste, ale ja, nie korzystająca z usług NFZ praktycznie nigdy, a przelewająca na jego poczet kilkaset złotych miesięcznie, miałam prawo myśleć, że w razie choroby jestem chroniona. Naiwna…
Prywatny neurolog był miły do bólu (za marne 100 zł) i od razu wysłał nas do państwowego szpitala, w którym pracuje. Miejsce jakoś znalazło się błyskawicznie po jednym telefonie lekarza (koszt telefonu: 29 groszy), a badania dziecko ma w cenie ubezpieczenia. Przeżywam szok, ale pozytywny.
Po odebraniu wyników odetchnęłam z ulgą, ale okazało się, że nie na długo, bo wkrótce znowu trafiliśmy do szpitala. Zwykłe przeziębienie okazało się paskudnym wirusem, o którym opowiedziałam wam już kilka dni wcześniej (RSV – wirus, który zafundował mojemu synowi trawający ponad tydzień koszmar).
Zawsze bałam się szpitala i słusznie, bo to właśnie tutaj poczułam się jak w prawdziwym piekle. Dosłownie. Bo wyobraźcie sobie: sala ok. 20 m2. W nim 3-4 dzieci, wszystkie w pokaźnych łóżeczkach. Do każdego malucha doczepiony jakiś rodzic, najczęściej matka, więc łącznie 8 osób na tak małej przestrzeni. Klimat w sali nie dość, że grobowy (każda matka umiera ze strachu i ze zmęczenia), to jeszcze tropikalny. Kaloryfery grzeją jak szalone – wiem, to środek zimy, ale nie jestem pewna, czy 29 stopni Celsjusza sprzyja zdrowieniu. Wszędzie roznosi się zapach… nie, nie leków. Śmieci. Kosze zapchane do granic możliwości (w końcu to cztery niemowlaki!). Nie to, że nikt nie sprząta: personelu jest tak mało, że zwyczajnie nie nadążają. Na podłodze paprochy i kurz, a pomiędzy tym wszystkim matki próbujące ułożyć się do snu. Te bardziej obyte ze szpitalem inwestują w leżaki plażowe (tak!) albo karimaty. Te, które myślą, że lada dzień ich wypiszą, montują prowizoryczną leżankę z koców albo śpią na krześle. Jeśli już jakieś mają: dla mnie w pierwszym dniu pobytu zabrakło. Zresztą o prawdziwym spaniu nie ma tu mowy – ten pobyt to czysta wegetacja, odliczanie godzin do rana i minut pomiędzy kolejnymi zakrztuszeniami mojego niemowlaka, porami posiłków, wolnej toalety. Bo na tą trzeba się niemal zapisywać – na oddziale jest tylko jedna łazienka i nie ma mowy o pobycie dłuższym niż 3 minuty…
I tylko jedno powstrzymywało mnie od tego, żeby się załamać albo zabrać dziecko i wyjść tak, jak stoimy: ludzie. Nie tylko inne matki, które wspierają się w niedoli tak silnie, że zapominają, co je dzieli na co dzień. To przede wszystkim lekarze i pielęgniarki, którzy muszą dzień w dzień przychodzić w miejsce, z którego ja miałam ochotę uciec po godzinie. Nie mam pojęcia, dlaczego tak wiele ciepłych słów usłyszałam od nich, skoro z daleka widać, że na pewno się na tym nie wzbogacają. Nie mam pojęcia, dlaczego nie czuć od nich powiewu rutyny, smrodu przyzwyczajenia. Są zmęczeni, ale zawsze otwarci. Może nie mogą poświęcić ci tyle czasu, ile potrzebujesz, ale wykorzystują każdą minutę, aby pomóc nie tylko dziecku, ale też ich matce. Bo ja wiem, że to dziecko cierpi najbardziej, ale kto pomyśli o słabym, przerażonym rodzicu, który nie miał nawet szkolenia z pierwszej pomocy, a który na swoich barkach dźwiga cierpienie dziecka?! Ja nie załamałam się tylko dzięki lekarzom, pielęgniarkom, położnym – każdego dnia dawali mi nadzieję i wkładali w głowę pozytywne myśli. Zabronili płakać, bo dzieciom to nie pomaga. To dzięki nim zrozumiałam, że matki nie mogą mieć łóżek, bo każde łóżko dla matki to miejsce zabrane choremu dziecku. Cholernie profesjonalni i cholernie niedoceniani – przez swoich szefów, dyrektorów, ministerstwo. Próbują pozostać Ludźmi (tak, przez duże „L”) w systemie, który traktuje pacjentów , rodziców i personel medyczny gorzej niż zwierzęta.
Bo do cholery jasnej: mam wrażenie, że w Polsce system leczenia to system uśmiercania. Przychodnie mają zdaje się jasny przekaz: nie przyjmujcie chorych, niech sami padną. W szpitalach wyleczą cię z jednego, ale przez nieludzkie warunki bytowe wpędzą w coś innego (Antka w biegunkę, mnie w nerwicę). Gdyby nie lekarze i pielęgniarki, którzy kompensują przerażające braki systemowe swoim profesjonalizmem, chyba sama skończyłabym u psychiatry (prywatnie – na NFZ terminy za rok)…
Jeśli macie jakieś szpitalne, medyczne przeżycia – piszcie. Dajcie znać, jak jest w waszym mieście. Bo my, matki, musimy trzymać się razem w tym koszmarze, jaki nam, rodzicom, funduje system zdrowia!
Z małą lezelismy tydzień. Badania porobione niestety wszystkie badania w normie, objawy się utrzymują a rozpoznania nie udało się postawić. W końcu dzięki lekarzowi prowadzącemu wdrożony antybiotyk, wszystko wraca na swoje tory i wypis. Dziekuje serdecznie pielęgniarkom i lekarzom ze szpitala dziecięcego na Polankach w Gdańsku.
Witam. Moje doświadczenia wiążą się ze szpitalem w Zambrowie na Podlasiu. Wiadomo pobyt z dzieckiem w szpitalu nie należy do przyjemności ale mimo wszystko wspominam mile.. Pierwszy raz trafiłam tam z półtora rocznym synkiem chorym na rota wirus byłam w zaawansowanej ciąży. Lekarze, pielęgniarki nawet sprzątaczki wszyscy bardzo mili… Ze względu na moją ciąże synka nie położyli na sali z łóżeczkiem tylko na normalnym łóżku żebym mogła wygodnie położyć się z nim i wyspać. Sale dwu osobowe wtedy były jeszcze fotele z podnóżkami dla rodziców. w świetlicy lodówka, czajnik, mikrofalówka. Kilka lat później wróciłam tam z pół roczną córeczka z zapaleniem oskrzeli. Córka miała do tego dysplazje stawów biodrowych mieliśmy poduszkę Ferjki. położyli nas na normalnej sali z łóżeczkiem ze względu na jej poduszkę byłyśmy same na sali żeby nie zarazić się rota wirusem na którego chorowała część dzieci na oddziale. Wtedy dla rodziców były już rozkładane fotele może nie zbyt wygodne ale zawsze można było się rozprostować. Lekarze informowali mnie o wszystkim jakie badania wyniki leki wszystko.
CZD Warszawa, patologia noworodków: dzieci w salach po 3-4 łóżeczka, sale łączone parami dyżurką pielęgniarek, dla mam 2 sypialnie po 12 łóżek i pokój socjalny ze stołem, lodówką, mikrofalą i czajnikiem i …. pralką oraz suszarką bebnową!!! 6,80zł za noc, pielęgniarki zapisywały sobie numery łóżek i budziły na karmienie albo jak dziecko płakało. Minus – rodzice byli wypraszani z sali na czas pobrania krwi czy przekazanie informacji kolejnej zmianie (niestety czasem nawet trzeba było przerwać karmienie).
Warszawa, Szpital Bielański – cieżko dowiedzieć się coś od lekarzy, trzeba walczyć o każdą informację. Przy każdym łóżeczku jest rozkładany fotel dla rodzica, wygodny nie jest, ale lepszy niż podłoga. U pielęgniarek wszystko jak w zegarku…
Warszawa, Banacha/Żwirki i Wigury – tak samo fotele, świetny pokój sojalny (w zasadzie kuchnia), nowy budynek w miare czysty, niedawno wprowadzili opłaty ale mamy karmiące nie płacą. Pielęgniarki do rany przyłóż, niestety trzeba pilnować czasem samemu leków dziecka, bo zdarza im się zapomnieć (pulmonologia) a na kardiochirurgii po podabiu kroplówki trzeba sprawdzać łóżeczko bo zostawiają zakrętki od wenflonu. Zwróciłam uwagę bo kilkumiesięczne dziecko może próbować to połknąć, usłyszałam, że to złośliwość i że dziecko będzie rosło to sama zobaczę na ile rzeczy trzeba uważać (?!)
