Kiedy Twoje dziecko non stop domaga się zabawy, a Ty już naprawdę padasz na twarz ze zmęczenia, to podpowiem Ci, że jest szansa, żeby pogodzić Wasze interesy.

Przypuszczam, że takich umęczonych rodziców jak my jest więcej, dlatego w geście solidarności przygotowałam dla Was 15 fajnych zabaw, które możecie zorganizować z dzieckiem, samemu leżąc wygodnie na podłodze czy tam innej sofie. Gotowi? No to jedziemy z tym koksem:

1. Zabawa w dzidziusia i troskliwych rodziców – generalnie prościzna. Należy po prostu robić to, co się robi na co dzień, tylko że trudność polega na tym, że to my jesteśmy dziećmi, a nasze potomstwo rodzicami. Odwrócenie ról w formie zabawy może spowoduje, że syn czy córka docenią nasze codzienne starania, kiedy zobaczą ile pracy jest przy takim maluchu. Dobra, żartowałam, raczej nie docenią. Przynajmniej jeszcze nie w tym wieku. Ale pobawić się można. Idealny czas na takie gry – własna choroba. Wtedy można (teoretycznie) leżeć i rzeczywiście nie udawać, że wymaga się opieki. 

2. Zabawa w lekarza – czyli coś z cyklu „przychodzi baba do doktora”. I tu są dwie opcje: albo nie zmieniamy pozycji z zabawy nr 1 i z dziecka stajemy się pacjentem (co faktycznie prawie niczym się nie różni), albo to my jesteśmy lekarzami, a dzieciaki przychodzą do nas z różnymi chorobami. Oby wymyślonymi, bo inaczej zwariujecie i zamiast dobrze się bawić wylądujecie na SOR-ze. Jeśli jesteście w pozycji pacjenta, pamiętajcie, żeby ulec woli lekarza, bo to on tutaj ma rację, więc proszę tam grzecznie dać się obandażować i osłuchać stetoskopem tu i ówdzie. To jest genialna opcja, by znów poczuć się jak chory maluch, który jest w centrum uwagi, a dodatkowo daje nam chwilkę relaksu. Tylko uważajcie, żeby dziecko za bardzo nie wczuło się w rolę i np. nie zabrało się za robienie Wam zastrzyków z wiśnióweczki. Dożylnie. Opatuliwszy Was wcześniej w kaftan bezpieczeństwa. 

3. Zabawa w martwego Indianina – chyba nie dla wrażliwych dzieci. A może właśnie dla nich, bo pozwala w pewnym sensie oswoić trochę śmierć. Chodzi tu o to, że dalej sobie leżymy, tylko że już martwi (co się dziwić – po zastrzyku z wiśniówki zgon raczej murowany). Oficjalna wersja jest taka, że zostaliśmy śmiertelnie ranieni strzałą przez przeciwnika z obcego plemienia. Przeciwnikami są dzieci, które nad naszym ciałem odśpiewują radosne wojenne pieśni i zwycięsko tańszą w rytm indiańskiej muzyki wydając dzikie okrzyki. Aż nie czuję jak rymuję…Tylko uważajcie, żeby w porę się ocknąć, bo Indianie są skłonni pomyśleć, że rzeczywiście nie żyjemy i wtedy płacz zapewniony. I zwróćcie też uwagę, żeby te barbarzyńskie obchody nie zamieniły się w jakieś inscenizacje rodem z voo-doo. 

4. Zabawa w robienie makijażu – skoro już umarliśmy, to należy nam się przecież dobry makijaż, cobyśmy w tej trumnie tak blado nie wyglądali, prawda? Nie no, żart oczywiście. Załóżmy że rana z poprzedniej zabawy okazała się nie być na tyle poważna i cudem ozdrowieliśmy.A skoro znów cieszymy się życiem, to czemu by nie skorzystać z usług profesjonalnych makijażystów, co nie? Wręczamy więc dzieciakom jakieś stare kosmetyki, których nie żal nam zniszczyć lub potem wyrzucić i oddajemy się dalszemu relaksowi np. na łóżku. Faceci też się bawią, a co! Nie ma zmiłuj się. Tylko uwaga na pościel – lepiej podłóżcie pod głowę jakąś folię czy coś. Co ja mówię! Podłóżcie folię pod całe swoje ciało i zostawcie jeszcze margines na szerokość 2 – 3 metrów. Dzieci potrafią mieć rozmach, wiem co mówię! 

