Zawsze byłam szczupła. No, może z wyjątkiem kilku miesięcy ciąży, kiedy to nagle, bez ostrzeżenia, z wagi piórkowej przeskoczyłam (a raczej przeturlałam się) do wagi ciężkiej. Po porodzie wypatrywałam dnia, kiedy będę w stanie robić coś, cokolwiek, co pozwoliłoby mi wrócić do formy po ciąży. I niestety, przez długi czas na tym wypatrywaniu się kończyło. Najpierw trzy miesiące obowiązkowego odpoczynku po cesarskim cięciu, potem kolejne tygodnie: bo małe dziecko w domu, bo zmęczenie, zakupy, pranie, gotowanie… Niby chcesz, ale nie możesz zacząć.
Trochę to trwało, ale wreszcie udało mi się wrócić do ćwiczeń. A jak już zaczęłam, to nie mogę ( i nie chcę) przestać. Ćwiczę, bo lubię, bo pomaga mi to wyrzucić z siebie złe emocje, nabrać dystansu do wielu spraw i, o dziwo, odpocząć.
Dziś chcę was zachęcić żebyście do mnie dołączyły i razem ze mną podniosły się z kanapy. Nie składajcie sobie obietnic, że zaczniecie jutro, na wiosnę czy w nowym roku. Zacznijcie dziś. Dziś jest najlepszy dzień, żeby zacząć się ruszać. Wstańcie z kanapy, ubierzcie się i idźcie biegać. Nie lubicie biegać? Jest jeszcze basen, aerobik, siłowania, jazda na rowerze albo ćwiczenia w domu. Lista aktywności jest długa, więc każda z was znajdzie coś dla siebie. Coś co sprawi wam przyjemność, bo to właśnie o przyjemność chodzi. Zgrabna sylwetka, jędrne ciało to efekt uboczny, który pojawi się po pewnym czasie.
Znajdźcie sobie partnera. Takiego, który motywuje, któremu zawsze się chce; nie takiego, któremu nie chce się ruszyć czterech liter z kanapy. Zapewniam was, że dobre towarzystwo to już połowa sukcesu; złe, to gwarancja, że nic z tego nie wyjdzie. Ćwiczcie dla przyjemności. Niech to nie będzie przykry obowiązek. Wskakujcie w sportowe buty i dajcie się ponieść endorfinom. Na końcu czeka na was dzika satysfakcja i… zgrabne ciało. Nie mówię, że będzie łatwo, ale mogę wam obiecać, że będzie warto. Wchodzicie w to?
KONKURS
Opisz w kilku zdaniach swoje przygody z ćwiczeniami – czy ruszasz się ciągle czy może wcale? Czy robiłaś to kiedyś, a teraz coś (co?) nie pozwala ci wrócić? A może nienawidziłaś wf-u od zawsze i jest tak do dzisiaj? Zapraszam was do dyskusji.
Wśród waszych wypowiedzi wybiorę komentarz / komentarze, a autorkę obdaruję zestawem ubrań od Under Armour (buty, bluzka lub biustonosz sportowy, bluza i spodnie) i piękną torbą sportową od Morini ( kolor do wyboru: czarny, grafitowy lub brązowy).
Konkurs trwa od 6.11.2015 do 15.11.2015. Wyniki ogłoszę do 20.11.1015.
Wyniki konkursu
Zestaw ubrań z torbą i butami wygrywa Karolina (karolinam…[email protected]
Zaglądajcie na bloga, bo mam dla was jeszcze kilka niespodzianek.
Torba: Morini
Kamizelka:Under Armour
Bluza:Under Armour
Dziękuję za motywację do ćwiczeń i powrotu do formy po ciąży. Cieszę się, że napisałaś, że miałaś cesarkę i mimo tego, że z aktywnością ruchową trzeba się na długo wstrzymac – Ty wyglądasz świetnie! To pozwala mi wierzyć, że i moja sylwetka zaskoczy mnie pozytywnym „efektem ubocznym”:)
Pozdrawiam serdecznie,
Ania
Karolina??? A który to komentarz??? Bo chyba wszystkie są ciekawe a Karolin dużo tu pisalo.
Czy były już może wyniki?
Ćwiczenia są moją walką.
Jestem młodą dziewczyną z wieloma kompleksami i złym nastawieniem.
Zaczęłam ćwiczyć 2 miesiące temu. Tak po prostu. Bo wymarzyłam sobie sukienkę na bal studniówkowy.
Teraz wiem, że wszystko się zmieni.
Dzięki treningom odzyskałam wiarę w siebie i lepsze jutro.
Jestem świadoma swojej kobiecości i życia, które prowadzę.
Moja przygoda z ćwiczeniami zaczęła się w momencie, gdy trzeba było wybrać studia. Zrozumiałam wtedy, że jestem zbyt głupia zarówno na kierunki ścisłe, jak i humanistyczne czy lingwistyczne. Sprawność fizyczna, to mogę zmienić. Odnalazłam też swoją pasję – taniec, dlatego ćwiczenia nie były dla mnie katorgą czy męczarnią.
Z biegiem czasu pokochałam to, co stało się dla mnie codziennością. Dziś studiuję, pracuję i oczywiście ćwiczę. Nie jest łatwo połączyć to wszystko. Trudno znaleźć czas, ale im więcej ma się na głowie, tym bardziej potrafimy sobie wszystko zorganizować. Nie stać mnie na karnet na siłownię, ale to nie ma znaczenia. Mam książki, Internet i co ważniejsze motywację. Uczelnia zapewnia mi podstawy i papier, ale resztę musze zrobić sama. Wiem, czego chcę. Chcę pomagać ludziom świadomie, Nie robię tego, bo jest na to moda. Naprawdę marzę o tym, aby widzieć jak ktoś zmienia dzięki mnie, chcę żeby inni także mogli znaleźć w aktywności fizycznej sposób na odreagowanie, na docenię samego siebie, na powalczeniu o swój wygląd, lepsze samopoczucie, a przede wszystkim zdrowie. Każdy jest w stanie coś zmienić i ja będę drogowskazem, który pokazuję drogę ku lepszej wersji samego siebie. Dlatego właśnie ćwiczenia są dla mnie tak bardzo ważne i codziennie staram się zrobić cokolwiek. Jeżeli nie ma czasu na bieganie, to wykonuję kilka serii przeróżnych ćwiczeń na poszczególne części ciała. Widząc jak zmienia się moje ciało, wiem, że idę w dobrym kierunku. Dziś, jestem zabiegana, pracuję w miejscu, które niekoniecznie lubię, ale wiem, że muszę troszkę się troszkę pomęczyć, by jutro pasja i hobby stały się sposobem na życie.
Jak wrócić do formy po ciąży? Przepraszam za wyrażenie, ale ruszyć tyłek z kanapy 🙂 Dziecko i zmęczenie to nie wymówka. Pół godzinki dziennie zawsze się znajdzie na jakąkolwiek formę aktywności. Moja przygoda z ćwiczeniami? Zacznijmy od początku. Patrząc po zdjęciach – od zawsze byłam pulchna i od zawsze walczyłam ze zbędnymi kilogramami. I od zawsze byłam aktywna. Nadmiar kilogramów nie przeszkodził w aktywnym uczestnictwie w lekcjach wf, jeżdżeniu na wszelkie możliwe zawody i bieganiu za piłką na podwórku do późnych godzin wieczornych. Później – w ramach odskoczni od pracy i rozruszania zesztywniałych od siedzenia za biurkiem kości i mięśni – zaczęłam jeździć na rowerze i biegać. Do tego – przy gorszej pogodzie – jakieś ćwiczenia fitness na xboxie. Całkiem dobrze mi szło. Mimo problemów z szalejącą tarczycą i hormonami – dzięki aktywności udało mi się schudnąć 20 kg. I wreszcie poczułam się dobrze sama ze sobą, a sport tak wszedł mi w krew, że jak jeden dzień coś stanęło na przeszkodzie, aby po pracy ruszyć na szlak rowerowy – bardzo tego brakowało… Aż w końcu zaszłam w ciążę -po długich staraniach i wielu problemach i tu od początku słowa lekarza zmroziły krew w żyłach – ciąża zagrożona i zero aktywności do końca ciąży. Dla osoby, która żyje aktywnie – ciężko z dnia na dzień położyć się do łóżka… Ale zdrowie i życie dziecka jest na 1 miejscu. I nie ma co do tego wątpliwości…
Teraz – 3 miesiące po porodzie – powoli próbuję swoich sił i testuję swoje granice. Od powrotu do domu ze szpitala – lekkie ćwiczenia dla kobiet po cięciu cesarskim i spacery – stopniowo coraz dłuższe. Od tygodnia – lekkie bieganie, co prawda robię krótkie trasy – ale wiem, że droga do sukcesu czasem musi zostać wydeptana małymi kroczkami. Najważniejsze to ruszać się – i żeby ten ruch nie był przymusem, a przyjemnością 🙂 I przy okazji lepsza forma przyda się jak już synek zacznie biegać i będzie trzeba go gonić 😉 Teraz patrząc w lustro nie lubię tego, co się w nim odbija, ale wiem, że jeśli starczy mi sił i samozaparcia – znów będę się do lustra uśmiechać zadowolona z tego co widzę 🙂
Wow, gratuluję postawy i trzymam kciuki choć z doświadczenia wiem że nic tak nie odciąga Cię od ćwiczeń jak dzidziuś bo slbo jesteś zbyt zajęta albo zbyt zmęczona ale dla chcącego nic trudnego!!! Powodzenia
Młody zasnął, starszy w szkole…cudownie….zadzwonię do Asi mojej przyjaciółki. Biorę telefon: komunikat: blokada połączeń, wykonaj serię ćwiczeń nr 1…no dobra niech Ci bedzie naprawde potrzebuję pogadac z kimś dorosłym i inteligentnym, ostatecznie mogę się poświęcić….25 minut później: Komunikat: dobra robota, blokada zdjęta…Następny dzień…czekam na ważnego maila, telefon do łapek i znów komunikat: blokada telefonu, wykonaj serię ćwiczeń nr 2….ok skoro nalegasz…ledwo żyję ale po 25 minutach znów mogę bez problemu korzysać z telefonu….dzień trzeci – spróbuj mi się znów zablokować, zobaczysz, że cię oszukam ty komóreczko; chcę poczytać wiadomościi znów komunikat: blokada telefonu, wykonaj serię ćwiczeń nr 3…..tym razem się nie dam…wskoczę sobie z książką do wanny a w tym czasie moja komoreczka „pomyśli”, że jestem posłuszna i grzecznie ćwiczę i się odblokuje…wychodzę z wanny, biorę komórkę; komunikat blokada telefonu, jesteś leniem i oszustką – nie ćwiczyłaś…….ufffffff to tylko zły sen; na szczęście moja komórka mimo, ze smart jeszcze tego nie potrafi. Ale prawdę mówiąc własnie dzięki niej się zmobilizowałam. Przy pierwszym dziecku do formy wróciłam bez większych problemów i wyrzeczeń, przy drugim było zdecydowanie trudniej. Może to kwestia wieku lub tego, że przytyłam zdecydowanie więcej, a może po prostu przy dwójce jest mniej czasu…W każdym bądź razie któregoś dnia ścignęłam na telefon aplikację z ćwiczeniami i teraz mam w domu indywidualną trenerkę, miłą dla ucha muzykę w trakcie ćwiczeń i brak wymówek, że nie moę się wyrwać z domu na fitness. Zestaw ćwiczeń jest naprawdę fajny i co ważniejsze skuteczny, a mój osobisty trener jest ze mną gdziekolwiek pojadę, mobilizuje mnie i zachęca do wysiłku….a najważniejsze, że widac rezultaty…to najsilniejsza motywacja:)
Hej, jaka to aplikacja bo już mi się spodobała
BikiniABS ….naprawdę polecam:)
Sport to dla mnie walka o życie. Nie, nie jestem szaleńczo otyła, nie mam żadnych schorzeń związanych z nadprogramowymi kilogramami. Mam Bulimię. I choć wielu myśli, że tylko głupie nastolatki, które chcą schudnąć, pakują sobie palce w gardło po obiedzie to są w błędzie. Mam 23 lata i choruję od dawna, tak dawna, że jeśli nie wezmę się w garść to, pal licho włosy i zęby, nie będę mogła mieć dzieci.. Najpierw faza kompulsywnego objadania, później uzależnienie od ćwiczeń, anoreksja bulimiczna i bulimia. Dzisiaj jestem w fazie opuszczania tej paskudnej nory w jaką weszłam przez chorobę, a siłownia stała się moim lekarstwem. To tam jadę kiedy czuję nadchodzący napad obżarstwa. Wiadomo, że każdy powód jest dobry, ale wolałabym tym razem pojechać poćwiczyć dlatego, że chcę przetestować nowe ubrania, a nie z obawy rzucenia się na lodówkę lub wyprawę do sklepu po śmieciowe jedzenie.
Trzy lata temu podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu -odnalazłam drogę, która powoduje, że jestem szczęśliwsza. I szczuplejsza. Zaczęłam walczyć o siebie. Czuję się zdrowo oraz atrakcyjnie. Czuję się pięknie! Obecnie dzień bez jakiejkolwiek aktywności fizycznej jest dla mnie dniem straconym. Zmierzenie się z morderczym treningiem uświadamia mi, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Że jak się chce to można wszystkiego dokonać nie tylko w sferze fizycznej, ale również w naszym życiu na co dzień. Aktywność pomaga pokonać własne słabości oraz wzmacnia siłę charakteru. Rozładowuje stres oraz negatywne emocje. W przeszłości w takich sytuacjach opychałam się niezliczonymi ilościami słodyczy, co nie dość że doprowadzało do zwiększonych ilości tłuszczu na moim ciele, to poprawiało humor, ale tylko na chwilę! Jestem wartością sama dla siebie, którą pielęgnuję każdego dnia. Uzależniłam się. Nie zrezygnuję!