Ja mam pozytywna opinie o Sz. Bielanskim. Lekarze bardzo profesjonalni i komunikatywni, najmniejszego problemu z kontaktem i informacjami o stanie zdrowia dziecka. Więcej zastrzeżeń do pielęgniarek, szczególnie z zabiegowego. Ogólnie wrażenie bardzo pozytywne jeśli chodzi o warunki „lokalowe” oraz zorganizowanie i kontakt z lekarzami.
Ciesz się naprawdę… Ja zapytawszy o to czy mogę położyć się na podłodze i zdrzemąć zostałam wręcz zlinczowana. To nie hotel nie przyszła tu Pani spać! Myślałam że wyjdę z siebie… No ale cóż Pan każe sługa musi. A personel? Lekarze co jeden to gorszy… Tylko jedna (młoda) Pani doktor (a w zasadzie chyba studentka) chętnie pomagała i odpowiadała na każde pytanie które mnie dręczyło. Pielegniarki tak samo. Przez ponad 2 tygodnie tylko jedna Pani doktor i może ze dwie pielęgniarki były ludźmi i tak samo mnie traktowały nie jak reszta… No i 3 razy zmieniane sale bo tak trzeba… Nie polecam Wrzesińskiego oddziału dziecięcego. Wytrwałości dla wszystkich mam które przechodzą to częściej ofe mnie 🙁
Nawet nie wiesz jaką jesteś szczęściarą trafiając na taki personel. Cały zeszły tydzień spędziłam w szpitalu z 5 letnią corcią, która złamała rękę. Jakież było moje zaskoczenie gdy rano, tuż po operacji, gdy spodziewałam się obchodu lekarskiego zostałam wyprostować z sali! Dziecko po operacji, ja mam nadzieje ze czegoś się dowiem a oni każą mi wyjść! Nie było miejsca na dyskusję. Spanie? Na krzesełka lub jednym łóżku z dzieckiem. Toalety dwie na cały korytarz. Sale 4 osobowe. Chamscy lekarze, pielęgniarki nic nie wiedzą. Nic nie chcą powiedzieć. Rodzic taktowany gorzej niż śmieć. To był koszmar 🙁 A za kilka tygodni czeka nas kolejna operacja…..:(
Ja przebywalam z dzieckiem na oddziale kardiologii i kariochirirgii w ICZMP. Na kardiologii w sektorze maluszków są boksy po 3 łóżeczka ale mamy nie nocuja (pielęgniarki co 3 godz. Same karmią i przewijają) jest hotel dla matek w budynku szpitala. Jeśli mama karmi piersią to uzgadnia z pielęgniarką ze ta będzie do niej dzwonić w nocy żeby ta przyszła. W dziale starszakow po 2 lozeczka jest leżanka dla rodzica (za opłatą) lub można coś swojego mieć. Można też izolatke wynająć. Na kardiochirurgii też są salki po 2 łóżka i nie nocuje się (niby nikt nie wyrzuci z sali ale jednak mamusie wychodza max. O północy) dzieci są podłączone do monitorów i gdy coś się dzieje pielęgniarki widzą i siebie na stanowisku i zaraz ida sprawdzić. Oczywiście też karmią, przewijają i muja dzieci jeśli rodzice się boją (wiadomo kabeki, drogi centrale i często dreny). Ogólnie personel super i naprawdę pielęgniarki tam się opiekują dziećmi i cała noc czuwają bo wiem że na zwykłym oddziale w nocy poprostu same śpią. Sama byłam świadkiem jak ze starszym przebywalam.
mam dwoje dzieci rok i 3 lata i poza porodem nie wiem co to szpital. moze dlatego ze nie szczepie i gdy tylko jakis katar sie kroi klade rece i w imie Jezusa nakazuje chorobie odejsc. Syn juz na usg wyszlo, ze mial plame na nerce, od razu wiec w imie Jezusa,jak tylko sie narodzil modlilam sie z wiara.nic nie wyszlo.plama zniknela. Jezus 2000lat temu dal tym,ktorzy wierza i poruszaja sie w Jego autorytecie uzdrowienie.korzystajcie z tego
Pobyt w IMiD zaledwie tygodniowy mam nadal w pamięci chociaż minęło prawie 5 lat.
Sala, wielkością na max 3-4 łóżeczka, mieściła ich 6 + mama śpiąca pod lozeczkiem. Jedna łazienka, właściwie zerowe zaplecze kuchenne – sama nie wiem jak podolalam 🙂
Ale opieka lekarzy bezcenna, badania wszelkie możliwe i opieka po pobycie w poradni przyszpitalnej
Byłam w Prokocimiu z synem na trzech oddziałach (urologia,chirurgia,intensywna terapia) i dziękuję Bogu że trafiliśmy tam, a nie do naszego sądeckiego szpitala. Mimo średnich warunków do spania (ale to normalne…) wszystko bylo ok . Pielęgniarki super. Lekarze uratowali życie mojemu synkowi.
Ja z synkiem bylam w dwóch szpitalach. Maly ma 3 miesiące do Kielc trafiliśmy jak miał 5 tyg z kaszlem i katarem na obserwacje bo przy tak malym dziecku wszystko może się zmienić w ciągu kilku godzin no i tak sie stało dostał zapelenia oskrzeli. Na oddziale dla niemowląt izolatki z łóżkiem dla mamy, szafą, umywalką przystosowaną do mycia niemowlaka do tego wlasna łazienka i możliwość wykupienia obiadów z dostawa do sali. Na oddziale byl też pokoj solcialny z lodówką dla rodziców a z mikrofali można bylo skorzystać w kuchni oddzialowej.
Drugi raz trafiliśmy teraz jak Maly skończył 3 miesiące zapalenie płuc. Tym razem byliśmy w Dabrowie Tarnowskiej dostalismy izolatke z łóżkiem dla mnie. Łazienka na korytarzu ale czysta tak samo toaleta. Zdarzały się sale dwu osobowe ale byly wieksze niż moja. Na dole bar gdzie można kupić obiad i zabrać na górę. A w kuchni na oddziale lodówka, mikrofala czajnik.
W obu szpitalach Panie sprzątające przychodzily z trzy razy dziennie wymieniać kosz codziennie myly podłogę w salach. Personel bardzo pomocny. W Kielcach do Malego przychodzili kilka razy dziennie. W Dabrowie zawsze byli pod ręką. Ponieważ osluchowo byl lepszy przychodzili dwa razy. Zawsze zrobiony caly zestaw badań.
Osobiscie nawet z porodwki mam miłe wspomnienia. Gdzie mam porównanie przed i po remoncie ale zawsze personel byl genialny
Szpital w Jaworznie, pediatria. Wpiszę się chyba jako jeden z nielicznych wyjątków. Mały 16 miesięcy z zapaleniem oskrzeli i gorączką nie dającą się zbić i w tym ja. Dostałam izolatkę, kroplówki, zestaw badań, prześwietlenie i pielęgniarki z prawdziwego zdarzenia wraz z kompetentnymi lekarzami. Po trzech dobach wysiadłam ja, mały już powoli dochodził do siebie. Na tejże pediatrii zaopiekował się mną personel, który do tej pory służył mojemu synowi. Odwodniłam się po rotawirusie, więc mnie postawiono na nogi kroplówkami, zajęto się dzieckiem, pojono elektrolitami. Szpitalny SOR mnie olał, mimo że mdlałam. Pediatria w Jaworznie na 5+. Personel super, warunki zwyczajne z łóżkiem dla matki. Nie wróciłam do domu z traumą.
