Posłuchajcie:
„Dwadzieścia łóżek w salach plus kilka w korytarzu. Na cały oddział jedna łazienka wyposażona w dwie toalety i trzy kabiny prysznicowe, intymność miały zapewnić pourywane zasłony z folii. W rogu łazienki olbrzymi kosz, z którego ciągle wysypywały się zakrwawione podpaski. Salowe miały obowiązek wynoszenia śmieci tylko raz pod koniec dyżuru i twardo się tego trzymały, nie zwracając uwagi na rosnące hałdy ligniny”.
Jeśli myślicie, że to fragment scenariusza horroru, to się mylicie. To Polska, połowa lat 80-tych. Może są tutaj panie, które coś takiego przeżyły? Pewnie większość tu obecnych (tak jak ja) przychodziła na świat w takich warunkach. Wtedy to była norma, ale jak wiadomo, normy się zmieniają. I całe szczęście, że tym razem zmieniły się na dobre. Jednak nie stało się to samo z siebie – trzeba było wielu lat starań, wielu mądrych osób i ogromnej ich determinacji, żeby zmienić porodówki z sal tortur, jakimi wtedy były, na miejsca narodzin człowieka, jakimi – mam nadzieję – teraz są.
Jedną z takich osób była Jeannette Kalyta, znana pewnie wielu z telewizyjnej reklamy. Ale ta pani istnieje naprawdę, choć jej postawa jako położnej jest tak pozytywna, że aż mało prawdopodobna.
Książka, którą teraz mam przed sobą, była naprawdę potrzebna. Mnie samej otworzyła oczy na realia, z którymi musiały uporać się nasze mamy i niektóre ze starszych koleżanek. Z rozdziału na rozdział coraz szerzej otwierałam te oczy, ale do czasu. W końcu coś zaczęło się zmieniać, na lepsze. To były dopiero lata 90-te. Późno? Owszem, ale mam świadomość, że są jeszcze szpitale, które tkwią w poprzednim millenium. Sama myśląc wcześniej o macierzyństwie, miałam przede wszystkim tę kłującą, bolesną myśl, że dziecka nie da się inaczej urodzić, niż podczas… porodu, o którym tyle słyszałam złego. I ten potworny lęk, napędzany opowieściami kobiet z mojego grona, tylko trochę ode mnie starszych. Na szczęście skończyło się szczęśliwie.
Mam świadomość, że nie wszystkie kobiety miały takie szczęście. Jeannette, położna, która „urodziła” kilka tysięcy dzieci, pokazuje te dobre, i te złe przypadki. Stara się nie moralizować, nie grać na emocjach, chyba że jakaś historia szczególnie ją poruszyła. Bo mając w pamięci położne, które nas otaczały w szpitalu i po porodzie myślimy, że one nie czują, nie podchodzą emocjonalnie, prawda? I ten mit Kalyta też obala. Każdy poród ma w sobie coś wyjątkowego i pozostawia w położnej ślady – te dobre, ale też głębokie bruzdy. Położna to kobieta o sercu pojemnym, ale twardym. W chwili, gdy rodzi się dziecko, jest jedyną osobą, która musi zachować obiektywizm, zdrowy rozsądek i nie ulegać emocjom. Nie rozumiałam tego, gdy w szpitalu obserwowałam te uprzejme, ale niezbyt rozmowne, mało otwarte panie, które wiecznie gdzieś pędziły. Teraz wiem, do kogo tak pędziły i dlaczego nie miały czasu odwzajemnić uśmiechu. Rodzące się życie jest zawsze ważniejsze niż to, które spokojnie śpi już obok mamy.
Jeanette Kalyta stara się unikać filozofowania i moralizowania, choć nie zawsze jej to wychodzi. Lata uczenia w szkole rodzenia i ciągłe prostowanie rodzicielskich błędów pozostawiły w niej ślad. Z tego powodu jej książkę można nazwać „poradnikiem dla planujących ciążę”; sporo w niej przemyconych informacji, które pewnie Jeannette stara się przekazać na swoich wykładach. Ale jeśli mówi to osoba, która ma tyle doświadczenia to proszę bardzo, może mnie pouczać ile chce. Może ta wiedza jeszcze mi się przyda. Jej historie chwilami tylko są łzawe, ale nie ma intencji wyciskać łez, więc ogranicza swój komentarz do niezbędnego minimum. I chwała jej za to – nie wszystkie ciąże i porody przebiegały z dobrym skutkiem, i samo to napawa smutkiem a komentarz byłby zupełnie zbędny.
Jeśli chcecie poczytać o chwilach, które większość z nas przeżyła albo jeszcze przeżyje, to polecam tę książkę. Może zrobi wam się lżej, może ciężej. Ale czytanie o tych ogromnych zmianach, które nastąpiły w polskim położnictwie brzmią trochę jak bajka. I ta bajka spełnia się codziennie na salach porodowych. W każdym razie tego wam życzę. I może sobie w przyszłości.