Obecnie zakochałam się w pole dance i to tej dyscyplinie poświęcam najwięcej czasu 😉
Hej 🙂
Sport towarzyszy mi w życiu od zawsze, z mniejszymi większym przerwami. W czasach szkolnych uwielbiałam wf, jeździłam na różne zawody. Kuzynka wciągnęła mnie w fitness w wieku 14 lat. Potem miałam długą przerwę.. a na studiach zaczęłam biegać i ćwiczyć w domu, było cudownie! Jakby wyrosły mi skrzydła. W parze z ćwiczeniami było zdrowe odżywianie. Niestety po studiach zaczęła się praca.. coraz mniej czasu na treningi, więcej śmieciowego jedzenia. Teraz robię kurs instruktora fitness. Marzę o pracy, która jednocześnie będzie pasją, dzięki której będę miała ciągły kontakt z aktywnością fizyczną. Mimo chwil zwątpienia walczę o sportowe spełnienie marzeń! Pozdrawiam 🙂
Zacznę od początku. W szkole na wfie zawsze ćwiczyłam a najbardziej uwielbialam siatkówke. Kończąc technikum niestety nie miałam gdzie i z kim grywac w wolnych chwilach w ten wspaniały sport. Zostawaly mi spacery i rower. W ciąży niestety przytyłam aż 23 kg z czego dużo zeszło ale brzuszek został. Postanowiłam coś z tym zrobić. Ale z moimi postanowieniami ciężko było. Zaczynałam i kiedy przychodził w pracy tydzień na noc odpuszczalam bo nie miałam siły na nic. Aż któregoś dnia czytając jednego bloga jego autorka zachęciła mnie do marszobiegow 🙂 starałam się na początku chociaż te trzy dni ruszyć z domu. Udawało się raz częściej raz Rzadziej i nawet czasami z córką we wózku. Kiedy przyszły chłodne dni odechcialo mi się niestety. Kolejny raz natknelam się na Facebooku na grupę Fit Mamusiek 😀 ćwiczenia dostosowane były oczywiście dla nas mam, stopniowo postepujace 🙂 oczywiście jak to ja raz ćwiczyłam, raz nie 🙁 ale kiedy moja córka oglądała ze mną kolejny nagrany filmik z ćwiczeniami zaczęła ćwiczyć razem ze mną 🙂 kobieta która je nagrywa jest mama 3 letniego synka który ćwiczy razem z nią. To właśnie moja córka (także 3 lata) teraz zachęca mnie do ćwiczeń. Przynosi buty, każe włączyć komputer i ćwiczyć :p To jest teraz mój mały terrorysta 🙂 uwielbiam z Nią ćwiczyć. Mam nadzieję że tym razem nie będę zaczynała i po tygodniu rezygnowala z ćwiczeń 🙂 moich podejść było chyba ze 100 razy. :/ ćwiczymy już 2 tygodnie, oby jak najdłużej 🙂 widząc jak szczęśliwa jest moja córka przy tych ćwiczeniach aż chce się robić to razem z Nią :):):) i chciałabym powrócić do marszobiegow, ale niestety ta pogoda nie przekonuje mnie tym bardziej że stroju odpowiedniego brak 🙁
Trzeba mi było usłyszeć jakiś czas temu od ośmioletniej siostrzenicy: ”ciotka tobie się coś nieźle przybrało na brzuchu”, żeby się opamiętać! Postanowiłam, więc wziąć się za siebie i zadbać po pierwsze o swoją kondycję, której tak naprawdę nie miałam, a przy okazji o swoją figurę! Przypadkiem czekając w kolejce w banku usłyszałam, jak kobitki polecały sobie nordic walking, jako świetny sposób na zrzucenie kilku kilogramów i stwierdziłam, że to może być ciekawe i że sama chyba spróbuję! O dziwo wciągnęło mnie to bardzo szybko, dlatego pomyślałam sobie, że może teraz ja „wciągnę” moje sąsiadki, których forma była podobna do mojej! Udało się je namówić! Kupiłyśmy sobie kijki i założyłyśmy „Blokowy klub kijko-chodziarek”. 3 razy w tygodniu po godzinie 18 spotykamy się i wędrujmy wspólnie w pobliskim parku! Nie ma zmiłuj się, że pada deszcz, śnieg czy zimno, albo ciemno! Trening musi być! No i nie powiem, bo formę to ja sobie niezłą już wytrzaskałam dzięki tym dwóm niepozornym, chudym kijkom! Poza tym wzrosło moje poczucie własnej wartości, bo jestem „szefową” prężnego klubiku;-). Teraz jesteśmy już nie tylko jakąś tam grupą treningową, ale zgraną ekipą kobitek, które zawsze mogą na siebie liczyć, jeżdżą na wyszukiwane przeze mnie zawody, wzajemnie się mobilizują itd.Polecam, więc z całego serducha znaleźć sobie „COŚ”, co stanie się naszą siłą napędzającą! Wtedy nie tylko utrata oponki gwarantowana, ale przede wszystkim zmiana myślenia o sobie, dietach i aktywności, co sprawi, że życie znów nabierze barw!
A ja muszę przyznać, że byłam dzieckiem dość chorowitym. Niestety, zwolnienia z wf-u (choć niechciane!) były u mnie normą. Dopiero jak skończyłam studia, mogłam w pełni poznać smak „sportowego trybu życia”. I wiecie, co Wam powiem? Bardzo, bardzo z tym uważajcie. Bo nic tak bardzo nie wciąga, jak… aktywność fizyczna 🙂 Dzisiaj minimum trzy treningi w tygodniu są dla mnie niczym chleb powszedni; kilka kilometrów do przebiegnięcia i narastające zmęczenie dają mi niezłą motywację i kopa do dalszych ćwiczeń 🙂
3 lata temu zaczęłam trenować zapasy. Tak jestem kobieta i trenowałam zapasy. Wiele wysiłku pracy ,godziny treningów spędzonych na macie. Od zawsze lubiłam sport wiec i w tej dziedzinie się sprawdziłam. Zakochałam się w tym sporcie choc jest tak bardzo wymagajacy . Wiele razy robienie wagi na zawody bardzo mnie oslabily. Nie ominely mnie poważne kontuzje po których nie mogę juz wrocic do mojej pasji ale zawsze zostane przy sporcie. Czy będą to międzynarodowe zawody czy pokój w moim mieszkaniu w ktorym skacze patrząc się jak jakaś wariatka kaze mi robic kolejne cwiczeenia 😉 zawsze pozostanę wierna sportowi który nauczył mnie szanowania innych osób i doceniania ich .
Ból, walka z samym sobą, brak energii, zmęczenie… a po tym wszystkim moment pozytywnych emocji, kiedy możesz sobie powiedzieć, że kolejny trening za tobą, zmieniasz swoje ciało i jednocześnie życie.
Moment kiedy ruszyłam tyłek z kanapy nastąpił 1,5 roku temu. Rzeczywiście na początku nie było łatwo… Nie zlicze wylanych łez i potu. Nigdy nie byłam gruba, wręcz przeciwnie miałam świetną figurę, której zazdrościly mi koleżanki. A co najlepsze, nie musialam nic robić aby te figurę utrzymać. Jadłam mnóstwo niezdrowego jedzenia i unikalam wf-u. W drugiej klasie liceum zaszłam w ciążę. Nie było łatwo. W rodzinie nie moglam liczyć na wsparcie. Był tylko mój facet, który wspieral mnie najbardziej jak potrafił. Przez pierwsze miesiące byłam niemal przykluta do łóżka, na początku przez ciągle wymioty sporo schudlam, a mój stan zdrowia bardzo się pogorszył. Z moim małżeństwem na szczęście wszystko było dobrze ;). Co ma wspólnego ta historia z aktywnoscia fizyczna? Już do tego dążę 😉 Ciąża skończyla się cesarką. Nie znosiłam swojego ciała po ciazy, co doprowadzilo do depresji. Wkońcu stwierdziłam: „Dość, przecież mam wspaniałego syna, kochanego faceta, świetnie napisalam maturę, być może dostane sie na wymarzone studia, a uzalam sie nad wyglądem swojego ciała. Przecież jestem mama, a wszystkie mamy mają siłę pokonywać wszelkie trudności. Muszę coś ze sobą zrobić!. To był moment przełomowy. Zaczęło się od krótkich treningów z Mel B 😉 potem już było z górki. Aktywność fizyczna sprawiła że inaczej spostrzegam świat, mam siłę do działania! Wstaje o 5 rano i trenuję. Kilka razy w tygodniu biegam. Sport daje mi szczęście, dostarcza mi tyle pozytywnej energii, ze nie przestaję się uśmiechać 😉 jestem lepszą mamą i kobietą dla mojego przyszłego męża (chociaż oni nigdy na mnie nie narzekali ;). Sport to nie tylko ćwiczenia. Sport jest stanem umysłu, pokonywaniem własnych słabości i przekraczaniem niemożliwych do przekroczenia granic.
*z moim maleństwem było wszystko dobrze
Z masą moją walczę co dzień, by najlepsze spodnie włożyć, tańczę ostro na fitnessie, biegam z mężem w zimie, w lecie. Walczę z trudem bo wiem przecież, że sport korzyść mi przyniesie. Walczę dziś też w tym konkursie, by móc zaimponować córce, marzy mi się torba nowa, śliczna taka grafitowa. Nowy strój na siebie włożę i pobiegnę aż nad morze.
Kobiety w mojej rodzinie zawsze dojrzewały dość późno. Podobnie było ze mną.
W pierwszej klasie liceum moja sylwetka zaczęła się bardzo zmieniać. Mimo rozmów z mamą, wstydziłam się swoich kobiecych kształtów, obfitych bioder, pełnego biustu. W dodatku nasilił się także problem z trądzikiem. Bardzo zamknęłam się wtedy w sobie. Dużo się uczyłam i zajadałam stresy. Podjadałam słodycze
i niezdrowe przekąski, by choć na chwilę poczuć się lepiej. Z drugiej strony czułam się źle, bo przybierałam na wadze. Błędne koło. Chodziłam ciągle w workowatych ubraniach, by ukryć swoją sylwetkę. Unikałam także zajęć wychowania fizycznego. Mama zabrała mnie nawet do psychologa i dietetyka, ale na nic to się zdało.
Nie lubiłam przebywać i spotykać się ze znajomymi, bo wydawało mi się, że naśmiewają się ze mnie, z mojej tuszy, z trądziku. Wstyd mi to przyznać,
ale ukrywałam się nawet w szkolnej toalecie w trakcie przerw lekcyjnych,
aby koleżanki i koledzy ze szkoły ciągle mnie nie oceniali. Nie znosiłam, jak ktoś wbijał we mnie swój wzrok. Strasznie cierpiałam. Mimo, że dostałam się za pierwszym podejściem na medycynę – poprosiłam mamę, abym mogła wziąć sobie rok przerwy po liceum i popracować nad sobą, przemyśleć problemy z samoakceptacją. Po wizytach u wielu dermatologów, zdecydowałam się również brać pochodną witaminy A. Jest to lek dość inwazyjny, ale w moim przypadku bardzo skuteczny. Z twarzy zniknęły w końcu znienawidzone krostki. Moja samoocena od razu poszybowała w górę. Wreszcie znalazłam też czas tylko dla siebie. Codziennie ćwiczyłam, jeździłam na rowerze. Zbilansowana dieta, a nie jak to wcześniej bywało – głodówki, dała znakomite efekty. Nawet moja mama zaczęła prowadzić bardziej aktywny tryb życia, choć zawsze była bardzo szczupła. Chodziłyśmy razem na basen i na siłownię. Latem wędrowałyśmy po górach, a zimą jeździłyśmy na nartach. To właśnie przede wszystkim dzięki wsparciu i pełnej akceptacji mojej mamy, poradziłam sobie w tak trudnym momencie mojego życia. Bez jej pomocy na pewno by mi się to nie udało! Jestem dziś szczęśliwą, dwudziestoletnią dziewczyną z wieloma znajomymi ze studiów i z ogromnym apetytem na życie.
Moja historia nauczyła mnie jednego. Nie możemy ciągle uciekać przed naszymi problemami i zamiatać je pod dywan. Same przecież się nie rozwiążą! Dotyczy to każdego aspektu naszego życia. Musimy się czasami zatrzymać, stracić nawet trochę czasu, aby w pełni sił stawić im czoła i zacząć żyć pełną życia. Musimy po prostu walczyć o nasze szczęście… mimo wszystko.
Ruszam się od zawsze! Czy upał czy śnieg na uczelnię czy do pracy zawsze jeżdżę na rowerze. Dawniej minimum 3 wizyty na siłowni w tygodniu i bieganko w terenie. Teraz nieco mniej aktywności, ale staram się jak mogę zaspokajać niedobory ruchu. Czasem jest to wina braku czasu, czasem spadku motywacji. Ale jeśli nie wykonam mojej standardowej potrzeby ruchu na tydzień, nosi mnie strasznie. Nawet mogę późno wieczorem wyjść z domu, żeby tylko się przejść 🙂 A w najbliższym czasie planuje zakup nowego obuwia treningowego i mam nadzieję, że to będzie już wystarczający powód, żeby spędzić czas aktywnie 😉
Witaj, a więc opowiem swoją historię, będzie długa ale myślę że warta przeczytania.