Z moim trzylatkiem wylądowałam w szpitalu, w październiku 2016r. Z obturacyjnym zapaleniem oskrzeli i obustronnym zapaleniem płuc. Dostaliśmy osobną salę, miałam łóżko i łazienkę na wprost pokoju. Warunki dobre tylko ze względu na to, że oddział był przenoszony i większość pacjentów kierowano do innego szpitala. O ile nam w miarę się udało tak reszta oddziału była ogromną porażką. Synek nie mógł wyjść do sali zabaw bo umieszczono tam inną mamę z wymiotującym dzieckiem, z biegunką. Spędziła tam ponad dobę co kilkanaście minut wynosząc miskę z wymiocinami córki bo pielęgniarki „nie miały czasu”. Spała na siedząco w fotelu obok łóżeczka, właściwie na korytarzu chociaż odział miał 4 wolne sale. Najgorszą porażką szpitala i oddziału dziecięcego była jednak pani ordynator, która na siłę próbowała trzymać nas w szpitalu byle opłata ca pobyt była jak największa. Wredna, opryskliwa baba, codziennie mówiła coś innego, i stan dziecka był „nieokreślony”. Wypisałam się na własne żądanie po 3 dniach, na odchodne usłyszałam, że nie dostanę recepty i mam sobie poszukać innego lekarza, który podejmie się leczenia dziecka. Poszłam do jedynego lekarza, który akurat przyjmował w mojej rodzinnej przychodni, dostałam leki i zastrzyki dla małego, dodatkowo nawet namiar na pielęgniarkę, która poda zastrzyki w domu. Przynajmniej miałam pewność, że nie zafunduję dziecku z zapaleniem płuc wymiotów, biegunki i nie wiadomo czego jeszcze :/ Należałoby się zastanowić za co my tak właściwie płacimy, co się zawiera w opłacie za pobyt z dzieckiem w szpitalu. Posiłki nam się nie należą, łazienka odstrasza wyglądem i brakiem zamka w drzwiach, nawet w tej dla rodziców strach brać prysznic czy korzystać z toalety. Ponadto wyręczamy pielęgniarki we wszystkich czynnościach związanych z opieką nad dzieckiem, bo kiedy przy każdym dziecku na oddziale jest rodzic one spokojnie śpią w pokoju. Osobiście byłam świadkiem jak panie pielęgniarki ustawiały budzik na 4 rano bo wtedy zaczynały wszystkie zabiegi i podawanie leków. Płacimy więc za to aby one mogły odpoczywać, wyręczamy je w karmieniu, przebieraniu i pilnowaniu dzieci i jeszcze wymaga się od nas zapłaty.
Kardiologia w poznaniu. Miejsca mniej niz tu na zdjeciach. Trafilam tam z dzieckiem 2 dni po cesarce lezalam na podlodze. Wstawanie 20 razy w nocy z podłogi przebieranie wazenie pieluch przeskakiwanie nad glowami innych rodzicow i wyciaganie okablowanego noworodka z glebokiego lozeczka bolalo i to bardzo. Dodatkowo dostalam nawalu a pielegniarki zamiast pomoc przychodzily w nocy mnie opieprzyc ze denerwuje dziecko karmiac piersia a tetno skacze i lekarze wszystko widza. Oddzial istna masakra z tego co widzialam juz jako student to oddzial gastro tez tragedia. Za to neurologia i zakazny odnowiony przestrzen sale jednoosobowe… niestety inne oddzialy doplacaja aby taki mogl sie utrzymac. Jedyna nadzieja w tym ze szpital sie rozbudowuje i te oddzialy maja sie troche rozladowac.
Ja przebywałam z córką prawie miesiąc w szpitalu: warunki były okrutne i niestety nie miałam szczęścia do personelu. Pielęgniarki starały się jak mogły ale pani doktor która zajmowała się córką nie dość że nie okazała mi współczucia to wręcz zmieszała mnie z błotem. Powiedziała że to moja wina że dziecko jest w takim stanie ( miała wadę genetyczną, złożoną wade serca, zapalenie płuc i zakażenie krwi) a sama nie zrobiła nic żeby dziecku ulżyć. Przeżyłam traume i zostanie to w mojej głowie jako najgorszy koszmar. Nie życze tego nikomu.
Jestem w szoku po przeczytaniu tego wpisu. Ja również leżałam z synkiem w szpitalu a właściwie w trzech w ciągu miesiąca. W żadnym nie miałam takich warunków. Pierwszy najbliższy szpital powiatowy: pojedyncze sale, łóżko dla matki, wanienka w której można swobodnie wykąpać dziecko. Jeden minus to łazienka dla matek jedna na cały oddział, ale nie ma co się spodziewać cudów. Drugi szpital w Kielcach zaskoczył mnie totalnie. Pojedyncze pokoje z własną łazienką. Miałam rozkładany fotel do spania, pościel i nawet szafę. No full wypas. Czułam się jak w hotelu. Trzeci szpital w Gdańsku. Podwójne sale każdy rodzic miał swój fotel do spania i szafkę na rzeczy dla siebie i dziecka. Rodzice mieli do dyspozycji pokój socjalny z lodówką, mikrofalówką i dużym stołem.
Witam. Dla mnie koszmarem byl pobyt na Niekłańskiej w Warszawie. Synek mial 2 tygodnie i chlustajace wymioty. Pediatra nastraszył nas jakimś odźwiernikiem i kazal jechac tam. Okazalo sięvze to ZUM. Polozono nas z dzieckiem z zapaleniem pluc. Jego matka nazekala na bol zoładka. Okazalo sie ze caly oddzial dzieci mial ksztusiec zapalenie pluc lub rotawirus a moj jeden okruszek tylko ZUM ale po co umoeszczac nas w izolatce prawda? To ja sie zarazil rotawirusem od tej matki. 2 tygodnie po porodzie to byl armagedom. Gdy poinformowalam lekarke o sytuacji kazala mi opuscic szpital i zostawic 2 tygodniowego malucha na łasce pielegniarek. Po wielkiej awanturze pozwolono zostac mojej siostrze. Dla młodej matki nakaz zostawienia (opuszczenia dziecka) to koszmar. Wyłam jak bóbr. Jeszcze tej samej nocy przeniesiono moja siostre z małym do izolatki. I prosze bylo mozna! Do koca pobytu personel omijal moja izolatke z daleka. Za to polecam CZD oddzial urologii. Warunki spartanskie 4 lozeczka i 4 matki jak sledzie na 6 m ale ludzie mili.
Witam. Pierwszy raz jestem na Twoim blogu i wiem o czym mówisz. Ja zderzylam się z Polska rzeczywistością szpitalna w zeszłym roku tuż przed Bożym Narodzeniem. Razem z 3 letnia córka bylam ponad dobę na oddziale dziecięcym gdzie nie potrafiono postawić trafnej diagnozy. Dziecko z duszacym kaszlem 40 stopniowa gorączka brakiem apetytu i zupełna odmowa picia czegokolwiek. Dostała 1 kroplowke po moim proszeniu sie same syropki przeciw wykrztusne i leki przeciwgoraczkowe. Brak trafnej diagnozy spowodował ze wypisalam się z dzieckiem nad ranem ze szpitala i pojechałam do innego. Tam po 30 minutach i komplecie badań okazało się ze ma obustronne zapalenie ucha środkowego zapalenie płuc. Natychmiast dostała antybiotyk w pompie mnóstwo kroplowek. A z tamtego szpitala pozostały koszmarne wspomnienia przykre słowa i sfałszowany wypis z lekami których corka nie dostała. Nigdy więcej.
Jestem mamą ale na razie nie byliśmy w szpitaliku oby tak dalej bło bo wiem jak u nas jest. Kielce niby nowy oddział a jakby stary ale powiem o innej rzeczy moja teściowa zachorowała rak trzustki nie chorowała długo ok.roku szpitali kilka ale lekarze i pielęgniarki w Opocznie MASAKRA!!! Oddział wewnętrzny i pielęgniarki!!! Kobiety które powinny służyć radą i uczynkiem ja w ciąży zaawansowanej muszę prosić się o zmianę pampersa bo taki pełny a panie siedzą jarają, kawka i ciasteczka przyniesione przez rodzinkę innego pacjenta. Więc pytam się czy któraś pani może pomóc mamę przebrać słyszę „zaraz” czekam 5min.znowu się upominam a pani „przecież się nie pali” więc tłumaczę, że jestem w ostatnim trymestrze i jest lato i mam wysokie ciśnienie i takie czekanie pod drzwiami mi nie sprzyja…Jedna się zlitowała i poszła ale z taka miną, że miałam ochotę krzyknąć jej w twarz, że TO JEST WASZ OBOWIĄZEK..Wizyta lekarza więc mówię, że mama nie bierze środków przeciw bólowych bo nie chce się pielęgniarek prosić bo te się potem na niej wyżywają, że je gania… Lekarka w szoku, że proszę mówić zawsze… Wizyty częste i cały czas to samo cewnik się wysunął-nie ma go kto poprawić, prześcieradło brudne-nie ma kto wymienić, przepełniony pojemnik z moczem tak że się leje-brak pielęgniarek na oddziale,boli-„nie mów im bo będa złe”…i gdy człowiek tak łaził do nich to pazury można zjeść…Aż w końcu stojąc przed gabinetem wszystko wyrzuciłam z siebie tak by mnie te panie słyszały. że kiedyś same będą stare i bezradne i może trafią do szpitala i może trafią na takie same pielęgniarki, że jak nie wiedzą co to powołanie to rowy powinny kopać albo sprzątać ulice… Mnie się lżej zrobiło mamę przenieśliśmy. Bądźcie zdrowi bo chorować w tym kraju z godnością czy to małym pacjentem czy starszym jest strasznie. A i jeszcze jedno rację mają ci co mówią, że drobne gesty dużo dają… Pozostawię to bez komentarza…
Moja 2miesieczna córeczka tez miała przyjemność badz tez i nie, lezec w szpitalu. Diagnoza: zapalenie płuc wywolane wirusem RSV. Pierwszą noc spedzilam na lezaku plażowym od kobiety ktora dostała łóżko. Na sali byly 3 łóżeczka i jedno łóżko. Ale obok… bylo 7 łóżeczek. W nocy jedno dziecko zaczęło płakać i za chwile drugie trzecie czwarte, az płakała cala sala. Ja mialam tyle szczescia ze bylam akurat na sali obok.