5. Zabawa we fryzjera – kiedy już daliśmy się zmalować, to nadeszła pora na zajęcie się fryzurą. Przecież jak już wstaniemy w końcu z pozycji leżącej, to musimy być gotowi wyjść do ludzi. Nigdy nie wiadomo, kiedy np. listonosz zadzwoni do drzwi. A dzwoni zawsze dwa razy. Tylko dwa, więc trzeba zdążyć wstać i być gotowym pokazać mu się w całej okazałości. Nie ma czasu na poprawki przed lustrem. Tu szczęściarami są raczej mamusie, które z reguły mają dłuższe włosy od tatusiów, więc u nich jest większe pole do popisu. W ruch niech idą grzebienie, szczotki, spinki, gumki i inne ozdoby do włosów. Efekt użycia tych narzędzi tortur może być porażający, dlatego nie fundujcie sobie dodatkowych elektryzujących atrakcji dając „stylistom” do rąk prostownicę czy lokówkę. Ja oczami wyobraźni już widzę minę tego hipotetycznego listonosza, kiedy otworzycie mu drzwi, a Wy? 

6. Zabawa w masowanie – jeśli do tej pory nie korzystaliście z usług masażystów, to teraz będziecie mieć ku temu okazję. Tylko uwaga na ten makijaż, co go Wam przed chwilą zrobiono. Chyba nie chcecie zostawić twarzy na poduszce czy ręczniku i co gorsza – chyba nie chcecie też zaznać gniewu wizażystów.Tak więc wręczamy dziecku oliwkę czy np. olejek do masażu i prosimy o masaż relaksacyjny. Unikamy sportowego, bo dziecko naprawdę weźmie sobie do serca prośbę i uznając nas za umięśnionego Pudziana, zafunduje nam rzeź niewiniątek i zamiast się odprężyć, będziemy przez tydzień spać na brzuchu.Gdy już zażyjemy masażu, zamieniamy się rolami i masujemy dziecięce plecki. Można ustawić zegar – np. każdy jest masowany po 10 minut. Już ja znam z własnego dzieciństwa takie masowanie. Mama mnie masowała kwadrans, a ja mamę 2 minuty. Uczymy się zasady wzajemności. Połączenie przyjemnego z pożytecznym.  

7. Zabawa w malowanie pleców – skoro mamy już namalowaną twarz, to dlaczego plecy mają być gorsze? O ile nie zażyczyliście sobie sportowego agresywnego masażu z poprzedniej zabawy i nie macie nadwrażliwej na dotyk skóry, to możecie sobie dalej poleżeć i oddać się jakże przyjemnemu zabiegowi malowania po ciele. Tylko pamiętajcie, żeby użyć zmywalnych farbek do ciała, a nie markerów permanentnych. Możecie sobie zażyczyć piękny zmywalny tatuaż, który odpłynie wraz z wieczornym prysznicem. 

8. Zabawa w pływanie na plecach – tu polecam jednak wcześniej iść pod ten prysznic, bo chyba nie chcecie zabrudzić dywanu czy podłogi pięknym makijażem z pleców.Zabawa jest prosta i przyjemna, a dodatkowo może się uda, by dziecko odpłynęło do krainy Morfeusza. Kładziemy się razem twarzą do sufitu i udajemy, że sobie płyniemy przez jezioro. Dodatkowo można zapuścić muzykę. Byle relaksacyjną, a nie jakieś deathmetalowe ostre granie, bo z uspokojenia zmysłów nici. Więc jeśli nawet jesteście fanami takiej muzyki, to odpowiednio wcześniej zmieńcie płytę. 

9. Zabawa w skakanie przez rodzica – załóżmy, że już dopłynęliśmy do brzegu, więc możemy teraz zabawić się w kłodę. Taką, co to leży w trakcie… no wiecie. Chyba że nie macie takich doświadczeń. Zresztą – kłoda to kłoda. Bez podtekstów tym razem. Jesteście po prostu kawałkiem drewna rzuconym pod nogi swojej latorośli. Ta ma za zadanie przez nas przeskakiwać. Najdalej, najwyżej, na jednej nodze, recytując alfabet itd. Jest mnóstwo wariantów. Aż się dziecko zmęczy. Uwaga – nie bawcie się w to po obfitym posiłku lub gdy jesteście w ciąży – syn czy córka może sobie za którymś razem nie trafić poza Wasze ciało i wtedy… auć! 