Od podstawówki byłam bardzo aktywnym dzieckiem, chodziłam na zawody w biegach, skokach w dal, sprincie itd.
Byłam reprezentantką wszystkich szkolnych zawodów gdyż uwielbiałam to robić i miałam super wyniki.
Chciałam to kontynuować w gimnazjum lecz tam nikt mnie nie zauważył a nawet szkoła specjalnie nie brała udziału w zawodach sportowych. I w tym okresie zniechęciłam się do sportu i wfu, nauczyciele zabili we mnie ambicje i chęci a chciałam być biegaczką lecz wybili mi to z głowy. Skoro moje marzenia zostały zaprzepaszczone to nie widziałam sensu i chęci by ćwiczyć na wfie.
W szkole średniej przez 4 lata nie ćwiczyłam bo miałam całoroczne zwolnienia. Po szkole średniej długo nie ćwiczyłam, moja sylwetka się zmieniła, byłam nastolatką przy kości poprzez unikanie aktywności fizycznej przez ostatnie lata szkolne i poprzez nieodpowiednią dietę. Pracowałam i tyłam, tyłam i tyłam. Jakieś 5 lat temu podczas kolacji w Święta Wielkanocy usłyszałam komentarz od osoby z rodziny: „czemu tyle jesz, przecież jesteś gruba, nie jest ci głupio”. Jedzenie wtedy stanęło mi w gardle, nie wiedziałam co odpowiedzieć, powiedziałam tylko: „mój wygląd mi nie przeszkadza, czuje się z tym dobrze”.
Wiem, że nie byłam gruba, ważyłam jakieś 65 kg przy wzroście 170 cm lecz ta opinia nie dawała mi spokoju, postanowiłam się odchudzać. Ponieważ nienawidziłam wysiłku fizycznego zostałam tylko przy diecie, z miesiąca na miesiąc jadłam coraz mniej, odmawiałam jedzenia na każdym kroku, nienawidziłam jeść, w każdym kęsie widziałam kalorie i tłuszcz od którego utyje, zachorowałam na anoreksję. Choć wszyscy mi mówili że jestem chora ja nie widziałam problemu, dla mnie było wszystko ok. Ważyłam 47 kg i ciągle uważałam siebie za tłustą świnię.Byłam prześladowana przez najbliższych, z każdej strony słyszałam że muszę więcej jeść, że jestem chora, że wyglądam jak szkielet. Dla mnie te słowa były motywacją do dalszego odchudzania się.
Gdy przyszła Wigilia jedyne życzenia jakie słyszałam to prośby o to bym zaczęła jeść i się leczyć. Obiecałam mojej mamie, że się postaram. Po Nowym Roku zmuszałam się do większych porcji jedzenia lecz miałam straszne wyrzuty sumienia że za dużo jadłam, zaczęłam się objadać słodyczami bez pamięci, wyrzuty były coraz większe. Toczyłam walkę ze swoimi myślami, bałam się że znów przytyję więc zaczęłam wymiotować i przeczyszczać się żeby pozbyć się nadmiaru jedzenia.
Z anoreksji weszłam w bulimię, oczywiście przytyłam. Miałam dość wymiotów, biegunek i przeczyszczania się, postanowiłam się leczyć u psychiatry, psychologa i zacząć chodzić na terapie grupowe.
Psychiatra miała mnie gdzieś, przepisywała tylko leki po których myślałam, że odejdę z tego świata, psycholog owszem rozmawiała ze mną spoglądając ciągle na zegarek czy aby nie przekroczyłam jej limitu czasowego a na zajęciach grupowych czułam sie jak w sekcie. Moje leczenie trwało jakiś czas, sama je przerwałam gdyż chciałam aby ktoś mi poświęcił choć trochę uwagi ale tak nie było. Postanowiłam że sama zawalczę o siebie, skoro wszystko tkwi w umyśle.
Na dzień dzisiejszy nie wymiotuję, zostały mi zaburzenia emocjonalnego objadania się, głównie podczas stresu.
Z choroby postanowiłam wyjść sama, bez leków, które mnie otępiają i pomocy psychoznających się ludzi, którzy nie mają dla mnie czasu.
Od stycznia 2014 roku wiedziałam że muszę się czymś zająć by nie myśleć o jedzeniu więc postanowiłam przełamać się i zacząć ćwiczyć. Zaczęłam od płytek Ewy Chodakowskiej, ćwiczeń na YouTubie . Nie posiadałam wtedy ani maty ani żadnej odzieży sportowej, ćwiczyłam w tym co miałam i na dywanie przed tv.Z czasem zakupiłam matę za 20 zł którą mam do dziś i kilka ubranek sportowych z oferty Lidla. Od tego roku staram się ćwiczyć siłowo lecz też w domu. Pokochałam wysiłek fizyczny i nie wyobrażam sobie teraz dłuższej przerwy bez sportu. Zagłębiłam się w świat odżywiania i wysiłku siłowego. Nadal mam niestety zaburzenia odżywiania ale jest znacznie lepiej niż było. Moja waga waha się +- 10 kg lecz teraz wiem, że mam sporo mięśni które wypracowałam przez te 2 lata i że nigdy już nie osiągnę wagi poniżej 55 kg. Teraz nie mam parcia aby być szkieletem, chcę wyglądać zdrowo, mieć siłę i kondycję. A że z dietą bywa różnie przez moje zaburzenia to już się przyzwyczaiłam lecz to nie oznacza, że nie walczę z nimi. Walczę codziennie i wiem, że kiedyś to ja wygram a nie to co podpowiada mi chora część mózgu. Jest ciężko, każdy dzień to walka samej ze sobą ale wiem, że będzie warto. Mam marzenia, mam cele. Sport daje mi siłę i wiarę. Sport jest moim wybawcą. Każdy ma problemy, każdy ma kompleksy. Nie alkohol, nie słodycze i fast foody ani narkotyki nie dadzą szczęścia, nie rozwiążą problemu. Sport też ich nie rozwiąże ale da Ci szczęście, endorfiny po treningu. Nie wierzyłam w to a teraz każdemu polecam. Warto spróbować, w każdej chwili i w każdym wieku. Nie ma ograniczeń 🙂
Pozdrawiam
Dorota 🙂
Zawsze uwielbiałam wf w szkole, gdy poszłam na studia miałam dużo mniej czasu na aktywność. Inspiruję się tym blogiem już od jakiegoś czasu i mimo, że mam czasochłonne studia, dodatkową pracę to zawsze znajdę chwilę dla siebie. W niedzielę zawsze spaceruję ze swoją drugą połówką. W ciągu tygodnia ćwiczę przed telewizorem, chodzę na basen lub wybieram poranne bieganie. Mimo wszystko chciałabym być bardziej aktywna, ale wciąż mam za mało motywacji 😀
Kiedy w naszym życiu pojawia się zwierzak, to następuje mała rewolucja, ale gdy nagle mamy już dwa, to robi się coś, al’a Armagedon;-) Ja jednak postanowiłam z ich obecności uczynić także mały użytek, by zrobić coś dla siebie, swojej ogólnej aktywności, no i przy okazji dla sylwetki. A mianowicie wygląda to tak:
Dwa temperamentne Yorki…, 2 smycze…, park…, 3 spacery dziennie… i ja- poprzeciągana i przegoniona nieco, bo każdy z nich oczywiście ma swoją ulubioną ścieżkę i nie chce odpuścić drugiemu! Dla kompromisu idziemy więc trzecią, najdłuższą trasą, co im się nie zawsze podoba, dlatego nadają dość szybkie i rytmiczne tempo! Ja chcąc nie chcąc muszę im dotrzymać kroku, dzięki czemu trening mam zagwarantowany, a że systematyczne ćwiczenia, to połowa sukcesu, by mieć zgrabną sylwetkę, to ja dorzucając jeszcze zbilansowaną dietę i 1,5 litra wody wypijanej każdego dnia, co, jak, co, ale o formę nie muszę się martwić! Poza tym uwielbiam w ciągu dnia ten moment naszych wędrówek alejkami parku, gdzie moje psiaki nabierają kondycji, a ja czerpię energię z otaczającej mnie przyrody!
Poza tą nieco narzuconą -) aktywnością mam od jakiegoś czasu jeszcze jedną , choć w tym przypadku bardziej spokojną pasję ruchową, a mianowicie jest to JOGA. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale „niemożliwe stało się możliwe” i do jej uprawiania udało mi się namówić mojego partnera!!! Początkowo oczywiście był opór, jak u woła, potem obserwacja godna Sherlocka Holmesa, dalej ciekawość a’la małe dziecko, aż nadszedł dzień kiedy nieśmiało zaczął mnie naśladować, niczym papuga mojej siostry;-), a teraz to już jest pełna moc- mam w domu „Jogina” pełną gębą, a że joga potrafi inspirować do różnych czynności, to bywa, że ta bardziej statyczna forma ruchu kończy się…. zdecydowanie bardziej dynamiczną aktywnością w naszym wydaniu;-)))) Rewelacja! No, a do tego ile endorfin nas wtedy otacza…;-)
Na co dzień jestem belfrem w szkole podstawowej. Na każdym kroku staram się moim szkrabom przekazać, jak ważna dla ich rozwoju jest aktywność fizyczna. Żeby być wiarygodną wuefistką wiem, że sama muszę dbać o swoją sylwetkę, dlatego też do tej pory staram się poświęcić chociaż godzinę 3-4 razy w tygodniu na trening! Tak naprawdę rodzaj aktywności wybieram spontanicznie za każdym razem, bo raz szłam pobiegać, następnym razem na basem lub siłownię, a jeszcze innym brałam kijki do nordic walking i ruszałam w trasę do parku. Ostatnio jednak forma ćwiczeń zmieniła u mnie nieco charakter! Wróciłam się do czasów podwórkowych i zamiast jak wtedy do zabawy, to tym razem do ćwiczeń zaczęłam używać…SKAKANKI:-) Sprawczyniami tego zamieszania;-) są moje szalone uczennice, które chcąc mnie nakłonić do ich ostatnio ulubionej zabawy, kupiły mi na Dzień Nauczyciela taką „wypasioną” skakankę z bajerami i zestawem ćwiczeń do niej;-) Ku mojemu zdziwieniu z dnia na dzień wciągałam się w tą „skakankomanię” jak szalona, no i teraz dzień bez skakania, to dzień stracony! I nie ważne, że po pół godzinnym treningu pot leje mi się nawet z uszu, ale ta zabawa daje mi tyle frajdy i pozytywnej energii, że choć jestem wypompowana, to chce mi się dalej wywijać tym sznurkami!
I kto by pomyślał…;-)
Mam świadomość, że poza kwestią stricte zawodową aktywny styl życia pozwoli mi cieszyć się dobrą kondycją i zgrabną sylwetką jeszcze długi czas! Polecam! Warto wybrać sobie swój własny sposób aktywności, bo to nie tylko gwarancja zdrowia czy fajnej figury, ale także sposób na poprawę nastroju i rozładowanie napięcia!!!
Nigdy nie lubiłam ćwiczyć w szkole. W-f był dla mnie męką. Półgodzinne ćwiczenia korekcyjne na kręgosłup ciągnęły się dłużej, niż cały dzień w szkole… Mimo to uwielbiałam aktywność na dworze z kolegami, takie typowe dziecięce zabawy – w klasy, w gumę, w berka, rower, łyżwy w zimie i wszystko, co tylko przyszło do głowy. W liceum już takie zabawy odpadły, a w-f stał się jeszcze większą katorgą… Na zmianę siatkówka i koszykówka. A ja ani nigdy nie lubiłam, ani nie byłam dobra w grach zespołowych. Żadnego urozmaicenia, żadnych innych ćwiczeń, żadnej gimnastyki, w dodatku oczywisty podział na tych lepszych i gorszych. I się zaczęło unikanie, siedzenie na ławce itd… Potem to się ciągnęło jeszcze przez okres studiów i tak już zostałam „na ławce”.
Ale przyszedł moment, kiedy postanowiłam się wziąć za siebie i zacząć ćwiczyć. Przełamać w sobie niechęć do aktywności nabytą (niestety) w szkole. Pierwsze podejścia kilka lat temu to był dramat – wyjście na zewnątrz żeby pobiegać skończyło się po dystansie 100 metrów atakiem astmy. Niestety, choroba nie ułatwiała mi zadania… Mimo przyjmowania leków wysiłek (szczególnie na dworze, na zimnym powietrzu) nie kończył się dobrze. W dodatku moja kondycja była w opłakanym stanie – lata bez ruchu zrobiły swoje i dojście na przystanek pod górę stało się wyzwaniem jeszcze przed 30-stką (dramat!!). Ale z biegiem czasu sytuacja się zmieniała. Zaczęłam próbować innych aktywności – basen, różne zajęcia fitness w grupie, potem zumba, po drodze bieganie na bieżni, aqua-zumba, pilates, rower no i „dywanówki”. Ostatnio odkryłam jump fitness i zakochałam się 🙂 Moim problemem niestety jest też to, że się nudzę, dlatego muszę sobie wyszukiwać ciągle coś owego albo zmieniać – dziś to, jutro coś innego. Ale walczę 🙂 Zdarzają mi się okresy „niechcieja”, kiedy to przez 2-3 tygodnie się zasiedzę i nie ćwiczę. Ale potem wracam na dobrą drogę. To trwa jakieś 3 lata i mimo upadków wracam do względnie regularnych ćwiczeń za każdym razem. Forma jest już dużo lepsza, ciało również się zmienia 🙂 Astma podczas wysiłku też nie dokucza tak jak dawniej, bo i kondycja się poprawiła, więc oddech jest nieco inny.