Najgorsze dla mnie może nie byly warunki, a byly tragiczne, lazienka az się sypała w każdym kącie, ale dwie pielęgniarki. Jedna, blondi ok 45lat druga to brunetka ok 50lat. Codziennie dzieci były ważone. Moja malutka spadala z wagi i gdy zapytalam pielegniarki ile wazyla wczoraj bo wygaje mi sie ze znow spadła odlowiedziala mi ze to jest informacja dla niej, dla lekarzy i nfz. Matkę obok az cos tknęło, a ja nie wiedzialam co powiedzieć. Chcialam jej burknąć ze jutro nie dam jej dziecka zwazyć ale sie ugryzłam. Ta sama pielegniarka na pytanie co dziecko dostaje gdy szlam z malutką na zastrzyk dostawalam odpowiedz prosze sobie zejsc na parter, tam są udzielane informacje o stanie zdrowia dziecka i wdrożonym leczeniu bo one nie mają prawa mowic takich rzeczy. No mnie zaczeło nosić. Przyszla blondi, godz 19. Nowa zmiana. Wymyslila sobie ze bedziemy wietrzyc pokoje. No we mnie sie juz gotuje, jak ona może wierzyć pokoje skoro byl mróz a w Żywcu stezenie PM2.5 i innych frakcji, CO2, siarki i innych szkodliwców przekraczalo ponad 500% normy (wg pomiarów przesłanych do aplikacji „monitoring powietrza”). Poszlam szukać lekarza, czyj to wymysł, na moje szczescie bądź nieszczęście spotkalam w dyzurce lekarskiej tylko pielegniarkę ktora kończyła zmiane. Ale wiesci szybko sie rozeszły. Jak szlam z malutką na wieczorny zastrzyk to blondi nie odezwala sie ani slowem prócz: „nic na sile, nikogo nie bedziemy zmuszac”. Takie maleństwa lezą z przeraźliwym kaszlem a oni sobie wpuszczają to dziadostwo. Niepojęte. Moze niektorzy nie wiedzą nic o tym ze najmniejsze frakcje dostają sie gleboko do pluc a pozniej przedostają soe do krwi… coz… juz nie wspomne o kłuciu dzieci, to byl istny koszmar, wypraszają matki zeby nie widzialy ile razy dziecko było kłute bo zle sie wkuły, albo zyla im uciekła. A gdy sie postawilam i powiedzialam ze nie zostawie dziecka to chciala mnie wyprosic z gabinetu. Jak ją postraszylam ze zgłoszę ten incydent to od razu ustąpila. Ja rozumiem, trzeba wenflonik zalozyc, zeby dac lekarstwa itp. Ale do jasnej cholery delikatnie!! A one szarpały moim dzieckiem jak lalką! Przy pobieraniu krwi z glowki myslalam ze umre, gdy widzialam jak jedna z nich jeszcze klepała palcem tą igłe w żyle.
Te i inne przygody chcialabym jak najszybciej zapomniec. Na koniec pobytu w szpitalu znow krew… a ja dopiero co malutką uspałam. Z cholernie ciezkim sercem wzielam ją na rece a ona spala, lzy mi leciały mimowolnie, teraz jak to pisze tak samo mam oczy pełne lez, ona spała tak mocno ze nawet sie nie obudziła. Polozylam ją w wyznaczonym miejscu-na kozetce- poprzeciagala się, ale dalej spala. A pielegniarki wbijają igłę! Spiacemu dziecku! Jestem juz miesiac po szpitalu a dziecko gdy mi zasnie na rekach i chce ją położyć to w momencie jest krzyk-taki sam jak wtedy gdy pobierali jej krew.
Drogie matki! Dbajcie o maluszki i omijajcie szerokim łukiem szpitale, które cieszą się złą slawą. Szkoda Was, waszych dzieci, a przede wszystkim nerwow i zdrowia!
Witam
Też miałam okazję leżeć z moim synkiem w szpitalu nawet dwa razy w ciągu miesiąca. Co do lekarzy nic im.nie mogę zarzucić starali się, powiadamiani o wszystkim na bieżąco. Ale pielęgniarki to był koszmar. Co jeszcze musze zauwazyc jedna z tych malo milych wygrala konkurs na najlepsza pielegniarke w wielkopolsce. Miałam okazję poznać prawie caly personel i z tych wszystkich tylko dwie były ludzkie. A jedna to nawet wyzwala mnie ze mam posprzątać bo jest bałagan. Ten balagan Ty były 3 zabawki dziecka na podłodze i jedna na materacu na którym spałam oczywiście przywieziony z domu. Zaznaczę ze dziecko miało 1.5 roku i co chwilę się bawiło czymś innym jak już się lepiej poczuło. Za pierwszym razem byłam na izolatce i było ciężko do tego każda kupę trzebtrzeba było zostawiać na śmietniku do sprawdzenia przez pielęgniarkę i czasem 4 pampersy leżały więc zapach był super.Szybko nauczyłam się że trzeba je pakować w woreczku śniadaniowe to szło przeżyć. Do tego szynek zlapal jelitowke kolejna w szpitalu i zaczal wymiotowac to salowa przyszla przetarla SUCHA szmata a smrud byl potworny. Potem ja mylam podloge chusteczkami bo mialam sie na niej polozyc. Mój szpital był w Gnieźnie i matka nie płaciła za pobyt a jedna z mam bywała też w Poznaniu to matka płaci za pobyt 14 zł za dzień! I to nie za łóżko tylko za to że jest. Łóżko można wykupić za dodatkową kasę. I to ma być bezpłatna służba zdrowia.
Moj syn ma dzis 13 lat ,ale pierwsze 3lata spędził w różnych szpitalach,ja oczywiście razem z nim.Wspominam ten okres jako najgorszy w moim/naszym zyciu ….spanie na podłodze,brak możliwości skorzystania z łazienki i poczucie bezsilnosci….to bylo normą …jak na nocnej zmianie byly bardziej ludzkie pielegniarki to bylo w miare ale zdarzały sie sytuacje gdy panie zwyczajnie nam -mamom jeszcze bardziej utrudnialy ….pamietam absurd gdy trzebabylo wstawac przed 5.00zeby zebrac z podlogi karimate czy jakies koce i odstawiac scene pt,,wchodze na oddzial ,, pomimo ze byliśmy da l eko od domu ,nie bylo możliwości codziennych odwiedzin bielizna,rzeczy osobiste pakowane gdzies pokatnie bo dziecko moglo miec tylko tyle ile zmiescilo sie w szafce szpitalnej….szkoda gadać….jako matka bylam odarta z godnosci …ja i wszystkie te mamy ktore mialam okazję poznac w tamtym okresie…Wszystko po to by mic byc przy wlasnym dziecku …
też często ostatnio bywałam w szpitalu w ciąży i potem z dzieciakami… Raz rotawirus, raz zabieg, raz zapalenie oskrzeli. Generalnie nic zagrazajacego życiu, może stąd moja opinia… Bardzo milo wspominam te pobyty i warunki. U nas w miasteczku jest jeden szpital, Ale na prawdę złego słowa o warunkach i personelu nie można powiedzieć. No moze poza paroma wyjątkami, Ale wszędzie znajdzie się czarna owca 🙂
Ciesz sie dziewczyno, że mogłaś byc z dzieckiem chociaż na zaśmieconej podłodze. Moja mała wylądowała na patologi noworodka w wieku 3 tygodni z wirusem RSV i o godzinie 19 musialam opuścić oddział i tak przez 7 dni. O 10 rano stałam juz pod drzwiami oddziału i to co dzialo sie z dzieckiem gdy tylko wychodziłam ro był istny koszmar. Dziecko całe poulewane w zasikanym pampersie, becik zawiazany w pasie tetra na pęka co by się przypadkiem nie ruszała za dużo. Plakalam co wieczór. I odrazu odpowiem na glupie tłumaczenia ze pielęgniarki nie mają czasu. Gowno prawda. Na kazdym dyżurze była jedna pielęgniarka obsługującą dzieci zakaźne czyli moją córkę i jeszcze jedno dziecko z zapaleniem płuc. Naprawdę tak ciężko poświęcić 10 minut na karmienie i odbicie dziecka?? Raz widziałam jak sie to odbywało, kładą dziecko na boczku, wpychaja butelke, która podeprą zwinietą pieluchą i wychodzą. Mała wtedy usneła, dalej trzymajac butelkę w buzi przez 1,5 godz.
