Jestem osobą, którą ciężko czymś zaskoczyć. Tak długo żyję na tym świecie, że nic mnie już nie zdziwi… Dlatego z ciężkim szokiem przeczytałam wiadomość, że w Ameryce, nadal w wielu stanach praktykuje się w szkołach bicie dzieci! I nie jest to wcale znane nam z dzieciństwa ciągnięcie za uszy czy pacnięcie zeszytem w czuprynę – tutaj winnego karze się publicznie drewnianą deseczką, mocno uderzając w tyłek!

Deseczka ma nawet swoją nazwę, co pokazuje, jak powszechnie znany i stosowany jest to zwyczaj. Czytałam o dziecku, które odmówiło poddania się kary i zostało przytrzymane przez nauczycieli – stąd tylko krok do zakucia dziecko w dyby! Czy wam również się wydaje, że w tym aspekcie czas cofnął się do średniowiecza? Wprawdzie słowo ”dyscyplina” dawniej oznaczało przede wszystkim przedmiot do wymierzania kary w szkołach, ale świat trochę poszedł do przodu, czyż nie?.. A może nie? Może świat zwariował?

Wiadomo, co mówią na temat kar fizycznych specjaliści. Że bić nie wolno, że powoduje to nieodwracalne zmiany w układzie nerwowym, że może doprowadzić do urazów i krwiaków…  To jednak ślady widoczne gołym okiem. Skutki bicia są dużo poważniejsze i jest ich bardzo wiele: brak pewności siebie, trudności w nawiązywaniu relacji, stosowanie przemocy wobec innych to tylko niektóre z nich. Badania wykazują, że bicie dzieci bynajmniej nie uśmierza złego zachowania; przeciwnie, wzmaga agresję, bunt i powoduje chęć odwetu. Nawet bity pies odszczekuje się i nie rozumie, za co właściwie się go bije. Być może potem jest nieco spokojniejszy, ale ten spokój wynika ze strachu – zarówno przed panem, jak i przed kolejnym biciem.

Niestety tę sytuację można odnieść do ludzkiego świata. Nie będę tu poruszać tematu przemocy domowej, bo nie czuję się ani kompetentna ani wystarczająco silna psychicznie. Jest jednak coś niezwykle powszechnego, co mnie niezmiernie denerwuje w społeczeństwie. Mowa tu o niepiętnowanym KLAPSIE. Przecież klaps to też bicie! Jest to niezaprzeczalnie naruszenie nietykalności cielesnej i tak mówi prawo.

Na szczęście Polska uznała (choć dopiero w roku 2010), że i ten traktowany po macoszemu klaps podpada pod paragraf. Dlaczego więc tak wielu Polaków (mówi się o ponad połowie) nie uznaje klapsa jako bicia? Mowa tu nie o domowych tyranach, ale o zwyczajnych, kulturalnych ludziach, którzy twierdzą, że kochają swoje dzieci nad życie. Pomyśleliście kiedyś dając klapsa, jak musi czuć się wasze 12 czy 15 kilogramowe dziecko, kiedy dostaje w pupę od swojego ukochanego i podziwianego, 80-kilogramowego rodzica? Czy byłoby wam miło, gdyby podszedł do was 400-kilogramowy Incredible Hulk i huknął was w siedzenie?

Nie docierają do mnie argumenty typu: bo straciłem cierpliwość. Jeśli tracicie cierpliwość przy własnym dwulatku, dlaczego nie tracicie jej też przy własnym szefie w pracy czy teściowej? Spróbujcie na następnym firmowym spotkaniu czy rodzinnym obiedzie, kiedy tylko winowajca wytrąci was z równowagi, pacnąć delikwenta w tyłek. Jeśli się zdziwi, powiedzcie spokojnie „Przecież to tylko klaps. Robię to dla mamusi dobra”. Czy dziecku nie należy się taki sam szacunek, jak każdemu innemu człowiekowi?

Wiem, że rodzice różnie tłumaczą swoje zachowanie. Wiele osób próbuje temat ośmieszać czy trywializować. Znam takich, którzy mówią „Mnie rodzice bili w dzieciństwie i jestem normalny”. Nie uświadamiają sobie, że podejście ich rodziców do wychowania spowodowało, iż w dorosłości nie są tak pewni siebie, jak mogliby być wychowując się w spokojnej atmosferze, gdzie rodzic nie wzbudza strachu, ale autorytet. W czasach naszej młodości klapsy były na porządku dziennym. Wtedy nie mówiono o szkodliwości bicia, zresztą nawet przemoc domowa nie była tak piętnowana jak dziś i bywała zamiatana pod dywan. Jednak tak, jak bezpowrotnie minęły czasy dybów i dyscypliny, tak psychologowie, naukowcy i lekarze w końcu wyszli z cienia i krzyczą wspólnym głosem: „Klaps to też bicie!”.

Ja do tego chóru też się dołączam. Już słyszę wasze głosy: oczywiście perfekcyjna Kinga nigdy nie uderzyła swojej córki. A prawda taka, że zdarzyło mi się, ale tylko jeden raz. Doskonale pamiętam, jak pacnęłam Lenkę w rękę, kiedy pomimo mojej perswazji dalej wyrzucała chleb na podłogę. Już sekundę później, kiedy spojrzała na mnie rozszerzonymi ze zdziwienia oczami (a oczy to ona ma!), wiedziałam, że to był błąd.
Było to spojrzenie znane mi dobrze z kampanii społecznych. Mogła mieć wtedy nie więcej niż rok, a spojrzała na mnie tak jak człowiek, któremu pirat drogowy zabił całą rodzinę.. Wiedziałam, że to był pierwszy i ostatni raz.

Prawda jest taka, że bicie i klapsy zawsze wynikają z bezradności, stresu i frustracji i jak napisał neurobiolog John Medina, „są objawem lenistwa wychowawczego”. Szczególnie żałosna jest sytuacja, kiedy to nie dziecko bywa powodem złości; bywa, że nie mogąc wyładować się na osobie, która złość wywołała, wszystko skupia się na tym małym człowieku. Bywa też, że mimo iż na co dzień jesteśmy oazą spokoju, to przy naszym dziecku dostajemy białej gorączki. Bo dziecko w samej swojej istocie będzie nas wkurzać, denerwować, irytować. Jeśli którykolwiek ze znanych wam rodziców mówi, że jest inaczej, to jest wstrętnym kłamczuchem. Dziecko wystawia nas na próby nieustannie, ale naszym zadaniem oprócz jego wychowania jest umiejętne wypracowanie sobie sposobów, które pozwolą na radzenie z sytuacją, kiedy krew zaczyna uderzać nam do głowy.

Wiadomo, że najlepiej do nich w ogóle nie dopuszczać, ale jeśli już do tego dojdzie, to zawsze można: uderzyć głową w ścianę, ugryźć się w język, włożyć pięć w usta, tupnąć nogą, głęboko odetchnąć kilka razy, krzyknąć głupie słowo (nie byłabym perfekcyjną mamą, za jaką niektórzy mnie uważają, gdybym zaleciła przekleństwo…), wyjść z pokoju. Zapalić papierosa, chlapnąć piwko… Te ostatnie nie za często, a najlepiej wcale. Jeśli czujecie, że nie dacie rady i koniecznie musicie komuś przylać, zamiast bezbronnego dziecka wybierzcie raczej męża. Najlepiej cudzego… Jeśli zdecyduje się wam oddać zobaczycie, jak czuje się wasze bite dziecko.