Niestety aktualnie właśnie jestem w takim dołku bez ćwiczeń… :/ Ale ten konkurs dał mi kopa – zbieram ciuchy i idę na bieżnię 🙂
Zawsze w szkole kochałam W-F .Był to mój ulubiony przedmiot i moje ukochane hobby .Nawet chodziłam na przeróżne zajęcia sportowe z których czerpałam wielką radość.Niestety z czasem brakowało mi czasu.Coraz więcej nauki oraz wyższa klasa oczywiście równało się brak czasu…Rodzice kazali mi skupiać czas na nauce ,a nie na tym co było na mnie ważne-sport.Ja się ich oczywiście nie posłuchałam i nawet w nocy starałam się pobiegać albo chodz porobić ćwiczenia w domu.Nawet z sportem wiązałam moją przyszłość,ale niestety chyba wszystko się kończy.O sporcie kompletnie zapomniałam.Teraz mam pracę dla której zrezygnowałam ze sportu,mam męża i jestem szczęśliwa.Od roku myślałam długo i zaczynam przygodę ze sportem .Codzienie biegam i często ćwiczę.Od grudnia mam już karnet na siłownię.A przed wszystkim zmieniałam żywienie-staram się jeść zdrowo.Fajnie,że będę mogła do tego wrócić.Jestem szczęśliwą kobietą i jeszcze młodą i napewno nie mam za złe moim rodzicom,bo wiem że chcieli mojego dobra.
Przed zajsciem w ciąże ważyłam 60kg, od razu po porodzie 58, yyy .. jak to ? 🙂 no fajnie, fajnie tak się cieszyłam, że z tego wszystkiego przytyłam 4kg, gdzie po mnie widać nawet pół kilograma przybytego… no i tak to wziełam się za siebie, zaczełam ćwiczyć, całkiem dobrze mi to szło, zakupiłam nawet buty do ćwiczenia i fajne kolorowe legginsy. Tak to zrzuciłam prawie 3kg i na tym zaprzestałam, później troche wolnego było więc ciągle „zaczynałam” od dnia następnego albo ewentuaaalnie od poniedziałku… i tak właśnie zamiast odpalić playliste z ćwiczeniami i wziąć sie do roboty to siedze w foteliku swojego synka ktore rozchodzi się na boki i szukam fajnych konkursów zeby coś wkońcu fajnego wygrać. Szkoda ze nie da sie wygrać fajnej figury… 🙂
Od zawsze się ruszam. Jako mała dziewczynka wychowywałam się z bratem i kuzynem, robiłam to co oni i starałam się być na równi z nimi. Dlatego wspinaczki na drzewa, skoki przez rzeczki, czołganie, piłka nożna to był mój konik. Oczywiście wiązały się z tym liczne siniaki no, ale coś za coś. Gdy zaczęłam szkoła od razu zapisałam się na sks. I tak od szkoły podstawowej do liceum brałam udział w zawodach z siatkówki, kosza, piłki ręcznej zimą narty – obecnie snowboard. Gdy poszłam na studia na początku moja aktywność zmieniła kierunek, ponieważ wf był tylko jeden… Brakowało mi go wiec szukałam jakiś alternatyw zaczęłam biegać i ćwiczyć w domu. Gdzieś przemycił się jeszcze aqua aerobik – niestety studentka nie ma zbyt dużo kaski więc karnet na zajęcia wiązał się z rezygnacją nowych ciuchów;) Gdy zaszłam w ciążę ćwiczyłam jogę przeznaczoną dla kobiet w ciąży. Jednak od 9 miesiąca musiałam zaprzestać wszelkiej aktywności fizycznej…córkę urodziłam w lutym, a powrót do formy okazał się trudniejszy niż myślałam. Na początku tylko spacerowałam z wózkiem. Poczułam się na siłach jakoś w kwietniu czyli po 5 miesiącach zaczęłam znowu ćwiczyć. Ojjjjjjjjjj ciężko było………… zaczęłam od jogi BARDZO delikatnej. powolutku powolutku było coraz lepiej:) obecnie ćwiczę jogę 4 razy w tygodniu, a i wróciłam do biegania!!!! co prawda biegam dopiero od października i wykonuje plan biegowy ( przeplatany marszobieg ) ale już coś robię konkretnego!!! Nie chodzi mi tylko o zrzucenie ciążowych kg, ale o powrót do tego, że się CHCE! Sport podnosi mnie na duchu, sprawia, że mam OCHOTĘ, uwielbiam pozytywne zmęczenie i cudowne zakwasy.
W szkole nie lubiłam ćwiczyć. Chyba dlatego, że ciągle tylko graliśmy w siatkówkę a ja z utęsknieniem patrzyłam na inne klasy, które miały prowadzony fitness. Jak wyjechałam na studia to bardzo często włączałam sobie filmiki z treningami. Czasem nawet prawie godzinny trening to było dla mnie za mało, więc szukałam więcej, żeby zmęczyć się bardziej. Dawało mi to niesamowitą radość. Któregoś dnia postanowiłam zrobić wyzwanie pośladkowe. Zaczęło boleć mnie jedno kolano, ale się nie poddawałam. Niedługo potem pojechałam w góry. Kilka dni wspinaczek sprawiło, że z jednej strony chciało się więcej i żal było wracać do domu, ale z drugiej wróciłam z oba bolącymi kolanami. Boję się teraz nadwyrężać tego stawu, gdyż cały czas odczuwam dyskomfort, lekki ból, ale nie poddaję się. Rozciągam wszystkie mięśnie, które znajdują się wokół kolan. Stopniowo zwiększam intensywność ćwiczeń i mam nadzieję, że już niedługo zacznę biegać.
Uwielbiałam się mocno zmęczyć, wypocić stres, pozbyć się napięcia przez ogromny wysiłek na rowerze spiningowym. Po południu często nie miałam energii i siły żeby spiąć się i iść na trening. Wtedy mówiłam sobie, że po takim wysiłku odzyskam energię do życia i tak było. Im bardziej mi się nie chciało, tym większa była moja motywacja żeby ruszyć się i iść się wypocić. Po ciąży jeszcze nie ćwiczyłam ani razu (a już minął rok). Obecnie dziecko jest moim trenerem.Przez codzienny przyspieszony spacer, podnoszenie maluszka i ganianie się z nim, dostaję odpowiednią dawkę ruchu. Wiem, że jak synek podrośnie to wrócę do męczących treningów, gdzie trzeba będzie się zmierzyć z samym sobą – swoimi słabościami.
Nigdy nie lubiłam w-fu i próbowałam się zawsze z niego wymigac 🙂 W ciąży jednej czy drugiej przytyłam niewiele, bo po około 10-12 kg. Po każdej z nich zawsze szybko zrzucałam wagę i wracałam do swojej stałej. Ze sportów lubię tylko jeżdżenie na rowerze, więc tylko to robię. Wszystko co muszę załatwić gdzieś dalej od domu, to zwracam się do przyjaciela – roweru i razem jedziemy w danej sprawie 🙂
Na tapczanie leży leń, nic nie robi cały dzień!
O wuefie myśli skrycie – czemuż tak obrzydza życie?
Leży i sapie, sapie i wzdycha,
bo coraz cięższa i ledwo dycha.
Leży i marzy o kaloryferze,
zamiast o wielkim, tłustym bojlerze.
I mówi dość, i wstaje żwawo,
i z Chodakowską fika koślawo.
Tak już dwa lata w trudzie i znoju,
marząc o torbie i nowym stroju.
Zapraszam. Moja odpowiedź w formie obrazkowej 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=uYr1xN79RwM&feature=youtu.be
Podanie do Działu Kontroli Wewnętrznej. My niżej podpisani, zwracamy się z uprzejmą prośbą o przeprowadzenie pilnej kontroli warunków pracy w Dziale Sportu. Jesteśmy długoletnimi pracownikami firmy. Pracujemy już ponad 10 lat. Nasze warunki umowy obejmują pracę w warunkach szkodliwych jednakże to, co się dzieje od ponad dwóch lat jest bardzo zatrważające. Prawie codziennie zmuszani jesteśmy do bardzo ciężkiej pracy w niskich temperaturach, błocie, deszczu a czasem i śniegu. Nasza chlebodawczyni zmusza nas do bardzo częstego biegania. Bardzo tęsknimy za suchym miejscem do ćwiczeń, niestety nasza szefowa ma na nas inny pomysł. Nasze perswazje oraz próby delikatnej sugestii zmiany trybu pracy spełzły na niczym. Ona zawsze znajdzie sposób na splątane sznurówki i wypadające wkładki a na drobne pęknięcia w podeszwie reaguje założeniem grubszej skarpety. Kiedyś tak nie było. Na początku naszej współpracy z szefową pracowaliśmy w suchych miejscach. Bardzo ceniliśmy sobie współpracę z bieżnią oraz parkietem w klubie sportowym. Sucho, bezpiecznie. Czasem było rytmicznie i bardzo głośno. Podskoki, okrzyki i latynoskie rytmy. Dodatkowo w tamtym czasie pracowaliśmy na zmianę z leciwymi trampkami. To od nich wiemy, że nasza szefowa jest bardzo aktywna i od najmłodszych lat nie obcy jej był wysiłek fizyczny. Słyszeliśmy opowiadania o grze w dwa ognie i skakaniu przez gumę a i temat rzutów piłka lekarską nie jest nam obcy. Niestety pewnego dnia trampki nagle zniknęły. Pantofle powiedziały nam, że trampki odeszły na zasłużoną emeryturę i wyjechały zagranicę, do kraju w kształcie buta. Od tamtej pory pracowaliśmy sami. Zarówno w trakcie truchciku o 5.30 rano jak i szybkiego marszu po 22.00, zumbowych radosnych podskoków i pilatesowych wygibasów. W pewnym momencie zaczęliśmy coraz bardziej czuć ciężar naszej pracodawczyni. Po pewnym czasie dostaliśmy dłuższy urlop wypoczynkowy a po nim do domu wróciła szefowa z kwilącym zawiniątkiem. Zawiniątko to z czasem zamieniło się w pełzającego człowieczka a nasza szefowa rozpoczęła z nami bardzo intensywne treningi. I tak ciurkiem od dwóch lat, wieczna tułaczkach po mokrych i zimnych powierzchniach. Wciąż jesteśmy zmęczeni i przepracowani. Wpływa to na nasz wygląd zewnętrzny. Kolory wypłowiały, sznurówki postrzępiły się. Jakby tego było mało to pracownik Działu Organizacyjnego – Stara Torba Fitnessowa wisząca nad nami w przedpokoju szydzi z nas i wyśmiewa. Sama nie widzi chyba, że się jej suwak zacina!!! Mając powyższe na uwadze zwracamy się z prośbą o pilna kontrolę i weryfikację naszych warunków pracy. Nie ukrywamy, iż bardzo liczymy na przyznanie nam dodatkowej pary do pracy.
Z poważaniem
Adidas Lewy i Adidas Prawy
Moja przygoda ze sportem jest taka, że od podstawówki miałam zwolnienia z WF-u. Każda aktywność fizyczna była dla mnie męczarnią i robiłam to tak jakby za karę. Wszystko zmieniło się w ciągu bieżącego roku. Poznałam chłopaka – mistrza MMA, dla którego sport jest całym życiem. Żartowaliśmy, że potwierdziło się stare powiedzenie „przeciwieństwa się przyciągają”. Jednak było mi trochę głupio, że nie mam zielonego pojęcia o jakiejkolwiek dziedzinie sportu więc wzięłam się do roboty. Zaczęłam chodzić do sportowego klubu mojego chłopaka. Byłam początkującą w boksie, jiu-jitsu oraz w samoobronie. Zauważyłam, że taka aktywność daje mi niezwykle pozytywnego „kopa” do życia. Byłam zmęczona ale satysfakcja po udanym treningu była nie do opisania. Przy okazji efekty były widocznie również na mojej sylwetce 🙂 Koniec końców – polubiłam sport! Całe życie na zwolnieniu z WF a teraz studiuję na Akademii Wychowania Fizycznego. Można? Można! 🙂
Aktywność fizyczna wypełniła moje życie dopiero kilka miesięcy temu. Wcześniej lekcje wf-u były istnym koszmarem, nuda, a do tego problemy ze zdrowiem, które nie pozwalały mi dogonić koleżanek i ich wymowne spojrzenia. Zawsze byłam zadowolona ze swojej sylwetki i wagi, odżywiałam się zdrowo i dużo czasu spędzałam na powietrzu, więc aktywność fizyczna nie była niezbędna do tego, żeby czuć się dobrze. Sytuacje zmieniła się latem tego roku, kiedy wraz z narzeczonym-zapalonym sportowcem wybraliśmy się na rejs przez Bałtyk. Piękna przygoda, piękne wspomnienia, walka z wodą, wiatrem i swoimi słabościami. Nie była to jedynie piękna wycieczka, ale też ciężka praca przy żaglach, linach, więc siła fizyczna okazała się niezbędna. Nie było mi łatwo, ale z dnia na dzień obsługiwanie łódki stawało się coraz łatwiejsze. Piękna sceneria szwedzkich, duńskich, niemieckich i oczywiście polskich portów zachęcała, wręcz zmuszała do codziennej jazdy na rowerze, na rolkach. Aktywność fizyczna w ciągu tych dwóch miesięcy powoli wpisywała się w moją codzienność. Po powrocie do domu dojeżdżanie do sklepu, uczelni rowerem stało się normą. Nawet teraz, gdy pogoda jest niezachęcająca, wyjmuję rower i mknę przed siebie. Wcześniej wykręcałam się złą pogodą, zimnem wiatrem, teraz zrozumiałam, że wystarczy dobry ubiór i chęci. W tym miesiącu dwa razy w tygodniu chodzę też na zajęcia fitness, w grupie raźniej. Nadal nie biegam, ale robię za to tak wiele innych rzeczy, że nie jest to przywarą. Sport to fajna sprawa, ale trzeba samemu to odkryć w dogodnym dla siebie momencie.