Gdyby karmiła pani piersią nie mogliby wygonić do domu na noc
tak, dali by stare rozpadajace sie krzesło i powiedzieli na tym może pani spać, do dzisiaj sie zastanawiam jak to sie stało że podczas 6 karmień w nocy nie upuściłam synka ze zmęczenia.
Eh nie jest to prawda…U nas zostawialam mleko ściągnięte z piersi w lodówce dla moich wczesniaczek i wyrzucali do domu. W Warszawie!
Moja córka ma teraz 16 lat ale w wieku-1 miesiąca trafiła na oddział patologii noworodków we Wrocławskim szpitalu z zatkanymi kanalikami łzowymi-tak stwierdziła pani okulistka (dziecko płakało non stop,miało zaczerwieniony dół pod wewnętrznym kącikiem oka). Na oddziale dowiaduję się,że córka zostaje na sali(?) 3m na 1,5m gdzie jest przewijak,kran,2 krzesła i 2 wózeczki takie jak dla noworodków.Ja jako matka karmiąca dostaję łóżko dwa piętra wyżej w sali,w której jest ok. 10 lub 12 innych łóżek (nie liczyłam ale na oko tak mi wyszło) i jedna szafa.Zapowiedziane mam od pielęgniarki,że dziecko ma worek na mocz podklejony,wenflon wbity w główkę a ja o godz.18tej mam iść na górę i wrócić o 6 rano.Pytam : ale co z karmieniem przez tyle godzin-dziecko jest tylko na piersi? A ona mi na to,że najwyżej dokarmią.No zagotowało się we mnie normalnie.Za łóżko dwa piętra wyżej miałam płacić 24zł-16 lat temu!!!! Zadzwoniłam do strzelińskiego szpitala czy przyjmą moje dziecko i okazało się,że bez problemów.Dostałam salę z łóżeczkiem,łóżkiem i prysznicem.Normalnie szał i nic nie musiałam płacić jako matka karmiącaPrzyklejony woreczek się przydał,bo córcia posłusznie oddała mocz do analizy-wenflon niestety wyciągnęli przed wyjściem i okazało się (po wizycie mądrej pani okulistki z rejonu),że córce się wrzód przy oku zrobił.Szkoda było tylko tego,że we Wrocławiu od razu podali antybiotyk-bez konsultacji okulisty….
Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Izba przyjęć to masakra. Trafiliśmy tam z 6cio dniowym wczesniakiem z powodu bardzo gwałtownie nasilajacej sie zoltaczki. Czekania kilka h z dziecmi z grypami jelitowymi itp… po przyjeciu na patologię noworodka w miare. Wszystko ladnie czysto itp ale sala na ok 8-10 dzieci… A odwiedzających rodziców może być Max 3. I niech jakiś Tata spróbuje odwiedzić swoje maleństwo… praktycznie niemożliwe bo mamy rotują aby nakarmić z piersi malucha i móc choć na chwilę przytulić… A personel różny.. kilka pań pielęgniarek przefantastycznych Ale i kilka jędz. Jak lekarza prowadzacego juz uda Ci sie złapał to może sie czegos dowiesz. Może. A jak maluchowi się polepszy to możesz pójść do siostry oddzialowej i się zapisać na pokój. 20 zł za dobę. Pokoje 2-3 osobowe plus tyle samo dzidziusiow. Łazienka jedna na całe piętro. Toalet na szczęście kilka. Wyżywienie oczywiście własne. A na wypis czasem do wieczora się czeka…
Pamiętam dobrze tą podłogę…ale dobrze nie wspominam…W Prokocimiu byliśmy 3 dni, potem przenieśli nas do JP2 na dziecięca neurologie. Niebo a ziemia. W Prokocimiu ciągły ruch, lekarze nie bardzo mieli czas rozmawiać, zaduch, rota w powietrzu, ścisk, ogólny popłoch, mój strach, lekarze wmawiajacy mi że to na pewno trzydniówka, nie słuchajac moich spostrzeżeń…Okazało się że sepsa (córka miała rok). Młoda pani doktor informując mnie o rozpoznaniu, nie omieszkała mi zasugerować że to skutek braku szczepienia na pneumokoki…Szkoda słów…Nigdy nie drzalam o zdrowie swojego dziecka tak jak wtedy.
Przewieźli nas ekspresowo karetka do JP2. Tam cisza i spokój. Lekarz przyjmujący na oddział przywitał się z nami zaczynając od przedstawienia się i uścisku ręki. Inny świat. Pomijam że warunki znacznie lepsze niż na Prokocimiu (sale z łazienkami, łóżko dla rodzica) bo oddział świeżo po remoncie, ale lekarze i pielęgniarki również „do rany przyłóż”. Tyle spokoju, uśmiechu, opanowania i serdeczności się nie spodziewalam. Spędziliśmy tam z córką 3 tygodnie. Wszystko skończyło się dobrze. Z ciepłem na sercu wspominam lekarzy z drugiego szpitala.
„Zapraszam” do Szpitala Dziecięcego w Bydgoszczy. Przy każdej, trzyosobowej sali, łazienka. Posiłki (śniadanie, obiad, podwieczorek, kolacja) były w takiej ilości, że spokojnie najadło się i dziecko i matka, poza tym można było sobie wybrać co się chciało zjeść. Spałam z dzieckiem na jednym łóżku ale było na tyle szerokie, że bez problemu się zamieściliśmy i wyspaliśmy. Panie sprzątające przychodziły codziennie i codziennie opróżniały kosz na śmieci. Jedyny minus to kaloryfer, którego nie dało się zakręcić. Pielęgniarki i lekarze super. Do tego Wi-Fi
Ja mialam okazję byc na neurologii dzieciecej przeniesionej do wojskowego z powodu remontu. Mimo ze jestem bardzo wybredna jedzenie bylo zjadliwe;) a pielegniarki rzeczywiście do rany przyloz, tez spalam z synem i ba! Pielegniarka przyszla pilnować moje dziecko zebym mogła wyjsc na chwile czy sie wykąpać. Za to chirurgia w Poznaniu w szpitalu dzieciecym personel bardzo miły i konkretny, ale noc na plastikowym krześle to duży wyczyn. Jedzenie nie wiem bo akurat nie przyslugiwal nam posiłek
Ja jestem w Katowickim Szpitalu Onkologicznym. Personel wspaniały, robią co mogą żeby dzieci I rodzice mogli jakoś funkcjonować. Niestety ciasno a do spania dla rodziców fotel typu leżanka… Spać się na tym nie da…
Szczęście w nieszczęściu moi chłopcy zachorowali na zapalenie płuc w sierpniu więc oddział pedriatryczno-pulmunologiczny,na który trafiliśmy był prawie pusty. Spędziliśmy w szpitalu 10dni. Do personelu nie mam żadnych zastrzeżeń, świetne podejście do dzieci i rodziców, oddział był świeżo po remoncie, do spania dostałam (za niewielką opłatą) łóżko polowe-malenkie, skrzypiące przy najmniejszym ruchu, z drutami wbijającymi się w plecy… Nie wyobrażam sobie jak wyglądałby nasz pobyt w szpitalu w czasie, kiedy oddział jest przepełniony. nie ma szans żeby wszystkie matki (ojcowie) przebywające z dziecmi mogły w tym samym czasie rozłożyć połówkę i drzemnąć choć chwilę.