Jeśli macie ciekawe doświadczenia z porodami, położnymi, to zachęcam do zostawienia śladu w komentarzu. Chętnie poczytam, bo nie wiadomo, co może się zdarzyć…
Książkę kupicie w
Recenzja powstała w ramach współpracy z bonito.pl
Temat „na czasie”. Polecam bardzo wszystkim (nie tylko mamom;) książkę Sylwii Szwed „Mundra”, która jest wywiadem z kilkoma położnymi w różnym wieku, o różnych doświadczeniach i przekonaniach.
Sama często kupuję w bonito, ale akurat tę pozycję widziałam ostatnio w smyk.com za niecałe 10 pln.
Bardzo zaciekawiłaś mnie propozycją tej książki…brzmi przerażająco…
Niestety rzeczywistość w niektórych miejscach nie uległa zmianie. Mi lekarze przebili pęcherz, bo stwierdzili, że akcja porodowa trochę za długo trwa, a tak 2 godzinki i będzie po – i rzeczywiście, po 2 godzinach lekarz przyszedł i powiedział, że mam rodzić – czas minął! Wcześniej podali oksy, chociaż miałam skurcze. Czułam, że jest za wcześnie, ale niby było rozwarcie, więc wskoczyłam na łóżko i miałam przeć. Na leżąco jednak skurcze ustępowały i było mi bardzo trudno, bo parłam w ciemno. Na stojąco nie było opcji. Położna w ogóle nie brała udziału. W końcu po pół godzinie bezskutecznego parcia lekarz „pomógł” naciskając na brzuch. Coś okropnego, ale w chwili narodzin już o tym nie pamiętałam – liczyło się tylko to, że jesteśmy razem. Co więcej, po porodzie nie oddałam moczu (trochę owszem, mówiłam, że chyba zbyt mało) i zbierało mi się w pęcherzu, a na powiększający się brzuch lekarze mieli jedną odpowiedź: macica się jeszcze nie obkurczyła. Doszło do tego, że po 12 dniach zgłosiłam się na izbę przyjęć, żeby zrobili mi usg i zeszło 5 l na raz po podłączeniu cewnika. Szok, zastanawiam się nad złożeniem pozwu. Na szczęście uśmiech mojej Marysi rekompensuje mi wszelkie niedogodności. Rodzącym życzę dobrych lekarzy i położnych! Trzymajcie się, dziewczyny.
Porod naturalny, domowy w wodzie, z minimalna ingerencja poloznej (rok 2014 w Holandii). Kazdej kobiecie zycze tak pieknego i intymnego porodu, chociaz zdaje sobie sprawe, ze nie zawsze jest to mozliwe.
Dla pan oczekujacych, moim skromnym zdaniem prawidlowy oddech i pozycja nielezaca (jezeli sie da) to polowa sukcesu.
Przeczytałam i tez polecam :):):)
oj tak lata 80 to straszne czasy pod kontem nie tylkoporodowek ale ogolnei sluzby zdrowia, przychodni i szpitali. pamietam tylko przez mgle te szaroburekorytarze gdzie nie bylo sie czym zajac bedac dzieckiem i czekalo sie w kolejach po 5 godzin
ja nieststy natrafilam na fatalna polozna, nie wiem czy ona stara panna bez dzieci czy ja moze odnioslam takie wrazenie ale byla nieprzyjemna i krzyczla na mnie podczas porodu. mialam pecha
Coś co utkwiło mi bardzo mocno w pamięci z sali porodowej to lekarz który był niemiły, ordynarny i rozkazywał położnym tak jakby tylko on wiedział najlepiej co kobiety czuja i jak przezywaja porod , byl okropny
Czytałam jakiś rok temu, bardzo fajna i ciekawa książka.
Ja mialam cudowna polozna, rodzilam w anglii, w zwyklym szpitalu czulam sie jak w jakims apartamecie, kazdej kobiecie zycze takiej poloznej i opieki. A o bolu juz zapomnialam , chociaz pamietam ze darlam sie na caly szpital 😀
Mojego porodu nie da się opisać w dwóch zdaniach. Myślę że zadnego się nie da sie tak skrócić mimo że niektóre trwają krótką chwilę.. Ale ja pamiętam wszystko jakby t było wczoraj. Pamiętam twarz położnej, kolor pościli, miejsca w którym miałam kroplówki. Kolor scian oraz wyglad zegara ktory tykał podczas skurczów. To niewiaryodne ale nawet pamiętam jakie fartuszki miały pielęgniarki oddziałowe. Wszystko przebiegło bardzo pomyślnie, byłam spokojna i słuchałam położnej co do mnie mówi. o 5:25 rano urodziła się moja 3 kilogramowa Izabelka. Aż mi się teraz łezka kręci
Temat wprost dla mnie. Własnie jestem na etapie wyboru dla siebie położnej. Chce rodzić z własną położną. Nie mogę słuchać o historiach gdzie kobieta urodziła sama bo położna nie zdążyła przybiec albo inne od których głowa mi już pęka.