10. Zabawa w teatr cieni – pokazywanie na suficie różnych kształtów to super zabawa połączona z nauką. Możecie zgasić światło i latarką podświetlać swoje ręce, ucząc przy tym dzieci nazw przedmiotów czy zwierząt, które ukazują się na ścianie jako cienie. A potem niech maluch sam naśladuje ułożenie naszych dłoni. 

11. Zabawa w smakosza – odgadywanie smaków rodem z konkurencji „Masterchefa” to wspaniałe wyzwanie dla całej rodziny.Wcześniej trzeba oczywiście wszystko przygotować: do małych pojemniczków wsypać różne produkty (byle jadalne!). Teraz zawiązujemy na oczach dziecka chustkę i po kolei dajemy mu do spróbowania smakołyki, a jego zadaniem jest odgadnięcie co właśnie zjadł. Potem role możecie zamienić, z tym, że wiedząc co jest serwowane, możesz się zbyt dobrze nie bawić. Ale zawsze można poprosić inną dorosłą osobę w domu, by przygotowała osobny zestaw produktów dla Ciebie. Warunek – pełne zaufanie dla tej osoby. Już ja znam takich śmieszków, co to do spróbowania serwowali starte mydło, przekonując, że to nowa odmiana parmezanu.

12. Zabawa w gotowanie jest obarczona jeszcze większym ryzykiem niż poprzednia zabawa w smakowanie, no ale czego się nie robi, żeby jeszcze trochę poleżeć. Zasadniczo chodzi w tej grze o to, że Ty przychodzisz do wirtualnej restauracji i zamawiasz dania u kelnera, którym jest Twój syn czy córka. Leżysz więc i wymyślasz co chcesz zjeść. Czyli taka odmiana Magdy Gessler, tylko że Ty masz wygodniej. Fajnie, kiedy dziecko ma własną zabawkową kuchnię z wyposażeniem, inaczej musisz się liczyć ze stratami w kuchennej zastawie. No i raczej nie wymyślamy skomplikowanych potraw typu kaczka sous-vide z batatowym puree na groszku cukrowym. Takie rzeczy dzieci gotują tylko w TV i nie jestem do końca przekonana, że już powinny to umieć. 

13. Zabawa muzyczna – czyli dalej sobie odpoczywasz w pozycji horyzontalnej, z tą różnicą, że musisz ruszać jedynie palcem. Obok macie magnetofon i włączacie tym palcem muzykę, a dzieci tańczą do rytmu. Kiedy wyłączysz – mają stanąć nieruchomo albo np. przynieść coś ze stołu. Kto zrobi to pierwszy – wygrywa. U nas robimy jeszcze inną wersję: puszczamy muzykę, a dzieciaki mają przygotować do niej przedstawienie. My jesteśmy trzyosobową widownią (bo przecież jeszcze Czilka ma wykupiony bilet). Widownią wyjątkowo znudzoną, bo zalęgającą oczywiście na kanapie. 

14. Zabawa „jaka to melodia” – nie pozbywamy się magnetofonu, tudzież możemy go zamienić na nieco szybszy w obsłudze tablet czy nawet smartfon z mobilnym głośnikiem. My jesteśmy leżącą wersją Roberta Janowskiego (no dobra – teraz już Norbiego) i puszczamy dzieciakom fragmenty popularnych piosenek (głównie dziecięcych, ale i tych, które dzieci znają lub mogą znać). Gorzej, gdy omyłkowo zapuścicie fragment utworu Cypisa Solo albo Popka, a „młodzież” nie dość, że zgadnie tytuł, to jeszcze dośpiewa brakujący tekst. Wasza konsternacja gwarantowana. 

15. Zabawa z planszówkami – tu tłumaczyć niczego nie muszę. Jak już się pomalujecie, uczeszecie, wymasujecie i nasłuchacie tej muzyki, to czas się wreszcie przewrócić na bok i pograć w jakieś ciekawe gry planszowe. To przygotuje Wasz mózg do wzmożonej pracy i zapewni dawkę adrenaliny potrzebnej do uprzątnięcia bałaganu powstałego przy poprzednich zabawach.

No to to by było na tyle. Miłego odpoczynku. Ja już limit leżakowania mam na dziś wyczerpany, teraz Wasza kolej na leżenie plackiem. Jestem pewna, że z tej listy wybierzecie coś dla siebie. A może macie swoje własne pomysły na leżące zabawy z dzieckiem? Pochwalcie się koniecznie, to też chętnie wypróbujemy.