Słaby wygląd, 🙁
Cóż trzeba sie modlic o zdrowie i unikac takich miejsc.
Zwykle standardowe zyczenie ” aby zdrowym byc” a dla niektorym ma najwieksze znaczenie. 🙁
To fajnie że ludzie w szpitalu przychylni, bo jak tego zabaranie to i najlepsze mury moga polec. W ludziach nadzieja, to oni ratuja zycie i zdrowie w takich miejscach.
No i wlasnie dlatego nie chce posylac syna do przedszkola, panicznie boje sie chorob ktore bedzie mi przyniosil do domu.
Nie wyślesz do przedszkola zacznie chorować w podstawówce. Chyba, że rozważasz nauczanie domowe.
Pocieszajace jest to ze chociaz personel o ktorym wspominasz jest nienaganny i jest nadzieja. W koncu w ludizach jest nadzieja.
Ja niestety nie mam tak dobrych doświadczeń z pielęgniarkami i lekarzami. Może trochę inna sytuacja bo w szpitalu było nie moje dziecko, a mama. Były to jej ostatnie dni i nie była w stanie nawet napić się wody samodzielnie. Z rodziną spędzaliśmy przy niej 24 h na dobę, co było bardzo nie na rekę pielęgniarkom bo musiały pożyczyć nam krzesło no i pilnowaliśmy, żeby podawały leki o czasie i traktowali mamę z szacunkiem, np. podczas mycia. Fukały i tupały, były oschłe i niemiłe. Później zauważyłam, że milutkie i uczynne są dla tych pacjentów, których rodziny przynosiły im codziennie kawy, herbaty, ciasta, czekoladki… Ja o tym nie myślałam w obliczu tragedii, która nas spotkała.
To było najgorsze doświadczenie w moim życiu i niestety pielęgniarki i lekarze nie ułatwili mi tych chwil w najmniejszym stopniu, a wręcz zamienili je w jeszcze większy koszmar.
Sama jak byłam w zeszłym roku w szpitalu, na oddziale ginekologicznym, było to dla mnie największe upokorzenie odkąd pamiętam. Personel olewa pacjentów i traktuje ich jak głupków, żadne pytanie nie jest na miejscu, każde pytanie zostało wyśmiane… Już nie mówiąc o tym, ze i w tym przypadku i w tym z mamą, oba szpitale były po prostu zasyfione, a kobieta, która „sprzątała” wycierała jedną brudna szmatą toaletę i stolik do jedzenia…. Pani, która leżała w na sali ze mną miała krwawienie z dróg rodnych, więc siłą rzeczy brudziła toaletę krwią, ale nawet na prośby nikt nie przyszedł tego sprzątnąć…ona była zakłopotana, a ja nie mogłam korzystać z łazienki w ogóle…
Ile razy miałam do czynienia ze szpitalem zawsze to była trauma i upokorzenie, a to właśnie przez ludzi, którzy w tych szpitalach pracowali.
Nie wyobrażam sobie np rodzić w publicznym szpitalu…wolałabym, żeby jeden z piękniejszych dni w zyciu nie zamienił się w kolejny koszmar.
hmm mój komentarz został usunięty… czyżby było to w złym tonie, ze napisałam pozytywnie o szpitalu w Wejherowie i Gdańsku? ….
Twój komentarz czekał aż go zaakceptuję:). Już jest
Powiem tak:
Powinnyście wystawiać kosze poza salę. A uwagi pielęgniarek można szybko zamknąć, bo w sali nie ma prawa być śmieci, a ni rzeczy które nie są niezbędne dla dziecka albo rodzica. Albo by sprzątali albo by zostały pod salą. Ja wiem, że to nie jest proste, ale kłóciłabym się. Czy któraś pielęgniarka czy lekarz śpi w domu na podłodze przy wysypującym się koszu na śmieci? No nie. To na pewno mieliby tyle empatii żeby nie zganić za własnoręcznie pozbycie się śmieci.
Czytam i jestem przerażona, bo jako dziecko doświadczyłam takich tragicznych warunków (nie tak dawno znowu). Teraz jako matka, miałam to nieszczęście trafić z niespełna miesięcznym synem do szpitala (zeszły rok, szpital przy Banacha w Warszawie). I o losie, byłam cudownie zaskoczona warunkami. Szpital jest nowy, wyremontowany dzięki fundacji, każde łóżko dziecka ma rozkładane łóżko dla rodzica/opiekuna. Rodzice mają oddzielny prysznic i toaletę. Jest do dyspozycji kuchnia na własne posiłki, jest magazyn na rzeczy prywatne bo sale mają być czyste. W pomieszczeniach jest klimatyzacja (może dlatego że nie ma funkcji otwarcia okien). Ale jest. Nie wyobrażam sobie mieć innych warunków, chociaż i tak było ciężko, będąc po cesarskim cięciu niecały miesiąc, w połogu z uszkodzonym trwale kręgosłupem. I dzieckiem. Malutkim dzieckiem, które nic nie rozumie…
Da się. Może do tego potrzeba więcej fundacji, na pewno lepszej organizacji ludzi zarządzających.
Jeśli nie zaczniemy się wszyscy stawiać i sprzeciwiać, nic się nie zmieni.
Rok temu przyszło nam spędzić Sylwestra i kilka kolejnych dni w szpitalu. Córka dwulatka, więc dostaliśmy dorosłe łóżko, we dwie dało radę normalnie spać. Byłam z nią non stop przez 120h, więc zapracowana matka z korpo-sajgonu miała sporo czasu na udane odpieluchowanie:) Szpital powiatowy, o lepszym dofinansowaniu można zapomnieć, ale wiele inicjatyw społecznych ratuje to miejsce. Każda z sal ręcznie pomalowana, np. nasza przypominała łąkę a my mogłyśmy leżąc na łóżku liczyć kwiaty.
To ludzie tworzą takie miejsca, to prawda. U nas całe miasto, bo nigdy nie wiesz, czy Twoje dziecko tam nie trafi. Na sprzęty medyczne są organizowane koncerty charytatywne, na mniejsze dary (np. pościel, ręczniki, ubranka dla noworodków) zbierają nowożeńcy albo solenizanci.
Swoją drogą problemy kadrowe personelu niższego szczebla zawdzięczamy podwyższeniu płacy minimalnej. Szpitale tylko tak zatrudniają salowych, natomiast po podwyższeniu stawek nikt nie dokłada do wypłat dla tych ludzi. Szpitale są zmuszone płacić, ale nie mają z czego…
Jestem w szoku czytając to. Byłam z córką w szpitalu w Wejherowie, leżałyśmy tam tydzień miałam z córką swój pokój z łazienką, do tego dostałam łóżko polowe za darmo, ponieważ karmiłam piersią. Jak ktoś nie karmił to za niewielką opłatą mógł wynająć łóżko. Było czysto i co chwilę ktoś przychodził wymieniać śmietnik, pościel była codziennie nowa. Później przenieśli nas do Gdańska do szpitala Wojewódzkiego, tam pierwszą noc spałam na karimacie ale później wiedząc, że trochę poleżymy dostałam pokój z inną mamą ale miałyśmy szpitalne łóżko, wprawdzie łazienka była na wszystkich rodziców ale nie było tragedii. Cały dzień chodziła pani sprzątająca i wystarczyło, ze w śmietniku było chociaż troszkę to od razu wymieniała worek. Do tego i w jednym i w drugim szpitalu niesamowita, cudowna opieka pielęgniarek i lekarzy.
znam to miejsce bardzo dobrze, znam większość poradni, znam oddziały zakaźne , okraglak , poruszam sie tam jak we własnym domu. Zostawiłam tam swoja karimate, bo musiałabym ją spalić, a tak pewnie przyda się jakiejś nieświadomej matce. Znam czekanie godzinami do poradni, znam spanie na podłodze, znam smak i zapach kisielu na podwieczorek, potwornego upału drapiacego w gardło, znam strach, żeby zdążyć do ubikacji na piętro niżej zanim dziecko zwymiotuje kolejny raz i sie zakrztusi. Ale za każdym razem musiałam minąć oddział onkologii i tu trzeźwiałam, dziekowałam Bogu, że nie muszę tam wchodzić, mogłam ukryć łzy w windzie.