Witam. I ja chcę podzielić się z Tobą moją historią 🙂
Szkolne wf-y… Moja największa trauma, największa zmora, największe przykre wydarzenia z dzieciństwa wiążą się właśnie z lekcjami wychowania fizycznego. Już od niepamiętnych lat, jako mała dziewczynka szukałam każdego możliwego sposobu, aby móc jakoś wykluczyć się z lekcji. Wbrew pozorom chowałam się zdrowo, mogłam pochwalić się bardzo szczuplutką budową, byłam pełna energii i chęci do zabawy, jednakże dzwonek rozbrzmiewający w szkolnych murach, nawołujący do sali gimnastycznej w jednej chwili pozbawiał mnie ochoty na wszystko, chłodził entuzjazm całkowicie. Rodzice i szkolny pedagog tłumaczyli to sobie, jako zwykłe lenistwo, sposób na zwrócenie ich uwagi, jako etap przejściowy wczesnej fazy dojrzewania. Zbytnio się tym nie przejęli i nadal stosując siłę nacisku prowadzili mnie do sali gimnastycznej, wraz z gronem pedagogicznym. Sytuacja miała ulec zmianie w gimnazjum, lecz niestety- tu również pojawiły się schody z wf.. Dołączyły do tego problemy z samoprezentacją łączącą się z poznaniem nowych osób w klasie i tak dalej. Diagnoza? Brak akceptacji swojej osoby, czysta nieśmiałość. Na wf przez te 3 lata uczęszczałam (z wielkim trudem, wiecznym niepokojem, iż skompromituję się przed innymi), nie włączając w plan dnia dodatkowych zajęć sportowych, bardziej indywidualnych, ponieważ rodzice uważali je za zbyteczne, skoro mam je zapewnione w szkole. W pierwszej klasie liceum mój problem osiągnął apogeum. Korzystając z luzu, którzy dali siedemnastolatce rodzice, zaczęłam szerokim łukiem omijać lekcje wychowania fizycznego- liczba nieusprawiedliwionych godzin rosła diametralnie, rozpaczałam nad poszczególnymi ocenami (mimo, że zawsze byłam przygotowana, gdy nadchodził moment mojej odpowiedzi ustnej czy jakiejkolwiek prezentacji przy gronie klasowym po prostu rezygnowałam, udając, że nic nie potrafię). Do tego wszystkiego swoje trzy grosze dorzucił brak akceptacji siebie, co poskutkowało zapadnięciem w bulimię. Koniec końców zgłosiłam się do licealnej pani pedagog, która w porównaniu do tej gimnazjalnej i podstawówkowej okazała się świetną, ciepłą i bardzo zaangażowaną we mnie osobą. Porozmawiała z moimi rodzicami, naświetliła problem i poleciła zaufanego psychiatrę. Ten, naprowadził moje życie na dobrą drogę, otrzymałam zwolnienie z wf. Lekcje te spędzam wśród zakurzonych książek w ciemnej, starodawnej, szkolnej bibiliotece co uwielbiam, zyskałam spore grono przyjaciół i dobrych znajomych. Ustabilizować mój umysł pomogło mi jednakże coś jeszcze- BIEGANIE. Poświęcam dużo czasu na treningi, biegam indywidualnie, sama dla siebie. Kocham to. Dlaczego? Ponieważ biegnąc czuję się.. wolna. Nie czuję nacisku ze strony nauczyciela wychowania fizycznego, który może mi zaoferować tylko grę w siatkówkę, nie czuję lęku przed dużym tłumem osób na sali gimnastycznej, bo po prostu wybieram do biegania tereny mało używane przez ludzi. Indywidualność, chwila samotności i chęć samoudoskonalenia się- te czynniki mobilizują mnie najbardziej. Osiągam małe i większe sukcesy, poprawiam swój czas, poszerzam swoje możliwości odżywiając się przy tym zdrowo- mogę z podniesioną do góry głową i szerokim uśmiechem stwierdzić, iż przygoda z bulimią to 'dawno i nieprawda’ 🙂 Dzięki bieganiu nabieram pewności siebie, czuję, że się spełniam. Staję się inną osobą, lepszą wersją siebie. Ale kto wie.. może kiedyś ośmielę się na tyle, by pochwalić się formą i wystartuję w półmaratonie organizowanym co jakiś czas w różnych miastach? Zobaczymy.. no bo skoro moje życie mogło na przestrzeni tych kilku lat zmienić się tak bardzo, to wszystko jeszcze przede mną. Aż mi się łezka w oku zakręciła. Ze wzruszenia. Że sport może dać człowiekowi tak wiele.
Po zajściu w ciąże sporo przytyłam. Od tamtego czasu minęło sporo czasu a ja ?Zrzuciłam zaledwie 2 kilo ! Wciąż nie mogę pozbyć się „kaczego” kufra , obwisłego brzucha i grubych nóg . Ćwiczę zawsze kiedy mogę, ale nie zawsze kiedy mogę mam odpowiedni strój …. W szkole na w-f nie chodziłam, miałam zagrożenie – teraz lekcje w-fu są dla mnie jak marzenie . Człowiek młody – myśli głupio . Bardzo chciałabym się MEGA zmotywować, by w końcu wyglądać jak dawniej . Nie czuję żalu co córci , bo cieszę się że mam śliczne, zdrowe dziecko . A te kilka kg dla których właśnie chcę porządnie i systematycznie ćwiczyć ? Jakoś spędzają mi sen z powiek . Pozdrawia Edyta
Nie wyobrażam sobie życia bez aktywności fizycznej. Jest to idealny sposób na ucieczkę od codzienności i problemów. Każda z nas potrzebuje takiej odskoczni. Teraz regularnie staram się uprawiać sport biegam, jezdże rowerem, chdzę na siłownie itp , wcześniej jednak tak nie było. Kiedyś byłam pulchniutkim dzieckiem, rozpieszczanym przez wszystkich w rodzinie, nie przeszkadzało mi to-zresztą komu by przeszkadzało:) Nie zwracałam uwagi na to jak wyglądam, co jem, co powinnam zmienić. Lekcje wf były zmorą i wymyslałam mnóstwo powodów żeby tylko nie ćwiczyć. Przełomowym momentem była operacja tarczycy po której stwierdzono niedoczynność. Zaczęłam interesowac się chorobą, czytać, ogladać i przerażalo mnie to wszystko. Im więcej czytalam tym było gorzej. Zaczęło mi przeszkadzać dosłownie wszystko, byłam rozdrażniona, wiecznie nieszczęśliwa, smutna, często płakałam, zamknełam sie w sobie. Po jakimś czasie postanowiłam jednak coś zmienić, zaczęlo sie od zwykłych treningów z Chodakowską. Dawało mi to tyle pozytywnych emocji, ze nie mogłam się doczekać nastepnego treningu. Wytrwale i z dokładnością wykonywałam każde ćwiczenie, przestrzegałam swoich postanowień. Niestety skończyło się to następnym zabiegiem- operacja kolana. Nie wiem czy ból był spowodowany ćwiczeniami ale był nie do zniesienia, nie mogłam chodzić dłużej niż 20 min. Po zabiegu było o wiele lepiej jednak musiałam pozegnać sie z ćwiczeniami. Po upłynieciu czasu potrzebnego na rekonwalescencje wróciłam do aktywnosci fizycznej i nie rozstajemy sie do dzis. Udało mi się nawet przekonać swoja mamcie (jestem z niej baaaaaaaaaardzo dumna). Endorfiny, szczęście,pozytywne nastawienie- KOCHAM ten stan:) Pozdrawiam.
Dawniej nie przywiazywalam tak duzej wagi do aktywnosci na co dzien i zdrowego stylu zycia. Lecz,kiedy bylam w 2 klasie liceum to nastawienie diametralnie sie zmienilo i postanowilam sie ruszac i zmienic swoje nawyki. Przede wszystkim zaczelam doceniac,ze im wiecej sie ruszam,tym lepiej sie czuje i co najwazniejsze – nie odczuwam zmeczenia. Choruje na cukrzyce i niektorzy mogliby pomyslec,ze przez to nie moge uprawiac sportu,ale to nieprawda. Oczywiscie,nie bralam nigdy udzialu w zadnych zawodach,bo jednak musze trzymac reke na pulsie,poniewaz zdazaja sie spadki cukru,ale nie oznacza to tez to,ze mam siedziec na pupie przed telewizorem i zajadac chipsy! 😀 codziennie pokonuje pieszo 10km,bo wole sie przejsc i dotlenic niz jechac zatloczonymi autobusami. W weekendy,w domu wsiadam -na jak ja nazywam- „kosmiczna maszyne”,czyli orbitreka i przez pol godzinki biegam 🙂 . Ostatnie wakacje spedzilam nad morzem i nie lezalam jak statystyczny Polak, czy Polka na lezaku,a pokonywalam pieszo ok.10km plaza do pobliskiej miejscowosci i po dojsciu wypijalam sok owocowy” w nagrode”i zeby podniesc poziom cukru i wrocic do punktu wyjscia :D. Takze polecam wszystkim i zdrowym i chorym ruch kazdego dnia,bo warto pokonywac pewne bariery i czuc pozytywne endorfiny! 😀
Tak naprawdę jako dziecko/nastolatka nie lubiałałam zajęć wf-u. Wróć. Nie lubiłam ich jeśli nauczyciel kazał grać w piłkę, koszykówkę czy siatkówkę, natomiast jeśli chodziło o fikołki, biegi itd to uwielbiałam, ale wiadomo większość dzieci wolało siatkówkę. Więc za lekcjami wf-u nie przepadałam. Na studiach miałam zajęcia sportowe, które można było wybrać, wybrałam fitness i taniec. Dzisiaj po skończonej edukacji wybieram siłownie i fitness. Pracując praktycznie 8-10 h przed komputerem w pozycji siedzącej lub w trasie w aucie nie wyobrażam sobie żyć tak bez ćwiczeń. Ćwiczę dla siebie, aby nie czuć się jak balon ociężała, aby ruch był moim przyjacielem. Moja 80-letnia babcia powtarza, że ruch jest najważniejszy, że trzeba spacerować i codziennie się gimnastykować. Na fitness chodzę 2-3 razy w tygodniu. Dodatkowo raz w tygodniu chodzę na basen. Teraz bez ruchu nie wyobrażam sobie siebie 🙂
Sport? Jest w moim życiu od zawsze. Zaczęło sie dość niewinnie od udziału w zawodach jeszcze w podstawówce, potem gimnazjum. W liceum wybrałam sie do szkoły o profilu mundurowym (wojskowym) mnóstwo ruchu, wspinanie sie na wyżyny swoich możliwości. Pierwsze pompki, pierwsze podciągnięcie się na drążku.. Ciężkie wybiegi terenowe w mundurze. To było coś co nakręcało mnie na więcej. Pochodzę z ubogiej rodziny i miasteczka, które dopiero się rozwijało w kierunku aktywności. Zaraz po zakończeniu liceum przeprowadziłam się do Wrocławia. Mnóstwo możliwości, siłowni do wyboru do koloru, baseny, ściany wspinaczkowe! Czułam się jak w raju! Poznałam przystojnego mężczyznę, który miał byc facetem do końca życia. Zaczęliśmy razem chodzić na siłownie, mnie było mało.. Chciałam wiecej! Basen, potem jeszcze ćwiczenia w domu. Siłownia, którą wybraliśmy nie spełniała moich oczekiwań. Szukałam nowej, większej. Trafiłam do grupy, która przygotowywała się do biegów Surwiwalowych. To było coś o czym marzyłam. Najpierw krotki dystans – 8 km w Libercu, mnóstwo emocji, przeszkód, błota i wody. To była moja miłość! Niedługo potem kolejny bieg – 10 km. Stopniowo zwiększyłam swoje możliwości, facet z którym wówczas byłam nie dawał mi wsparcia. Nie motywował, w koncu przestał rozmawiać. Nie nadążał za mną, a ja wciąż chciałam wiecej. Kolejny bieg 16 km, Krynica Zdrój. Potężne podbiegi, płacz, upał, przeszkody. W myślach mówiłam sobie.. „To już koniec! Ostatni bieg! Odpuszczam!” Po przekroczeniu mety czuje niedosyt! Radość! Kolejny medal do kolekcji! Radość przyjaciół! Każdy chce być najlepszy. Szlam za ciosem. Kolejny bieg -23 km w Koutach. Zimno, strach, płacz, chęć poddania się, woda- zimna woda. Błoto.. -2 stopnie w górach. Gdyby nie wsparcie uczestników nie dobieglabym do mety.potem kolejne myśli „ze to koniec, niegdy wiecej”. Dziś jestem szczęśliwa posiadaczką Trifecty. Mam 3 pasujące do siebie części, tworzące jedną całość. Teraz wiem, ze wszystko siedzi w głowie. Nie ma rzeczy niemożliwych! Trzeba pokonywać własne słabości! Po wszystkim czuć cudowne endorfiny! Obecnie jestem na etapie przygotowań do kolejnego biegu. 30km w pełnym umundurowaniu, bieg w parach. Moim będzie mężczyzna, którego poznałam na tych biegach. Facet, z którym mam wspólne pasje, hobby. Jest motorem, który mnie do tego wszystkiego nakręca. Warto mieć taką osobę przy sobie! 😉
Jestem osobą, która zawsze potrafi znaleźć sobie jakiś problem. Do niedawna było to jeszcze znośne dla otoczenia, ale odkąd urodziłam synka moja przypadłość osiągnęła apogeum. Np. ostatnio mąż zaproponował mi żebym zaczęła poświęcać więcej czasu sobie i zapytał, czy nie chciałabym zapisać się z koleżankami na fitness. Moja pierwsza myśl „Już mu się nie podobam, jestem gruba…”. Po chwili nawet ten pomysł mi się spodobał, ale pomyślałam „A co gdy zachoruję? Karnet się zmarnuje i stracę pieniądze”. Kolejna myśl „To może zacznę ćwiczyć w domu?”, ale po chwili „A co jeśli synek niepostrzeżenie wejdzie mi na matę, na której ćwiczę i kopnę go w głowę?”. AAAAAAAAAAAAA! Czy to jeszcze jest normalne? I wtedy natknęłam się na ten artykuł. Pierwsze co mi przyszło do głowy to to, że jeśli wygram to już wezmę się za siebie bo szkoda, żeby takie świetne ciuchy kurzyły się w szafie. To już chyba duży postęp! I dlatego obiecuję, że jeśli będzie mi dane zdobyć nagrodę, wtedy zabieram się za siebie i za 3 miesiące wysyłam zdjęcia „PRZED i PO”. Nie będzie odwrotu.