Jedna łazienka na całe piętro porodówki w szpitalu – coś o tym wiem, a raczej —- pamiętam
Mam wielki dylemat czy rodzic sama czy z mężem? Czym sie zasugerować, czy mogę coś poczytac o tym w tej książce?
Połozna to ciężki zawód. Jestem pełna podziwu dla każdej kobiety tego zawodu
Moje doświadczenia z porodówki to poród ekspres. Ledwo zdążyłam dojechać. Wszystko trwało około 2 godziny. życzę każdej kobiecie takiego porodu. Wkrótce drugie dziecko, jestem w 7 miesiącu ciąży, nie mogę się doczekać kolejnej miłości w domu
Moja cesarka byla extra. Trwało wszystk może 15 minut i nawet nie zdążyłam dobrze rozgadać się z anestezjologiem jak mialam córkę przy sobie. polecam tak rodzic
O nieeeee! nigdy w życiu. Przez c nie chce decydować się na drugie dziecko. miesiąc dochodziałam do siebie, pokarmu nie miałam, byłam słaba i ledwo zeszłam z łóżka po 2 tygodniach.
Zawsze polecasz dobrą lekturę. I tą przeczytam mimo iż dzieci i porody to nie moja broszka 🙂
Miałam świetna położna podczas porodu. Natrafiłam na nią calkiem przypadkowo w szpitalu do którego pojechałam rodzić. Człowiek dusza, poród magiczny. Pani Małgosia jest aniołem, każda położna powinna brać z niej przykład. Tyle teraz się słyszy o wrednych położnych. Bardzo sentymentalnie ją wspominam , i nigdy nie zapomnę jej twarzy jak pokazała mi Antosia
Może nie jestem tredny – ale nie mam pojęcia co kobiety widzą dobrego w cesarkach :/ w ogole dla mnie to nie poród. porod jest jeden a cc t operacja.
Musiałam mieć cesarkę a tak bardzo chcialam spróbować siłami natury, niestety nie udało się ponieważ mały sie odwrócił. TAK ZALUJE ZE JUZ NIGDY NIE BEDE MGLA URODZIC NATURALNIE
Viera, jeszcze wszystko przed Tobą, moja kuzynka miała pierwszą cesarkę, a drugi poród siłami natury. Wszystko przebiegło sprawnie i bez komplikacji. Wszystko zależy od przebiegu ciąży, więc nie załamuj rąk, bo jeśli tylko chcesz i niema przeciwwskazań to jak najbardziej możesz jeszcze rodzić naturalnie 🙂
Polecam rodzić tylko z prywatną położną. Inaczej sobie tego po prostu nie wyobrazam. mam dwa porody naturalne za soba , ten drugi (madrzejszy bo z wlasna polozna) to bulka z maslem. jak szybko wlazlo tak i wyszlo. szybko i po bolu.
pochodze z malego miasta. To co opisałaś jak się zmieniło od lat 80 to chyba nie w tym szpitalu w tym miescie co ja rodzilam. wszystko gadza sie z tym i wszystko jest nadal tak jak 30 lat temu. o zzzgrozo
Dokładnie tak było w latach osiemdziesiątych. Sama nie wiem z własnego doświadczenie ponieważ urdziłam się w 89 roku ale mama mi mówiła. Jak powiedziałm jej kiedyś że chce rodzić przez cc t mnie wyśmiała. Teraz śa takie warunki że poród to już nie poród terror
Na szczęscie miałam cesarkę i kolejna też bede miec , nie musze martwic sie co bedzie na porodowce.
Nie wiedzialam że ta Pani jest polozna 🙂 Dobrze wiedzieć. i że nawet książki pisze
Z checią przeczytam. uwielbiam opowieści porodowe. Sama jeszcze mam to przed soba. Ile ludzi tyle opinii 🙂
Czekam na narodziny czwartego dzieciątka. Dobra, mądra i empatyczna położna przy porodzie i dla mamy pierwszego dzidziusia w domu to Skarb Narodowy
Moj poród to komentarze położonej: wcale cię tak nie boli bo słabo krzyczysz, nie machaj nogami, zaplamisz prześcieradło, a nie mam na zmiane, tu sie jeszcze dlugo zejdzie, dusisz dziecko…. pewnie cos jeszcze bylo, ale umknęło ☺ dodam- rok 2011
….lewatywy robione na kozetce między toaletami i prysznicami……dzieci nie przywożone do karmienia bez słów wyjaśnień….pomiatanie rodzącymi…..tak było i na początku lat 90……koszmar, którego nie da się zapomnieć. Nie pamiętam bólu porodu, bo od razu zagłuszyło go szczęście narodzin, ale ten koszmar jest nie do zapomnienia. Dzięki Bogu, to się dość szybko zmieniło, bo pewnie żadna nie chciałaby rodzić po raz drugi.
Potwierdzam – dzięki Bogu!!!!