Przykro mi się to czyta, współczuję Ci jako matce… Ja urodziłam córki za granicami naszego kraju. Opieka, podejscie, wsparcie i szacunek na każdym kroku. Bez wykrzywionych twarzy i pretensji „bo musi boleć” indywidualne podejście i psychiczne wsparcie. Po porodach wracałam do szpitala raz aż na 10 długich dni… tyle że ze sobą 40st gorączki przez 4 dni, zapalenie nerek i infekcja krwi i noworodek 6 dniowy na piersi.. Pielegniarki podawały mi dziecko, przebierały gdy nie mogłam się podnieść i o 3 nad ranem gdy ledwo żyłam powiedziała żebym poszła spać a Ona zostanie z moją córką i zajmie i obudzi gdy będe potrzebna! tyle serca i dobroci nie doświadczyłam nigdy od obcej osobie która robiła to bezinteresownie… to wspaniałe wspomniania z czystego pachnącego szpitala gdzie mogłam wybierać z karty dań co będę jeść na sniadanie, obiad i kolacje… dziekuję im z całego serca do dziś modle się żeby dobro które mi dały wróciło do nich z podwójną siłą!
w szpitalu dziecięcym byłam raz gdy dziecko połknęło pieniążka i tak samo dobrze wspominam, mimo poczekalni gdzie troche spędziłam (ale rozumiem że są bardziej nagłe przypadki) RTG i rozmowa z lekarzem, opowiadanie dziecku o badaniach i podejście znów na medal!
Tobie droga mamo współczuje tej leżanki i strasznych warunków, to boli nawet jak się patrzy na zdjęcia. Mam nadzieje i życzę Wam tego abyście nigdy więcej nie musieli tam wracać. Chodź wiem że zawsze ktoś korzysta z takich miejsc to życze aby zawsze trafiały na warunki chociaż przyzwoite bo pełne kosze to niestety przesada….
Ja dzieci nie mam, ale sama bardzo dużo w szpitalach przebywam ze względu na sytuację zdrowotną. To znaczy – teraz już mniej bywam, ale jako dzieciak częstym gościem na oddziale byłam.
I o ile warunki bytowe były ok, o tyle traktowanie już niekoniecznie. Przeżyłam m.in.: wkłuwanie się 9 razy, bo kobieta nie mogła trafić w żyłę (i nie trafiła – po ostatnim razie 14-letnia ja zrobiłam aferę i dali mi spokój, wenflon założyła mi inna pielęgniarka na kolejnej zmianie), odmowę podania leku przeciwbólowego (miałam bolesną miesiączkę, na tyle, że prawie mdlałam, ale usłyszałam, że mam sobie skombinować od kogoś spoza szpitala!), uderzenie pięścią w żyłę, bo krew nie chciała lecieć i pielęgniarkę, która zapomniała mi podać bardzo ważne leki. Ta ostatnia, gdy zgłosiłam sprawę (leki podawane rano, na śpiąco, ale gwałtownie pogorszył mi się stan, stąd wiedziałam, że leków nie dostałam) miała jeszcze pretensje, że w ogóle się odezwałam…
Ach, no i na moich oczach małe dziecko, mające może 2-latka, rozlegle oparzone, dostało opieprz za to, że płacze z bólu. Pielęgniarka użyła słów „nie przesadzaj, histeryku!”.
A ja dla odmiany mam dobre doświadczenia – odczarowałam trochę koszmar swoich porodów jeśli chodzi o naszą służbę zdrowia.. Jesień ubiegłego roku – syn niecałe 3 lata, zapalenie płuc (wyszło na zdjęciach rentgenowskich) i sepsa. Tydzień w szpitalu. I super warunki socjalne – 3-osobowe sale (3 dni byliśmy sami) z łazienkami w pokojach, fajna świetlica, dobre jedzenie. Wygodne łóżka, pozwalają spać z dzieckiem, więc słyszałam każdą zmianę w oddechu małego. Super personel – dostępny na każdą prośbę czy to lekarz czy pielęgniarka, nawet Profesor zaprosił mnie na rozmowę. Świetne podejście do dzieci, synek pędził na zmianę opatrunku przy wenflonie :). Wyszliśmy bez traumy i ja i on. Szpital Dziecięcy w Bydgoszczy.
Wcale mnie nie dziwi ze smród był. Takie pełne kosze ludzie!!! Szczere współczucia.
Wszystkiego dobrego zdowia dla maluszka i wytrwałości dla mamy.
O jej co to za warunki? Mam nadzieje ze juz jest ten dramat za wami. Trzymam kciuki. Zdrówka.
Lepiej nie chorować bo szpitale zabija.
A co z domem Ronalda McDonald’s a ? Kiedy ma funkcjonować. Rodzice przyjeżdżają tam z dziećmi z całej Polski. Jak można żyć w takich warunkach?
Ten dom jest dla rodzicow ciezko chorych dzieci ktore przebywaja na dlugim leczeniu, on nie jest dla dziecka i rodzica ktorego leczenie trwa kila lub kilkanascie dni.
Zdrówka dla was kochani.
Oby to był ostatni raz.
Sama wiem co przezylas. Nie ma nic gorszego niż chore dzecko leżące w szpitalnym łóżeczku.
Prokocim!
Znamy choć byliśmy tylko jeden dzień.
Da się przeżyć.
Jak tu nie płakać. Przy takich chwilach nic bardziej nie leczy niż łzy. Sama przebywała z noworodkiem w szpitali i tyle co ja tam łez wylała to przez całe życie nie wylałam. 🙁
Gdybyś tych zdjęć nie dodała nie umiałam sobie inaczej wyobrazić. Nie mam dzieci i nir jeżdżę po szpitalach bo póki co świetnie się czuje. Ale szczerze współczuję.
Jak ty te zdjęcia zrobiłaś. ?? Znamy dobrze ten szpital i ta żółta stołówkę. Te namalowane postacie z bajek które przypominają horror . Ten zapach i tych ludzi . Wsparcie jest bardzo ważne w takich momentach dlatego też mam zdanie podobne do twojego. Oby zdrowie było. Resztę się przezyje.
Ale musiałaś się umeczyc. W takich warunach plus ze świadomością chorego dziecka. To tylko mogą wiedzieć matki jak przeżyć i nie zwariować.
Całe szczęście ze juz jesteście w domu. Teraz tylko myśleć pozytywnie i zapomnieć o tych gorszych chwilach.
Te smiecie do full! No nie zabiło mnie to . Co za syf.
O matko! Szczerze współczuję. My jeszcze nigdy na szczęście nie bylismy dłużej niż na izbie przyjęć i w poradni. Ale szczerze nie wiem jak psychicznie bym to zniosła. Dużo zdrowia dla Antosia.
Jeszcze parę takich artykułów przeczytam i popełnienie samobujstwo z nerwów. Bosheeeeee chroń mnie i moja rodzinę przed wszelkimi chorobskami!
Właśnie jestem w szpitalu z moim dzieckiem. Wiem dokładnie co czujesz. Mimo iż warunki mamy świetne to mi nie zależy . Chce dobra dziecka i aby szybko było z nami w domu. 🙁
Oby jak najdalej od wszelkich szpitali i chorób. Serce pęka :(((((
Są dobrzy ludzie i są lekarze z powołania. Wiem to bo uratowali moje dziecko. Jestem wdzięczna do końca życia za tych ludzi.
To co dzieje się po szpitalach nie znajdziemy na Facebooku ani instagramie. Dramat rodzin i chorych dzieci . Przepełnione sale . Nadzwyczajne choroby o których zwykli ludzie nie mają pojęcia. To trzeba przeżyć.
Zabić nie zabija ale matka może się wykonczyc.
Najważniejsze że macie już chorobę i szpital za sobą. Ja dwa lata temu byłam z dzieckiem 10 dni i to co tam przeżyłam zawsze będzie w mojej pamięci. Ważne żeby było dziecko zdrowe. Mam nadzieje ze to był pierwszy i ostatni raz u nas.
Co to jest w ogóle wyglada jak przytulek z całym szacunkiem. Ile tam byliście?
O to prokocim ! Znam i nie chce tam wracać. Nie znoszę tych murow a każda wizyta kończy się całodniowym urazem psychicznym odsypiam dwa dni po wizycie w poradni. Lekarze tam są super jak i cały personel medyczny. NatO miasteczku ciesze się ze moje zaraz po urodzeniu nie będzie pamiętać tego szpitala.
