Wiem, że miewacie czasem dość. I w tajemnicy Wam powiem, że to zupełnie tak, jak ja. Ale jeśli w tej przymusowej kwarantannie są jakieś plusy, to jednym z nich na pewno jest to, że uczę się cenić zwykłe, proste rzeczy, które kiedyś ledwo dostrzegałam. 

„Siedząc” w domu, codziennie staram się zrobić swój własny doktorat z zarządzania czasem. Tak, żeby dzieciom się nie nudziło, żeby ogarnąć dom, znaleźć czas na „home office” i – no właśnie, moje małe przyjemności. A w ostatnim czasie zebrało się ich sporo. Ulubiona piosenka, ulubione seriale, ulubiony profil na IG, nowe odkrycia kosmetyczne i godna polecenia książka. Przedstawiam Wam moich kwietniowych ulubieńców:

1. Nową piosenkę Kamila Bednarka „Bądź przy mnie”- KLIK

Powiedzieć, że mi się spodobała, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Ona po prostu mnie prześladuje od kilku dni! Zresztą nie tylko mnie, bo z tego co widziałam, to w ciągu jednego tygodnia na YouTubie, pękł już pierwszy milion wyświetleń.

Myślę, że duże znaczenie może mieć tu fakt, że teledysk powstawał w miejscu, który traktujemy jak nasz drugi dom, czyli Clearwater na Florydzie. Mam do tego miejsca ogromny sentyment i aż mi się łezka w oku zakręciła, jak zobaczyłam teledysk po raz pierwszy. Ale Kamil też daje radę. Ta piosenka pachnie… latem. Podczas słuchania można się wybrać na małe, mentalne wakacje. Bardzo ładne słowa, melodia wpadająca w ucho i ciepła barwa głosu Kamila… No, co tu dużo mówić. Posłuchajcie same! 

2. Nową serię kosmetyków Emolium PURE. Cała seria składa się tylko z trzech kosmetyków, ale za to jakich kosmetyków. Emolium Pure to krem, emulsja do ciała i żel do mycia.

Używam ich, a nie, przepraszam, UŻYWAMY ich od miesiąca. Można je kupić w aptece, są hipoalergiczne, cała linia ma ponad 90% składników pochodzenia naturalnego (krem aż 99%), dlatego są to kosmetyki dla dorosłych i dla dzieci od 1 dnia życia.

Krem do twarzy z serii Emolium Pure to pierwszy krem, który moja córka z dumą nazywa „jej kremem”. Bo to rzeczywiście pierwszy krem, którego używa kiedy chce, a nie wtedy, kiedy mama każe, co jej się oczywiście bardzo podoba. A ja jestem spokojna, bo wiem, że krem nie tylko łagodzi podrażnienia i przesuszoną skórę, ale też ma dobry skład.

Ja co prawda nie jestem skłonna do zmian, mam swoje ulubione kosmetyki pielęgnacyjne i niechętnie sięgam po nowości, bo moja cera wiele przeszła. Ale muszę przyznać, że powoli zaprzyjaźniam się z żelem do mycia twarzy i ciała z tej serii i wszystko wskazuje na to, że to może być długa znajomość. Po pierwsze spełnia swoje podstawowe zadanie – dobrze oczyszcza. Bardzo delikatnie się pieni, a po jego użyciu nie czuję na skórze nagłej potrzeby użycia ogromnej, większej niż zwykle ilości kremu nawilżającego. Bardzo podoba mi się, że opakowanie żelu zaprojektowane jest tak, że podczas jednego użycia nie ma opcji, żeby nałożyć na dłoń zbyt dużą ilość produktu.

A do ciała mam jeszcze emulsję i jak na razie uważam ją za prawdziwy hit. Wspomaga mikrobiom skóry, cudownie nawilża, wygładza i zabezpiecza przed podrażnieniami. I rzeczy rzeczywiście różnicę w nawilżeniu skóry można odczuć bardzo szybko.

No i na deser: może już wiecie, że jestem jednym z tych ciężkich przypadków, które nie tolerują większości perfum i mocnych zapachów. Nie używam perfum, a buteleczki, które mam, dostałam w prezencie i sięgam po nie sporadycznie. Bardzo źle znoszę drażniące, mocne zapachy. Owszem, są kosmetyki, które lubię za zapach, ale te mogę wyliczyć na palcach jednej ręki. Kosmetyki z Emolium Pure nie mają drażniącego, mocnego zapachu, co też dla wielu osób może być minusem, ja osobiście uważam to za ich wielką zaletę.

A jako wisienkę na torcie mogę wam powiedzieć, że są to kosmetyki wegańskie, mają biodegradowalną formułę, a ich opakowania w 50% pochodzą z recyklingu. Robi wrażenie co?