Pozdrawiam!
Nigdy nie znosiłam wf-u i uciekałam jak mogłam. Mama mnie ciągnęła na basen i nawet próbowała przekupić McDonaldem, ale się nie dałam! Pewnego razu zaczęłam biegać, ale prawie od razu przestałam, próbowałam sama z siebie nauczyć się pływać i też się nie udało, aż w końcu odkryłam jogę i ćwiczę twardo! Co prawda teraz staram się pozbyć uczulenia od maty, ale mam inną i tym razem nie dam tak łatwo za wygraną. 🙂
U mnie z wagą nie ma problemów.Z kolei kondycja pozostawia wiele do życzenia. Mimo, że mam dwoje sporych dzieciaczków Oliwkę i Leonka / po tacie wysocy / i małego 16 miesięcznego Leonka jeszcze noszę w niektórych sytuacjach to jednak mam słabą formę. W tym roku wiosną odkryłam bieganie. Nigdy wcześniej mnie to nie pasjonowało. Zawsze jakieś przejażdżki rowerowe i to pasowało. A teraz polubiłam bieganie. Są to raczej krótkie trasy tak do 4 kilometrów, parę razy w tygodniu. Biegam sama bo lubię ten czas wyciszenia, te pół godziny tylko dla mnie. Podziwiam pola, parki, lasy, naturę. Wsłuchuję się w ten błogi nastrój, swój oddech i swoje pozytywne myśli.Zostawiam rodzinkę dosłownie na pół godziny i chcę troszkę odsapnąć. Fizycznie może nie ale psychicznie.Uwalniam się od niechcianych emocji, nerwów, złości. Wracam zmęczona ale z odświeżoną głową i gotowa na nowe rodzicielskie obowiązki. A czasem wieczorem córeczka namawia mnie na ruch razem z grami Xboxa – narty, bieganie, golf. Zawsze to jakaś forma aktywności.I przede wszystkim razem z rodzinką. To też nastawia optymistycznie. W przyszłym roku chciałabym powalczyć o dłuższe trasy, lepszą kondycję i formę…
Odkad pamietam uwielbiam sport !
W czasach szkoły bralam udzialy w licznych zawodach: koszykówka,siatkówka ale najwięcej nagrod mam z biegania 😉
Bieganie dla mnie to nie tylko dyscyplina sportowa , to ucieczka od codziennosci . Po ciezkim dniu w pracy czy na poczatek dnia najlepsze co moglo byc dla mnie to przebiec kilka km i od razu czulam ze zyje 😉
Moja przygoda zatrzymala się kiedy zaszlam w ciaze ,niestety ze wzgledu ze byla ona zagrożona musiałam odstawic sport na boczny tor ale powrocilam do niego juz po kilku miesiacach po porodzie 😉
Obecnie od 6 miesiecy cwicze 5x w tygodniu, bieganie , siłownia, ćwiczenia w domu – to moja odskocznia od codziennosci ,moje 5 min dla siebie 😉
Mimo napietego grafiku, córeczka, mąż, obowiazki domowe to staram sie choć godzinke dziennie wyskrobac dla siebie 😉 to tylko 5x w tygodniu a w weekend odpoczywam wraz z rodzinka i regeneruje nie tylko swoje cialo ale i siebie na najblizszy tydzien 😉
Pozdrawiam !
Szczerze? Podziwiam Cię. Też mam dziecko i też przytyłam w ciąży. I bardzo bym chciała, żeby mi się tak chciało jak Tobie. Chce mi się ale czasem bardziej, a czasem mniej. Ale, ale! Może od początku. Jestem niewysoka (nie niska, bo niska to jest walizka 😉 i zawsze byłam raczej szczupła. Wszystkie sporty na szczeblach edukacji szkolnej były, bo były – bez szału. Jedyna frajda to zajęcia ze skakania przez kozła i skrzynie – wtedy fruwałam! 😀 Potem studia i dorosłe życie z różnymi formami aktywności fizycznej w różnych natężeniach – siłownia, aerobik, tańce, bieganie… zamiennie z „kanapowaniem”w sezonie zimowym. Coraz krótszym muszę przyznać, bo złapałam bakcyla treningowego i zaczęło mi to sprawiać przyjemność – zwłaszcza wtedy gdy widziałam postępy, a podciąganie na rękach zaczęło mi w końcu wychodzić. W pewnym momencie zaczęłam być bardzo, ale to bardzo zmęczona na treningach. Chwilowy spadek formy? Tylko, że ta chwila już się miesiąc ciągnie…, ale zaraz, zaraz – dlaczego ja mam takie wielkie piersi??? No i radość nieopisana! I plany oczywiście, że zdrowo się odżywiam, że przytyję nie więcej niż 7 kg (no co? w końcu nie jestem duża ;), i że już parę dni po porodzie wracam do treningów. Tia… W ciąży wszyscy mnie pytali czy ja na pewno tylko jedno dziecko w brzuchu noszę, a lekarz stwierdził że córka jest tak duża, że nie urodzę siłami natury. Tak czy owak urodziłam. Tyle że mimo porodu i połogu nadprogramowe kilogramy zostały. Mimo, że próbowałam zarówno na polu kulinarnym i na polu aktywności fizycznej. Zbliżał się koniec urlopu macierzyńskiego, a ja dalej nie mieściłam się w swoje „biurowe” ciuchy. Zawzięłam się. Mąż mi pomógł. Przeszliśmy na zbilansowaną przez specjalistę dietę. Zaczęliśmy regularnie biegać. Jupi! Udało się. Razem schudliśmy 17 kg. Wyszliśmy z diety dalej pilnując nawyków żywieniowych i aktywności fizycznej. Jak córa idzie spać to jedno idzie biegać, a drugie ćwiczy z ciężarkami w domu. Następnego dnia zmiana. Tylko jednego się boję. Na dworze coraz zimniej i kanapa coraz mocniej do mnie „mruga”…
Cześć!
Biegam prawie codziennie rano. Czasem dłużej, czasem krócej, zdarza mi się zaspać. Doceniam to bardzo bo mogę obserwować przyrodę, ale nie o tym. Generalnie któregoś ranka wybiegłam dosyć często uczęszczaną mi trasą, podmiejski park drzewa, ptaki, późne lato. I sobie biegnę, pracuję z oddechem, słyszę ptaki, co jakiś czas spoglądam na drzewa i patrzę… a tam coś dziwnego. Ciężko stwierdzić co to jest, podbiegłam do drzewa, a tam opakowanie w worku wisi na drzewie. Za bardzo mnie zaciekawiło, żeby odejść więc wspięłam się nieporadnie i zaglądnęłam do środka. W środku książeczka, z informacją, że jeżeli jestem pierwsza to mogę wziąć nagrodę (niestety już nie było), jeżeli nie to żeby się podpisać i nie niszczyć. To była taka gra miejska. Od tamtej pory jak biegam wypatruje podobnych rzeczy. Pozdrawiam biegaczki!
Zawsze byłam szczupła i zgrabna, więc nie potrzebowałam większej aktywności fizycznej, dziś jest trochę inaczej. Trzy miesiące temu urodziłam synka, a od tygodnia codziennie robię treningi po 30 minut. Czasami aż drżę cała z wysiłku a mięśnie palą niesamowicie ale wiem, że później będzie bosko. Jest ciężko, ledwo chodzę ale nie poddaje się, jestem odpowiednio zdeterminowana by wrócić do formy sprzed ciąży.
Moje życie zaczęłam biegiem! Jak byłam mała mama mówiła że zamiast chodzić zawsze biegałam i przez to wciąż miałam pozdzierane kolana.Później w szkole podstawowej bardzo lubiła lekcje w-fu ale nie byłam najlepsza.Jakoś w piątej klasie wraz z koleżanką zaczęłam biegać i tak się wciągnęłam ,że stałam na czele reprezentacji szkoły w zawodach sportowych! W techniku ,trafiłam na wuefistę zapalonego sportowca i moje wyniki były wspaniałe.Również reprezentowałam szkołę na zawodach .Jednak później zostałam tak jakby szykanowana w klasie za to że biegam za szybko.Koleżanki biegały wolno i denerwowały się gdy w pół lekcji potrafiłam pokonać dystans a one wracały w połowie drugiej lekcji.Doszło do tego że wzięłam zwolnienie lekarskie ,Pan wiedział że symuluję,ale chciałam akceptacji klasy czego teraz żałuję.Ale cóż skończyłam szkołę,potem praca życie w biegu mąż dzieci i zapomniałam o sobie.Obudziłam się ze snu parę lat temu gdy dzieci już podrosły,teraz biegam ,ćwiczę i jestem coraz zgrabniejsza.Co mnie najbardziej cieszy to to ,że udało mi się zmotywować do ćwiczeń i biegania mojego męża i córeczkę 8 letnią .Jesteśmy zgraną paczką w zdrowym ciele ,zdrowy duch!
Moja przygoda ze sportem zaczęła się jak miałam 6 lat, kiedy rodzice zapisali mnie na zajęcia karate w moim rodzinnym miasteczku. Z początku niechętnie uczestniczyłam w zajęciach, bo musiałam się podporządkować (w karate dyscyplina jest na pierwszym miejscu) a ja byłam małym diabłem i rozwalałam wszystko co znalazło się na mojej drodze. Jak zaczęłam dorastać to sport ten stawał mi się coraz bliższy i tak wytrwałam w nim 11 lat. Niestety musiałam zakończyć moją przygodę z karate, ponieważ pokłóciłam się z moim trenerem. To, że zaczęłam coś regularnie trenować kiedyś, dziś ma swoje mocne odbicie. Mam nadruchomość stawów co tak naprawdę dyskwalifikuje mnie z uprawnia sportu wyczynowego. Gdyby nie sport musiałabym dzisiaj latać po fizjoterapeutach aby móc w ogóle chodzić. Moje stawy potrzebują „obudowy” przez mięśnie a każda przerwa w treningu to ich osłabienie i niestety bóle. Wf to był mój ulubiony przedmiot i w każdej dyscyplinie starałam się jakbym miała wygrać mistrzostwo – uwielbiam każdy rodzaj ruchu. Staram się regularnie ćwiczyć i rozciągać, bo ruch sprawia mi radość a satysfakcja z osiągania swoich celów jest niedopisania. Niech mi nikt nie mówi, że czegoś się nie da osiągnąć. Mi powiedziano, że się połamie a jednak do kadry Polski trafiłam. Dlatego dzisiaj jestem studentką AWF w Poznaniu, a moim celem jest w przyszłości zachęcać innych do aktywnego stylu życia.
Nienawidziłam ćwiczyć na wf. Jak miałam się przebrać i lecieć na sale to wolałam umrzeć. Ale jak wracałam do domu to wskakiwałam w dres i szłam pobiegać, ćwiczyłam, latałam, skakałam i Bóg wie co jeszcze. Jak już poszłam do liceum to stwierdziłam że kocham sport, ale nie lubię ćwiczyć w grupie. Wolałam założyć słuchawki na uszy i iść pobiegać. Teraz ćwiczę średnio 3 razy tygodniowo, zdrowo się odżywiam, przez co trzymam formę. Ba! Poznałam chłopaka (już narzeczonego ) z którym lubimy wspólnie ćwiczyć. Łączymy przyjemne z pożytecznym, spędzamy wiele czasu razem. PS. przełamałam się do ćwiczeń z drugą osobą 😉
Kiedy chodziłam jeszcze do szkoły nie należałam do aktywnych fizycznie osób. O ile za czasów gimnazjum zdarzało mi się jeździć na rowerze lub biegać to szkoła średnia skutecznie zniechęciła mnie do jakiekolwiek wysiłku. W mojej klasie przez 90% lekcji wychowania fizycznego grano w siatkówkę, a niestety tak się złożyło, że w tej dyscyplinie byłam zawsze wyjątkowo beznadziejna. Najniższa w klasie, z lekką nadwagą i nawet nie umiałam porządnie odbić piłki – inni uczniowie śmiali się wtedy ze mnie i od tamtej pory straciłam chęć ćwiczeń w szkole. Ile się da wykręcałam się od lekcji zwolnieniami, niedyspozycją i wymyślonymi chorobami. Mniej więcej w drugiej klasie technikum postanowiłam zrobić coś ze sobą – zaczęłam chodzić na siłownię. W trzy miesiące z wagi 58 kilogramów zeszłam do 53. Biorąc pod uwagę mój niewielki wzrost różnica była naprawdę widoczna (na moim ciele już nawet 2 kg robią sporą różnicę). Niestety wtedy pojawiły się w moim życiu inne problemy osobiste. Zaprzestałam ćwiczeń i tak powoli tyłam aż do maja bieżącego roku. Kiedy moja waga wskazywała 64 kg przy zaledwie 150 cm wzrostu postanowiłam wziąć się w garść. Opracowałam sobie pełnowartościową dietę 1500 kcal (i wcale nie musiałam w niej całkowicie rezygnować z drobnych przyjemności i rzeczy które lubię) . Tak naprawdę po kilku dniach stosowania jej straciłam praktycznie ochotę na słodkie napoje gazowane, chipsy i słodycze które wcześniej były dla mnie codziennością. Zaczęłam codziennie ćwiczyć w domu, tańczyć (ale musiałam śmiesznie wyglądać gdyby ktoś mnie wtedy widział!), jeździć na rolkach i grać w tenisa. W kilka tygodni ważyłam jedynie 56 kg! Byłam z siebie taka dumna! Niestety później znowu nadszedł życiowy kryzys, przestałam radzić sobie ze swoimi problemami… I wróciła dawna, wysoka waga. Teraz próbuję się pozbierać, zacząć kształtować swoje życie na nowo i mam nadzieję że uda mi się schudnąć, więcej ćwiczyć oraz zdrowiej odżywiać i przede wszystkim utrzymać niską wagę oraz wszystkie zdrowe nawyki!