Ehhh na Śląsku sytuacja w szpitalach wygląda bardzo podobnie. Sama leżałam tydzień w szpitalu czekając na zabieg i przyznam, że bałam się czegokolwiek dotknąć, ponieważ cały sprzęt na salach przeżył chyba II wojnę. Toalety to po prostu obrzydlistwo :/, prysznice, zlewy ahhhh nie będę wdawała się w szczegóły. Pamiętam, że mop salowej był tak brudny, że nie miał prawa wymyć podłogi. Legenda głosi, że w szpitalach ma być sterylnie i czysto…
Obecnie nie mieszkam w Polsce, więc na ten moment problem służby zdrowia w PL mnie nie dotyczy, ale pamiętam dobrze jakie terminy zapisów były do specjalistów (pół roku minimum). Do przychodni zapisywałam się na godzinę 9:00 po czym okazywało się, że pięć starszych Pań czeka już od 6, żeby zająć sobie miejsce noi z 9 zrobiła się godzina 11 (jakby nie można było dać każdemu pacjentowi numerku podczas rejestracji).
Można by całe opowiadania pisać na temat Pl służby zdrowia, tylko mam wrażenie, że jakby nie za bardzo mamy wpływ na wprowadzenie zmian w tej kwestii.
Dziękuję Ci, że widzisz w nas dobro, że doceniasz naszą pracę. Niewielu jest takich ludzi (rodziców). Współczuję Wam, bo nie ma nic gorszego niż chore dziecko. Życzę Wam zdrowia i dziękuję za tyle budujących słów. Pielęgniarka.
Moje dzieci, odpukać, nie były jeszcze w szpitalu ale nóż mi się w kieszeni otwiera jak słyszę że z 1400 szpitali 400 nie dostanie kasy z NFZ i będą przyjmować tylko prywatnie a rząd ma wydać ponoć 900mln! złotych żeby zrobić kanał na mierzeji wiślanej tłumacząc rozwojem gospodarki gdy przepłynąć tam będą mogły jednostki wielkości kajaka i poza chwilowym miejscami pracy nie wniesie to nic prócz straty tak ogromnej ilości pieniędzy… a w szpitalach i przychodniach kolejki wydłużą się jeszcze bardziej… a tak stricte w temacie to u mnie na NFZ kolejka do kardiologa dziecięcego jest juz do pierwszego półrocza 2018! 🙁
A ja zazdroscilam każdej osobie, która do szpitala szla z dzieckiem na chwilę… Tak pozytywnie zazdroscilam, ze sa dzieci, wiele zdrowych dziec i, które pochoruja i pójdą do domu a rodzice będą mogli powiedzieć: tak sie bałem przez ten tydzień…
Zazdroscilam im, ze nie musieli przejść przez te drzwi za którymi wszystko sie zmienia. Za którymi dzieci mają lyse głowy, rodzice wypisane cierpienie na twarzy a jedyny zapach jaki czuć to strachu i śmierci. To takie drzwi, które zmienia życie na zawsze. Onkologia dziecięca.
Trafiliśmy tam kiedy moje dziecko miało 5 miesięcy. Zdrowe, uśmiechnięte, super rozwijające się. Przypadkowa morfologia i koszmarne wyniki. I lekarz, który mi mówi ze moje dziecko może umrzeć.
W szpitalu spędziłam z moja mała córeczka pół roku. Pół roku w czasie którego w domu byłyśmy tylko 17 dni w sumie… Pół roku chemi spania na kozetce, noszenia dziecka, które płacze i wymiotuje i ma ciągle biegunkę po chemiach. Na oddziale gdzie odwiedziny sa mocno ograniczone a często niemożliwe jak dke 2 miesiące siedzi w izolatce bo dziekco nie ma odporności. Noce, których sie nigdy nie zapomni jak te w czasie których ktos nagle umierał bo serce dziecks nie wytrzymalo chemioterapii i sie zatrzymało.
Jesteśmy od prawie 2 lat w remisji i jeździmy na kontrolę. Staram sie żeby nasze życie było normalne. Ale wiem ze że ja juz zawsze bede sie bała. Widziałam dzieci po wznowie nawet takiej po.15 latach. Po prostu raz przechodząc te drzwi juz nie da sie ich zamknąć i pożegnać.
Wiem ze że może byc gorzej. Są ludzie którzy nigdy nie dostaną nadziei na to ze ich dziecko wyzdrowieje z ciężkiej choroby. Oni paradoksalnie zazdroszczą nam, onkorodzicom onkologicznych dzieci, bo dla naszych dzieci chociaż jest lek, jest nadzieja…
I tak pisze … Bo warto sie czasami zatrzymac i poza synem naszego systemu zdrowotnego i złych warunków szpitalnych pomyśleć; jak dobrze ze jestem tu tylko na chwilę.
P.s a jak juz pisze to zaapeluje: badajcie dzieci bo pediatry tego nie robią. Onkolodzy zalecają profilaktyczne usg brzucha co 3 miesiące do ukończenia 2rz i co pół roku do 5rz … obowiązkowe usg głowy po urodzeniu i na pół roku a także rok jeśli jeszcze da sie je zrobić. Kontrolna morfologie co.pol roku… Nikt o tym nie mówi a tak u dzieci jak daje objawy to jest w ostatnim stadium… A wtedy szansę sa o wiele niższe.
Moje dziecko ma inna chorobe, ale rowniez za nami dlugie pobyty w klinice. Syn ma 3 latka z ktorych prawi 2 spedzilismy w klinice. Za kazdym razem kiedy mamy kontrole (raz w tygodniu) mam stres, ze znowu pojdziemy na oddzial do izolatki.
Znam te łóżeczka i ten korytarz. Pamiętam strach i bezsilność. A serce pęka…eh. Mimo, że byliśmy tam krótko. Wsparcie personelu i inny rodziców – bezcenne! Schudłam 5 kg w ciągu tygodnia z tej nerwicy…
Nie mam pojęcia, dlaczego tak wiele ciepłych słów usłyszałam od nich, skoro z daleka widać, że na pewno się na tym nie wzbogacają.
Yyyy? Może są po prostu „z powołania”?
Mam doświadczenie ze szpitala we Wrocławiu na Koszarowej. Z oddziału dla dorosłych. Też koszmarne. Już pomijam opiekę i podejście do pacjenta i rodziny, ale…Młody człowiek, który umierał, nie mógł chodzić, położony został w sali, której okno do połowy zasłaniał dach innego budynku. Widział tylko kawałek nieba, a tak bardzo chciał popatrzeć na ulicę, ludzi, zieleń. Odreagować straszny ból, odgonić myśli. Okazało się, że zamiana jest niemożliwa. Nie było miejsca przez 5 miesięcy. Dano nam do zrozumienia, że powinniśmy się cieszyć, że w ogóle go przyjęto. Rażący brak empatii. To tak jakby go pochowali za życia. Taka sala powinna być przeznaczona na dyżurkę dla pielęgniarek. Ewentualnie dla pacjentów chodzących. Szkoda słów…Zawsze myślałam, że opinie o naszej służbie zdrowia są przesadzone, ale to niestety nieprawda.
Ja co prawda 5-6 lat temu, ale pamietam jak dzisiaj. I mam porownanie ze szpitalem w Anglii. I O Matko! Jakze ja sie Ciesze, ze wyjechalam! Ze moj syn zaczal miec regolarne badania suchu, kontrole, zajecia… Dzieki temu mowi, zrozumiale dlakazdego, nie tylko dla mnie. Niemal tak samo jak rowiesnicy. A w kraju? Ale oni nie wiedza, ale oni nie maja, ale to nie u nich, prosze szukac gdzie indziej. Gdy wyjezdzalam za lepszym zyciem, syn zostal z ojcem (kontrole pooperacyjne, ortodonta itd niemal do 3 r. zycia) i batalie przejela jego babcia. Pozniej powiedziala, ze rozumie moja frustracje, bo byla u kilkudziesieciu (sic!) specjalistow w naszym miescie i 'oni sie tym nie zajmuje, oni nie wiedza, prosze szukac dalej’. A szpital? Szpital cudowny, ale rowniez, nie od wszystkiego tam ludzie byli…
jaki to szpital? wybieramy sie z corka do prokocimia na kilka dni na kolonoskopie i zastanawiam sie czy na oko zdrowa corka nie wyjdzie z tego miejsca okaleczona psychicznie i nie tylko…..moge info na mail?
to Prokocim
Poznajemy bardzo dobrze ten szpital , i te same spostrzezenia mialam 2 lata temu .. czyli nic sie nie zmienia