3. Książkę Michelle Obama „Becoming. Moja historia” – tak, wreszcie ją przeczytałam. I niech mi ktoś powie, że przymusowa kwarantanna nie ma absolutnie żadnych plusów. Autobiograficzna powieść, która jeśli chodzi o wyniki sprzedaży, była prawdziwym hitem – prawie milion w dniu premiery i tytuł najlepiej sprzedającej się książki w USA w 2018 roku. Ponoć Michelle naprawdę pisała ją sama, zdanie po zdaniu. Jest w niej trochę życia, trochę polityki, a przede wszystkim historia miłosna Obamów i tytułowe „stawanie się” silną kobietą, w bardzo szerokim kontekście. Nie myślcie, że czytałam ją długo, bo nie warto po nią sięgać. Wręcz przeciwnie.

Profil na Instagramie BallerinaFarmna IG jestem aktywna jako twórca (i bardzo to lubię), ale mam też swoje ulubione profile, które podglądam codziennie. Jak rasowy podglądacz, stawiam na osoby, uwielbiam zaglądać na konta osób, które mieszkają na drugim końcu świata. I jednym z tym kont jest mama piątki (wkrótce szóstki) dzieci, właścicielka ogromnej farmy z UTAH. Cóż, nie da się ukryć, że prowadzą zupełnie inne życie niż ja i moja rodzina, ale może dlatego z takim zaciekawieniem ich oglądam. 
Pracują na farmie, dzieci chyba nie chodzą do szkoły I mają nauczanie domowe. I z jednej strony cudownie się ogląda te brudne, szczęśliwe, wolne dzieci, a z drugiej strony patrząc jak mała Lois raczkuje po stajni, to mam ochotę wziąć mój spray z płynem do dezynfekcji, wsiąść w samolot i spryskiwać przed nią drogę, po której raczkuje.
Świetny profil, bardzo sympatyczna rodzinka. Tam nic nie jest udawane, jest bałagan, jest hałas, są piękne widoki. Konto to źródło niesamowitych inspiracji i okazja, żeby nabrać dystansu do naszej polskiej rzeczywistości!

Seriale: nie mogę powiedzieć, żebym „siedząc” z dziećmi w domu podczas kwarantanny, miała dużo czasu na faktyczne siedzenie, ale jakoś udaje mi się wygospodarować odrobinę więcej czasu, żeby oglądać seriale. I takim to sposobem obejrzałam kilka, które mogę śmiało polecić. 
A są to:

Workin Moms – a tu już zdecydowanie bardziej przyziemnie. Z brytyjskiej monarchii do życia matek i żon, które próbują pogodzić obowiązki domowe z zawodowymi. Serial opowiada o czterech kobietach z Toronto, które właśnie skończyły urlop macierzyński… widać, że twórcy znali problem z autopsji, bo w pierwszym sezonie odcinki trwają zaledwie 22 minuty. W sam raz dla zapracowanych mam! Jeśli zapytacie mnie, czym ten serial różni się od „The Crown”, odpowiem, że chyba wszystkim. Nie ma pięknych kostiumów, władzy, ani pieniędzy. Jest… życie. Bywa autentycznie aż do bólu. Każda mama, która obejrzy ten serial, na ekranie zobaczy trochę siebie. Trochę komedii, trochę dramatu. Jak to w życiu.

Dead to Me (Już nie żyjesz)- niby nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Niby nikt nie nazwałby go raczej „najlepszym”. Tylko czemu tak trudno się od niego oderwać? „Dead to me” opowiada o silnej przyjaźni dwóch kobiet – wiecznie znerwicowanej wdowy i kobiety, która skrywa mroczny sekret. Oprócz przyjaźni łączy je to, że wspólnie przeżywają stratę. Bardzo fajny duet aktorski, trochę śmiecu, trochę łez. Dzieje się dużo i szybko. Może dlatego trudno oderwać się od ekranu.

Unorthodox – last but not least, serial oparty na prawdziwej, poruszającej historii, opowiedzianej w książce Deborah Feldman. Młoda kobieta ucieka z Nowego Jorku do Berlina. Ucieka przed aranżowanym małżeństwem i ortodoksyjnymi zwyczajami społeczności żydowskiej, szukając wolności i odrobiny szczęścia. Jeśli tak jak ja, lubicie w serialach poznawanie świata, który jest nam obcy, „Unorthodox” na pewno Wam się spodoba. Czy głównej bohaterce (w tej roli moim zdaniem świetna Shira Haas), uda się uciec przed przeszłością?

Chętnie się dowiem, czy znacie któregoś z moich kwietniowych ulubieńców. A może powinnam zadać to pytanie dopiero za miesiąc?