Stało się – jesteśmy. Łatwo nie było, ale jak tylko samolot zaczął zbliżać się do podłoża, zaczęłam rozumieć, co czują moje dzieci w wielkim sklepie zabawkami. Miami przywitało nas tym, co miało najlepszego. Słońce, błękitne niebo (chociaż temperatura mogła być odrobinę wyższa), lazurowa woda, a wokół wychillowani, zrelaksowani i trochę szaleni ludzie. Mnóstwo wrażeń, kontrastów, zapachów i kolorów. 

Wiem, że na moim Instastories dodaję sporo relacji z wyjazdu, ale w tym tekście chciałabym Was zabrać tam, gdzie – jak dotąd – było najbardziej… hmm… klimatycznie i kolorowo? To chyba dobre określenia.  Czekałam na to miejsce i się nie zawiodłam. Zapraszam Was w podróż do legendarnej kubańskiej dzielnicy – Little Havana!

Zwiedzanie Little Havana

Mieszkają tu głównie emigranci z Kuby i rejonów morza Karaibskiego. I to widać. 

Na ulicy słychać głównie hiszpański, a w niektórych miejscach ciężko się nawet dogadać po angielsku. 

Budynki są kolorowe i klimatyczne, a z uchylonych drzwi i okien, na ulice wylewają się rytmiczne dźwięki salsy. 

Na ścianach jest mnóstwo malowideł. Momentalnie czujesz się, jakbyś teleportowała się na małą, egzotyczną wyspę. Jakbyś nagle wyjechała samochodem z Miami i zaparkowała wprost na Kubie.

To mała, ale mega klimatyczna dzielnica. Zajmuje powierzchnię ok. 10 kilometrów kwadratowych.Wszyscy, którzy tu przyjeżdżają, przechadzają się po Ocho Calle. 

To główna ulica Little Havany i własciwie przy niej skupia się to, co najważniejsze. I jeśli nie macie ochoty na nocne szaleństwo w klubach, przy muzyce latino i egzotycznym drinku, wystarczy, że zarezerwujecie sobie 2, 3 godziny, żeby zobaczyć Little Havana, zjeść tutaj obiad, napić się kawy i spróbować miejscowych atrakcji. 

A jest ich sporo.

Zacznę od tego, co koniecznie trzeba zobaczyć. A jest to Domino Park. Leciwi mieszkańcy grają sobie tutaj w domino i kompletnie nie zwracają uwagi na przechodniów. Wyglądają, jakby ktoś żywcem wyciągnął ich z jakiegoś filmu i posadził przy ulicy. 

Przypomina to trochę południe Włoch, gdzie starsi panowi całymi dniami potrafią przesiadywać na ulicy, grając w karty. Tak to można spędzać emeryturę!

Z Kubą kojarzy mi się kilka rzeczy, a jedną z nich na pewno są cygara. W Little Havan można ich spróbować. Znalazłam nawet panów, którzy skręcali te kubańskie cygara w jednej z knajpek (pokazywałam Wam to na Instastories i te filmiki znajdziecie w zapisanych relacjach na moim profilu). Nawet, jeśli się nie pali, coś takiego warto zobaczyć (i powąchać). Czekałam tylko aż zza rogu wyskoczy stara, piękna Kubanka z pomarszczoną skórą i w kolorowej sukni. 

Little Havana podobno słynie z drinka z soku z trzciny cukrowej, ale niestety nie było nam dane spróbować. Bardzo żałuję, bo czytałam, że jest pyszny. Sok sam w sobie jest trochę mdły i słodki, dlatego dodaje się do niego sok z cytryny, limonki albo grejfruta. No i kostki lodu. Cóż, będzie powód, żeby wrócić!

Za to udało mi się spróbować mega świeżego kokosa. Ale tu trzeba uważać, bo wszyscy i wszędzie będą Wam wmawiać, że kokos jest super świeży. A niekoniecznie jest. Podejrzewam, że wielu sprzedawców te świeże kokosy to ”zbiera” w supermarketach (np. w Publix, czyli takim naszym Lidlu, są identycznie przygotowane). No, ale nam się udało. Był przepyszny.

Przed przyjazdem przeczytałam też o przepysznych lodach w Azucar Ice Cream Company i obiecałam dzieciom, że się na nie wybierzemy. I tu akurat przeżyliśmy spore rozczarowanie, a ja dostałam lekcję, że nie trzeba wierzyć we wszystko, co się przeczyta. Ale mi akurat możecie wierzyć – lody były słabe i przeokropnie słodkie. O wiele lepsze można zjeść w naszym Clearwater.

Obiad jedliśmy w Old’s Havana Cuban Bar & Cocina i tu jedzenie było bardzo smaczne. Antoś zamówił rosół… w wydaniu kubańskim. Żałuję tylko, że nie spróbowałam burgerów, bo podobno Kubańskie burgery od tych tradycyjnych amerykańskich są o niebo lepsze. Ale stolik mieliśmy zaraz przy wyjściu, z widokiem na Ocho Calle – nie można mieć wszystkiego naraz.

Przy głównej ulicy znajdziecie jeszcze chodnik z wmurowanymi gwiazdami. Coś takiego, jako przy Hollywood Boulevard w Los Angeles. Tyle że w wersji latynoskiej.