Czytam ostatnio różne wiadomości i się za głowę łapię. Bo okazuje się, że podtruwa mnie nie tylko sąsiad, co pali byle czym w piecu, ale też być może ten miły pan hurtownik, od którego sklep skupuje drób. I nikt (a może NIK) mi nie powie, że jest inaczej! 

Natknęłam się wczoraj na artykuł: 80% drobiu zawiera w sobie antybiotyki i aż mnie zatrzepało z nerwów. A może ze strachu? Nosz cholera jasna, jak tak można?! Ja od dawna już nie kupuję w sklepie kurczaków, bo się nasłuchałam o nich tyle, że skutecznie mi je obrzydzono. Ale właśnie mój żywieniowy świat runął w gruzach, bo wierzyłam, że chociaż indyk jest lepszy, zdrowszy itd. A to nie prawda… Bo to takie samo dziadostwo jak i kurczak. Dziadostwo to łagodne określenie. Użyłabym tu raczej słowa trucizna.

antybiotyki w drobiu

Jak podało radio – ponad 40 ton takiego zatrutego mięsa trafiło lub mogło trafić na nasze stoły. „Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że aż 80 proc.(!) kontrolowanych hodowców zwierząt w województwie lubuskim stosuje antybiotyki”. Nóż się w kieszeni otwiera.

Tylko że chwila moment. Dziś po medialnej burzy NIK opublikowała sprostowanie dla doniesień medialnych. Otóż wcale nie jest tak źle jak to gryzipiórki podają. Owszem, sprzedają nam nieświadomym konsumentom jakieś napompowane antybiotykami filety, a my to ze smakiem przyrządzamy w naszych kuchniach i karmimy takim szajsem rodzinę, o zgrozo! Ale podobno (piszę podobno, bo nie wiemy z jakiego źródła korzystało radio ZET) wyssane z palca okazało się np. to, że jakimś dwóm hurtownikom grozi 8 lat więzienia. Chyba że są to informacje niepotwierdzone… W każdym razie sytuacja i kontrola dotyczyła jednego województwa, a NIK zapewnia, że sprzedaż weterynaryjnych leków przeciwbakteryjnych w przeliczeniu na populację zwierząt produkcyjnych (matko, jak to brzmi) na przestrzeni ostatnich lat nie wykazywała tendencji wzrostowych.

I co z tego, skoro tych antybiotyków stosuje się wciąż dużo? Jaką ja mam pewność, że mięso z lubuskiego było jednak w granicach normy i że nie trafiło właśnie do mojej miejscowości? Wyjaśnienia NIK-u to dla mnie żadna pociecha, skoro i tak mam poczucie, że w tym czy innym mieście hurtownicy próbują mnie otruć.

Na dodatek coś mi tu śmierdzi. Bo w raporcie NIK podaje wyraźnie, że:

„taki system nadzoru (przyp. jaki mamy obecnie w kraju) nie tylko ma luki, ale wręcz nie może być skuteczny, a tym bardziej nie może gwarantować, że mięso, które trafia do sprzedaży jest bezpieczne dla zdrowia konsumentów.”

A dzisiaj w jakże dziwnym sprostowaniu NIK-u słyszymy, że w Święta mamy się zajadać drobiem, bo jest całkowicie bezpieczny:

https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/nik-z-krd-o-produkcji-drobiarskiej-w-polsce.html

Dla mnie jest jasne, że ktoś tu ma w dupie nasze zdrowie i nie wiem jak was, ale mnie to przeraża.  Ja rozumiem, że ludzie kochają kasę i zrobią dla niej wszystko, ale zastanawiam się czy właściciele tych firm jedzą to co sprzedają, czy dla siebie mają te lepsze kurki bez dodatków.

A teraz pomyślcie ile sztuk nafaszerowanych filetów przeszło przez Wasze ręce i zamieniło się w soczystego i pachnącego chemikaliami kotlecika. Ja naprawdę nie wiem czym jutro nakarmię rodzinę. Bo dziś wątpliwy jest drób, a jutro poczciwa marchewka…

Odsyłam Was do źródła, czyli raportu z kontroli NIK.  Po tym co tam przeczytacie z pewnością szybszym krokiem przejdziecie jutro obok mięsnego.