Mam 18 lat. W podstawówce byłam klasowym „grubciem” mimo, że chodziłam na wf. Mama uznała, że z wiekiem mi to przejdzie. W Gimnazjum było już coraz lepiej, wiadomo dojrzewamy i takie tam. Jednak moja oponka na brzuchu nie dawała mi spokoju. Widziałam ją nie tylko ja, więc jakoś trzeba było się jej pozbyć. Niestety jako niemyśląca jeszcze nastolatka wybrałam jeden z najgorszych sposobów. Im mnie będę jadła tym więcej schudnę- pomyślałam. Waga już była mniejsza, jednak takie postępowanie nie odbija się zbyt dobrze za zdrowiu. Ten okres na szczęście już minął, mam więcej oleju w głowie. Zaczęłam więcej jeść. Ostatnio ktoś zwrócił moją uwagę na moje ciało. Postanowiłam coś zmienić i zainwestować w moje zdrowie i wygląd. Zaczęłam chodzić na basen i ćwiczyć. Gdy zrobi się ciepło zamierzam zacząć biegać. Mam nadzieję, że wytrzymam i wytrwam w tym co sobie postanowiłam. Polecam każdemu kto chce coś zmienić i czuć się lepiej ze swoim ciałem. W zdrowym ciele zdrowy duch.
Nigdy nie lubiłam aktywności, zawsze ledwo mieściłam się w drzwi, a leżenie na kanapie z czekoladą należało do największych rozrywek, byłam zwykłym szarym, przeciętnym człowiekiem.. Do czasu… gdy ktoś nie namówił mnie na bieganie. W zasadzie to miał być amatorski bieg bez celu, ot tak, dla rekreacji, mimo to byłam przerażona, wstydziłam się swoich nikłych umiejętności. Zaczęłam biec. Liczyłam kroki i w myślach powtarzałam sobie tylko żeby nie upaść przy następnym. Po jakimś czasie odwróciłam się i obliczając dystans, jaki przebiegłam, byłam zaskoczona i poczułam, że to jeden z największych triumfów w moim życiu. Nie pamiętam ile metrów to było, to nieważne, zrobiłam coś dla siebie, pokonałam jakąś słabość. To daje kopa. Przekraczanie własnych granic. Poczułam wielką ambicję, poczułam napływ hormonów szczęścia, poczułam jakąś siłę, która sprawiała, że chciałam czuć się tak zawsze. Zrozumiałam, że czuję się po tym lepiej, że na twarzy czerwonej jak burak, po której lecą strumienie potu, trzęsącej się w rytm własnych kroków, pojawił się uśmiech i oczy zabłysnęły. Zaczęłam ćwiczyć. Zaczęłam chcieć być lepszym człowiekiem, zdrowszym, a przede wszystkim takim, który ciągle jest szczęśliwy. I to mi dało szczęście! Dlatego staram się przynajmniej 3 razy w tygodniu biegać lub idę na siłownię. Zdrowo się odżywiam, toksyczność organizmu zniwelowałam raz na zawsze. Czuję się i wyglądam lepiej. Patrzę w lustro i wiem, że ta wreszcie piękna kobieta, która uśmiecha się sama do siebie już nigdy nie wróci do tamtego życia, bo pokochała dynamikę, ćwiczenia i nawet największe zmęczenie jest cudowne, bo owocne w efekty, które widać, a przede wszystkim czuć!
Zawsze chciałam biegać, bardzo mi się podobała ta myśl, żeby sobie wyjść i być w stanie przebiec kilometry. Kilka razy spróbowałam, ale nie dawało mi to takiej radości, jakiej się spodziewałam, a nawet w ogóle mi się nie podobało.
Potem zaczęłam tańczyć, tańczę ponad dwa lata, niewiele, ale wystarczyło żebym oszalała na tym punkcie! Kocham to tak bardzo, że gdybym nie tańczyła to bym umarła :P. Zaczęłam od jazzu i cheerleadingu, potem modern jazz, contemporary, niedawno spróbowałam tańca na rurze, broadway dance, reggaeton i dancehall. Gdybym miała tyle czasu ile bym chciała, tańczyłabym wszystkie możliwe odmiany tańca 🙂 Na razie muszą mi wystarczyć 2h dziennie, samego tańca, strechingu lub techniki. Dodatkowo lubię pójść na basen żeby rozluźnić mięśnie i poczuć się trochę jak na wakacjach nad morzem, woda działa na mnie bardzo uspokajająco 🙂
Aktywność fizyczna jest bardzo ważna, ale nie można jej traktowac jak coś koniecznego. W końcu dobra zabawa i czerpanie radości z ruchu to podstawa!
Od zawsze lubiłam życie w biegu, co chwilę coś załatwiać, przenosić, organizować, byle tylko mieć zajęcie, nie siedzieć w miejscu, na kanapie przed telewizorem z paczką chipsów. Chodziłam na siłownię kilka razy w tygodniu i inne zajęcia sportowe, moją pasją stały się zajęcia zumby, w których uczestniczyłam do 4 miesiąca ciąży. Ostatnie miesiące ciąży spędzałam cały czas w marketach budowlanych, żeby zdążyć z przeprowadzką przed porodem, nosiłam płytki, panele, szorowałam okna i podłogi, itp., itd. Prac nie było końca. Moja aktywność spowodowała, że w ciąży przytyłam zaledwie 10 kg. 19 września urodziłam córeczkę i wszystko się zmieniło… Po powrocie ze szpitala ważyłam już prawie tyle co przed ciążą. Niestety od tego czasu siedzę w domu, nigdzie się nie ruszam, a waga podskoczyła o prawie 3 kg. Moje dziecko je co godzinę, a ja razem z nim, a z każdym kolejnym kęsem łapię większego doła i mam coraz mniej ochoty (pomijając kwestię możliwości), żeby jak to się mówi – ruszyć tyłek z domu i coś ze sobą zrobić. Desperacko szukam czegoś, co mnie zmotywuje do działania, powrotu do formy, dawnej aktywności. I tak właśnie natrafiłam na ten konkurs. Po cichu liczę, że los się do mnie uśmiechnie i będzie to mój start na drodze do powrotu do formy.
Gdy tylko te dni nadchodziły – ćwiczenia mnie nienawidziły!
Z gimnastyki uciekałam, z koszykówką się mijałam, a od biegania mdłości miałam !
Bo biust za mały, a to trampki dziwny wzorek posiadały, koszulka jak worek, w szatni dziwny odorek!
Z wiekiem dystansu do siebie nabrałam i dawnych przyjaciół wpierw na spacer zabrałam.
Później pasję rozwijałam i klub miłośników sportu poszerzałam.
Teraz pływam, ćwiczę, kondycję rozwijam, zdrowe koktajle popijam.
Dbam o siebie by zdrowiem siebie zadziwiać i ambicję ciągle poszerzać.
To sposób na nudę i sylwetkę jest świetny, świat staje się wtedy niebywale piękny.
Więcej energii zyskałam – na ospałość i problemy z koncentracją swą metodę poznałam !
Zawsze byłam najwyższa w szkole i bardzo szczupła, choć nienawidziłam w-fu, sportu i wysiłku fizycznego. Kiedyś do mojej szkoły przyjechał trener, szukający młodych dziewczyn do swojej drużyny siatkarskiej. Pomimo tego, że niczym nie wyróżniałam się na boisku, zobaczył we mnie potencjał i koniecznie chciał mnie trenować. Jak na zbuntowaną nastolatkę przystało prawie go wyśmiałam – jak to? ja i piłka? no chyba oszalał! Choć minęło od tego czasu prawie 10 lat, nadal żałuję. Zaraz po tym doznałam poważnej kontuzji kolana, zostałam unieruchomiona na kilka miesięcy, rodzina i przyjaciele odwiedzali mnie donosząc ciągle nowe torby słodyczy, które pochłaniałam zajadając smutki. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Dzisiaj, 30 kilo cięższa zaczynam walkę o swój wygląd, samopoczucie, o własne szczęście. Uczę się sportu i odżywiania. Bardzo powoli ale z głową, bo tym razem chcę to zrobić naprawdę. Dość już nerwicy, stanów depresyjnych, dość kupowania sukienek w rozmiarze S, które tylko wiszą w szafie a ja pogłębiam swój dołek przeglądając je ze świadomością, że w żadną z nich się nie wcisnę.
Trenuję od 1 listopada. Zauważam, że po każdej serii na twarzy pojawia się uśmiech. Co więcej, postanowiłam, że jak tylko wyrobię jakąkolwiek kondycję, zapisuję się do drużyny siatkarskiej. Tylko dla siebie, bo szansę na karierę zmarnowałam. (Podopieczne trenera, który proponował mi współpracę teraz osiągają sukcesy na szczeblach międzynarodowych 🙂 )
Rozwiązanie jest proste ( :
.. trzeba iść do „ruchliwej” pracy. Tak tak.. wiem, że w korpo to czasem prestiż, ale zobowiązania i praca z dobrą dawką stresu to forma uzyskiwania godności, która nie koniecznie dobrze wpływa na ducha.. i ciało. Więc gdy następnym razem przy kawie w restauracji zobaczycie kelnerkę, to pomyślcie, że to dobra odmiana i oderwanie. Przynajmniej na na jakiś czas. Wtedy zamiast na siłę ćwiczyć, bo zwykle wieczorami papiery, poczta, internet.. ów te.. rozrywką. Z pewnością to połączenie w wymiarze bio-chemicznym (czytaj gospodarka hormonalna) przyniesie pozytywniejszy efekt. Cóż.. nie każdy może, bo może inne życiowe zobowiazania, ale może warto spróbować.
Swojego czasu ćwiczyłam całkiem sporo – rower, biegi, pływanie. Ale wyjechałam na studia i okazało się, że czasu coraz mniej, sporo zajęć, jakaś dodatkowa praca. Z dnia na dzień porzuciłam wszystkie zacięcia sportowe i zajęłam się nauką. Kilogramów przybywało, bóli w różnych miejscach też – a to kręgosłup od złej pozycji, a to szyja, mięśnie. Po studiach zmieniłam miejsce zamieszkania. Nie znałam tu zbyt wielu osób, więc pomyślałam, że sport będzie dobrą okazją na poznanie nowych znajomych. Wśród ofert znalazłam jogę i pomyślałam, że spróbuję. Od pół roku chodzę regularnie na zajęcia. Jestem przeszczęśliwa. Oprócz lepszego samopoczucia, wspaniałych znajomych zyskałam fajną sylwetkę. Poprawiłam kondycję i w między czasie udało mi się namówić jeszcze kilka osób z otoczenia na zajęcia. Grono joginek się rozrasta 🙂
Polecam z całego serca
Droga Kingo,
Chciałabym Ci opowiedzieć o pewnym małym, norweskim miasteczku Alta. Położone jest ono na północy kraju, powyżej koła podbiegunowego północnego. Słońce nie zachodzi tam pomiędzy 16 maja a 26 lipca oraz nie wschodzi pomiędzy 24 listopada a 18 stycznia. 1 stycznia 2014 roku pewna dziewczyna, żona i pracoholiczka, podjęła wyzwanie przebiegnięcia trasy do Alty. Od jej miejsca zamieszkania do tego podbiegunowego miasteczka jest równo 2 293 kilometry. Nieudane próby zajścia w ciążę, wieczne kryzysy w pracy pociągnęły za sobą nadejście bardzo złej, czarnej depresji. Żeby nie popaść ostatecznie w obłęd dziewczyna pozbierała się do kupy, choć kupka ta była dość mizerna i smutna, jak zmoknięty psiak na deszczu i ruszyła do przodu. Mozolnie, truchcikiem, ale ruszyła. Starała się wychodzić, poruszać się codzień. Po 2-3 kilometry. Licznik zaczął pracować. Dziewczyna walczyła o siebie, pamiętała jak było kiedyś. Aktywność fizyczna nie była czymś przykrym, pamiętała te rytmiczne zumby i uspokajające jogi, pamiętała gry i zabawy na dziecięcym podwórku, pamiętała tańce ze wstążkami i rodzinne wycieczki, piesze i rowerowe. Cały czas szukała siebie tamtej, z przed lat. Biegła do sierpnia 2014. Trochę straciła w pasie, organizm się rozruszał, stawy już nie skrzypiały, głowa była podniesiona do góry, pierś wypięta do przodu.W sierpniu pojawiły się dwie magiczne kreski i wielka, olbrzymia radość. Bieganie zawieszone do odwołania. Teraz dziewczyna poświęcała siebie komuś ważniejszemu. Spacerowała dużo po lesie, czytała ksiązki. Po pojawieniu sie małej perełki oddała całą siebie dziecku, mężowi i ognisku domowemu. Poświeciła wszystko – zdrowie, odpoczynek, relaks, zadowolenie….cała duszę. Otrzeźwienie przyszło pare miesięcy po porodzie, kiedy wieczorem ukołysała do snu dziecko, mąż siedział murem przed TV odstresowujac się po ciężkim dniu w pracy a ona pod pretekstem umycia łazienki siedziała, na mokrej jeszcze po kapieli dziecka, podłodze i łykała bezgłośnie swoje łzy. Znów postanowiła walczyć o siebie. Postanowiła być egoistką.W starym dresie i rozklapciałych adikach ruszyła znów na trasę.. do Alty.
