Zrobiłam coś strasznego. Niewyobrażalnie strasznego. Coś, za co teoretycznie będę się smażyć w piekle. Zostawiłam dzieci. Ale nie żałuję. 

weekend bez dzieciMacierzyństwo. Kierat. Codzienne tortury. Poranne „mamooo” wwiercające się w głowę niczym śrubokręt w pokrywkę puszki, która nie chce się otworzyć. A Ty musisz otworzyć. Chociażby oczy. Żeby zobaczyć czy starsza siostra właśnie nie ćwiczy makijażu na młodszym bracie. Żeby zrobić jajecznicę, tudzież inną kanapkę z serem i szynką. Żeby odprawić dziecko do przedszkola. A potem zrobić masę innych rzeczy wokół domu i swoich pociech. Bo nie ulega wątpliwości, że dzieci są naszą pociechą. Ale bywają dni, kiedy masz ich serdecznie dość.

Moja znajoma niedawno opublikowała na Facebooku post: „Nie lubię swojego dziecka”. Tu jest pewien paradoks. Bo ona je kocha, ale czasem po prostu nie lubi. Nie ma w tym nic dziwnego, a mimo to posypały się na nią gromy „matek – Polek”. Tylko kilka osób zrozumiało sytuację i wiedziało, co się tak naprawdę kryje za tym publicznym wyznaniem. A kryje się naprawdę wiele. Bo przecież dziecko marudzi, płacze, rzuca zabawkami, ewentualnie jedzeniem, jest uparte, dokuczliwe, irytujące, często choruje i ciągle czegoś od nas chce. Od nas matek. Więc rzeczywiście można mieć dosyć swojego dziecka.

Ale prawda jest taka, że z macierzyństwa nie można się wypisać czy wycofać. Nie można powiedzieć: „Dobra, koniec z tym matkowaniem, odchodzę, a Wy radźcie sobie sami”. Chociaż zaraz, zaraz… Można! Wprawdzie nie na zawsze, ale na pewno na jakiś czas. To jest dobra wiadomość, jeśli tylko masz do pomocy bliskie osoby, które przejmą Twoje obowiązki na czas Twojej nieobecności. Bo to, że jesteś mamą nie musi oznaczać bycia Zosią Samosią 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. To nie pogotowie.

Choćbyśmy najlepiej sprzątały, gotowały i zajmowały się dziećmi i nie prosiły rodziców czy teściów o pomoc, to przychodzi taki dzień, kiedy nasza cierpliwość i pokłady miłości się wyczerpują. Uważam, że każdym rodzicom należy się „wychodne”. Kilka godzin, a nawet kilka dni. Żeby odsapnąć, odpocząć od dzieci i naładować baterie. Ja właśnie tak zrobiłam. Po 6 latach życia jako matka zostawiłam swoje dzieci i dobrze mi to zrobiło. Fizycznie i psychicznie zwłaszcza. Wyjechaliśmy z Adamem na cały weekend, o zgrozo. Te z Was, które jeszcze nie zaznały smaku macierzyństwa powiedzą, że dwa dni to jest nic. Że nawet się nie opłaca wyjeżdżać, bo zaraz trzeba wracać. Guzik prawda. Dwa dni bez obowiązków to było jak wyjście z więzienia na przepustkę. Bez pieluch, smoczków, oliwek, papek, zupek, kupek i innych pierdół, które tak zajmują nam matkom czas. Małżeński wypad sprawił, że się wyluzowałam, odstresowałam i na chwilę zapomniałam o codziennym kieracie. Mało tego  – zdążyłam  zatęsknić za dzieciakami i tym chętniej do nich wróciłam. Z nową energią i motywacją do dalszego bycia wzorową mamuśką.

Bo fajnie jest się cieszyć macierzyństwem, ale jeśli uparcie rezygnujesz ze wszystkich przyjemności i robisz z siebie męczennicę, to jedyne na co będziesz codziennie czekać to to, żeby dzieci poszły spać. A to już prosta droga do wyczerpania nerwowego. Spada ochota do życia, do wyjścia ze znajomymi, do imprez, do wszystkiego. Działasz jak nakręcony robot i wszelkie czynności wykonujesz automatycznie. Zero spontanu, radości, kreatywnych zabaw z dziećmi. Nawet przytulanie Cię męczy, bo zaczynasz traktować to jak matczyny obowiązek. A wiadomo, że nikt z nas nie lubi obowiązków, zwłaszcza ich nadmiaru.

Ale prawda jest taka, że te malutkie dzisiaj dzieci kiedyś wyjdą z domu rodzinnego. Na zawsze. Lepiej, żeby miały we wspomnieniach obraz wypoczętych i szczęśliwych rodziców, a nie tych skonanych i wyczerpanych opieką nad nimi. Nam się tak ten wspólny wyjazd spodobał, że zarezerwowaliśmy już kolejny. Za miesiąc. Do Lwowa.

To co, kto w najbliższym czasie pakuje walizki tylko dla dwojga?

Wśród moich instastories macie filmiki z naszego wyjazdu. Chodźcie na mój Instagram. Tam po kliknięciu w zdjęcie główne możecie je oglądać (ale to już pewnie wiecie).