Kingo, już niedługo w Alcie rozpoczną się noce polarne. Wiem już, ze nie dobiegnę tam w tym roku. Na liczniku jest mniej niż tysiąc kilometrów. Staram się jak mogę, walczę, nie zawsze wygrywam bitwy. Cóż trudno… jutro będzie lepiej. Perełka zaczęła ząbkować i moje plany wieczorem nie zawsze są możliwe do realizacji. Pogoda nie sprzyja, ale siatka z rzeczami na siłownie spakowana czeka w przedpokoju. Jak tylko nadarzy się możliwość, Ja – Matka Zaniedbana, wskakuje na bieżnię i spróbuje być tych kilka kilometrów bliżej północnej Norwegii, bliżej prehistorycznych rysunków naskalnych i przepięknego hotelu lodowego, bliżej siebie.
Ściskam serdecznie Ciebie i Twoją Perełkę
Matka Zaniedbana
Postaram się opisać to jak najkrócej… po ciąży karmiłam piersią, dużo się zajmowałam małym i myślę, że dzięki temu trzymałam wagę (byłam chudsza niż przed ciążą – miałam taką figurę jak chciałam). Jednak kiedy przestałam karmić, nie zwracałam uwagi na figurę, aż pewnego dnia…nie weszłam w stare dżinsy, które akurat wyciągnęłam z głębi szafy. I nagle łzy w oczach, myśl „kiedy ja się tak zapuściłam?!”, nie wiem jak mogłam nie zauważyć, że tak przytyłam. A przykre było jeszcze to, że mąż to widział i nic nie powiedział…w każdym razie to był dzień przełomowy.Teraz ćwiczę już od 3 m-cy i widzę zmianę, nie stosuje jakiejś diety tylko jem 5 regularnych posiłków, piję dużo wody i staram się regularnie ćwiczyć (chociaż to też nie zawsze wychodzi). Ale cieszę się, że przymierzyłam te spodnie, bo dziś pewnie bym nie ćwiczyła i może niestety byłabym ślepa. Poza tym dzięki ćwiczeniom czuje się pełna energii. Polecam wszystkim ruch!
Zawsze byłam kluską. A raczej zaczęłam nią być, kiedy zaczęłam miesiączkować. Kluska, pączuś takie określenia wobec mnie były normą. Zaczęło się od różnych diet przez bieganie aż do rozmaitych ćwiczeń. Nigdy nie trwały one jednak tak długo jak powinny, aby uzyskać długotrwały i oczekiwany efekt. Z moją wagą raz było lepiej, raz gorzej. Tyłam i chudłam na zmianę, aż do teraz. Poznałam mężczyznę, który zmotywował mnie na tyle do działania, że zaczęłam ćwiczyć, później motywował mnie, żebym ćwiczyła dalej, a teraz motywuje mnie, żebym nie przestała i utrzymywała, to co osiągnęłam! Ćwiczę w domu, dla odmiany zamieniam to na jakiś czas na bieganie i tak jest już od roku. Dobrze się czuję i dobrze wyglądam! Teraz chciałabym dołączyć do mojego partnera na siłowni i tam kontynuować moją przygodę ze sportem 🙂
Nigdy nie lubiłam sportu, zawsze mnie nudził. Jakikolwiek wysiłek fizyczny był dla mnie udręką. Na studiach miałam zwolnienie z wf-u, wolałam siedzieć w domu przed telewizorem. Sama czułam, że z moją kondycją jest kiepsko. Zaczęłam stosować dietę żeby schudnąć udało się 10 kg przed ślubem, rewelacja po paru miesiącach 15kg na plus 🙁 po dwóch ciążach niestety nie mogłam wrócić do poprzedniej wagi. Zaczęły się problemy z kręgosłupem. Wiem, że moja przygoda ze sportem jest krótka bo dopiero 3 miesiące ale regularnie dwa razy w tygodniu chodzę na zumbę i raz w tygodniu na basen. zdrowo się odżywiam i już są spore efekty:) Problemy z kręgosłupem zniknęły. Ja czuję się świetnie mam mnóstwo energii i chęci do życia, a przede wszystkim łatwiej gra mi się w piłkę z moim synem 🙂 Może to początek mojej drogi ale zdecydowanie ale kiedyś trzeba zacząc a nie zamierzam skończyć 🙂
Byłam bardzo nadpobudliwym dzieckiem, musiałam cały czas się ruszać. Czas spędzałam bardzo aktywnie nie tylko na wf-ie w szkole. Cały tydzień był wypełniony zajęciami takimi jak basen, bieganie z piłką z kolegami po podwórku, granie w kosza, w berka, zbijaka po akrobacje na trzepaku przed domem. W pewnym momencie to się zmieniło, całe moje życie przykryła gęsta mgła, właściwie moja aktywność fizyczna spadła do zera. Podejmowałam próby powrotu do codziennych ćwiczeń, niestety ani mnie to nie cieszyło ani nie sprawiało przyjemności. Po długich latach braku chęci i ciągłego smutku, zaczęłam się zastanawiać co się dzieje, przecież byłam kiedyś szczęśliwsza. Po miliardzie badań w końcu okazało się, że za moimi problemami i brakiem radości, motywacji i ruchu stoi nikczemna niedoczynność tarczycy! Od pół roku biorę tabletki uzupełniające braki hormonu. Powoli wracam do ćwiczeń – zaczęłam od jogi. Czuję się o wiele lepiej, jestem rozciągnięta jak mało kto 😉 A moja rada dla wszystkich : badajmy się, bo niekoniecznie lenistwo stoi za naszą niechęcią do ćwiczeń!
A moja historia jest kręta od dziecka kochałam sport, grałam w piłke nożną każdego dnia po 4h- miałam tylko kolegów wtedy. W szkole wf to najwazniejsza lekcja, reprezentowalam szkole we wszystkich dyscyplinach jednak piłka nożna halowa to był sukces licealny późbiej się pogubiłam przestałam uprawiać sport tyłam i sie leniłam i to trwało z 7 lat. Zaszłam w ciąże urodziłam synka. Gdy miał 1.5 roku zaczeło mnie denerwować to że ciągle jestem zmęczona ospała nic mi się niechce. Zapisalam zie na zumbe i zaiskrzylo, potem uslyszalam o chodakowskiej i bylo buuum zaczęłam ćwicyc regularnie 6 razy w tyg zdrowo się odzywiac i tak okragly rok ale przyszla pora na 2 ciąże miałam obawy jak to będzie czy wrócę do formy. W ciąży nie moglam cwizyc jednak cała ciąże planowałam swoój powrót do ćwiczen. Każdy móiwł niebedziesz miała ani czasu ani siły a ja swoje. Nie było łatwo córka niespała ciągle płakała ale ja sie zaparłam jak tylko skończyłam połóg powoli wracałam do aktywnosci mimo iż jestem większość czasu sama z dziecmi, niemam tutaj nikogo kto by choc 30 min popilnowal ćwiczę od tamtego dnia 6 dni w tygodniu odzyskałam swoje ciało po ciąży i jstem z siebie dumna ze dalam rade i nadal daje. Czasem trzeba sie nagimnastykowac ale się da naprawde to tylko 45 min. Kocham to i niewyobrazam sobie dnia bez treningu dodaja mi energi na caly dzien z moimi lobuziakami
Od zawsze wf- u nienawidziłam, gdy od szkoły się oswobodziłam
bieganie pokochałam. W pierwszym maratonie wystartowałam,
zadyszki już na starcie dostałam. Teraz codziennie biegam regularnie,
by swe nogi wymodelować figlarnie. Teraz już nie tylko lubię bieganie,
lecz także brzuszki i podskakiwanie.
Taka torba na buty i bluzę, by mi się przydała,
ona by mi motywacji do dalszego działania dodała.
Moja przygoda ze sportem zaczęła się od przygotowań ślubnych, jak każda kobieta chciałam wyglądać tego dnia najpiękniej na świecie. Do tego fakt, iż mój obecny mąż jest instruktorem salsy powodował, iż nie chciałam być mniej atrakcyjna od jego koleżanek ze szkoły tańca.
Zaczęło się niewinnie od siłowni, gdzie patrzyłam na bieżnię spod byka, aż pewnego dnia postanowiłam na nią wejść i tak się zaczęło, obecnie biegam może nie jakoś bardzo regularnie, ale w sytuacji gdy potrzebuję oczyścić umysł.
Do tego rower i każdy urlop spędzony na dwóch kołach. W przyszłym roku planujemy Islandię, także każde odzienie sportowe jest niezwykle mile widziane:)…tym bardziej,że podczas ostatniego wypadu Praga-Wiedeń zostaliśmy okradzeni nie tylko z rowerów, ale z również z sakw, w których mieliśmy cały nasz dobytek sprzętowo – odzieżowy. Nie chciałabym brać nikogo na litość, gdyż powolutku sobie wszystko odkupujemy, ale gdyby po tak beznadziejnej sytuacji los się do mnie uśmiechnął i nieco pomógł mi w skompletowaniu utraconego wyposażenia , z pewnością byłabym BARDZO wdzięczna 🙂
Opowiem Wam dzisiaj moją przygodę
Jak poznałam przyjaciół: ćwiczenia i wodę
Od zawsze w szkole wf kochałam
I nigdy wymówek nie wymyślałam
Piłka była moim najlepszym przyjacielem
A do szczęścia nie trzeba było bardzo wiele
Jeździłam ze szkoły na różne zawody
I choć nigdy nie zdobyłam żadnej nagrody
To satysfakcja była bardzo duża
Że nie jestem leniem i lubię się ruszać
Wkrótce zaczęłam pić wodę nałogowo
Więc czułam się piękna no i bardzo zdrowo
Dopiero na studiach, gdzie wfu nie ma
Nie miałam w tym temacie nic do powiedzenia
Tam się każdy uczy, każdy pracuje
A mi tylko ruchu w tym wszystkim brakuje
Lecz ja się uparłam – chcę ćwiczyć i basta
Więc kupiłam 5kilowe hantelki i jazda!
Teraz widzę dokładnie, że kiedy się nie ruszę
Są to dla mnie męki i wielkie katusze
Ruch daje szczęście i przede wszystkim zdrowie
To wam każdy lekarz i każdy mędrzec powie!
Jako zwierzę z gatunku leniwiec pospolity nigdy nie lubiłam się ruszać… Bieganie, o nieeeee, gry zespołowe, bleee.. no może czasem łyżwy, wspomnienia czerwonych nosów i zimnych dłoni wywołują uśmiech na mojej twarzy.
Niedawno jednak uświadomiłam sobie że minął już rok od kiedy chodzę na basen. Zadziwiające. Czasem łapie się na tym, że pod koniec dnia, smutnego, dołującego lub zupełnie zwyczajnego, pakuje torbę i pędzę popływać, pędzę się zmęczyć, co mnie uszczęśliwi!!! Mnie leniwca i kanapowca… Mnie- dziewczynę nienawidzącą niegdyś wf-u, dziewczynę z astmą której spacery w wietrzne dni sprawiają trudność 😉 Jak to się zaczęło, jak to w ogóle mogło się stać. Często sama się nad tym zastanawiam.
Może to dziwne, ale zaczęłam by uciec… Uciec od codzienności, która z pewnych względów stała się dla mnie nie do zniesienia. Uciec od pustych, samotnych wieczorów, zmęczyć się i zasnąć snem wolnym od złych myśli i koszmarów. Basen stał się moim wyzwoleniem.
Nie jestem najlepszym pływakiem, często przyglądam się pływającym obok i zachwycam ich płynnymi ruchami i doskonałą techniką. Myślę jacy oni są wspaniali i piękni, ja pośród nich jak mała szara myszka, próbująca się utrzymać na powierzchni. Jednak dzielna i wytrwała jest ta myszka i jestem z niej bardzo dumna, bo przerodziła swoją słabość w siłę i nauczyła się że zawsze ze wszystkim sobie poradzi, nawet sama 🙂
W szkole W-F uwielbiałam
Ciągle się gimnastykowałam
Skakałam przez kozła, robiłam przysiady
Biegałam, skakałam, nikt nie dawał mi rady
Niestety wraz z końcem mojej edukacji
Sport w moim życiu nie miał bytu racji
Zaczęła się praca i niestety brak czasu
Marzyło mi się bieganie ścieżką pośród lasów
Nie miałam motywacji, nic mi się nie chciało
Ciągle planowałam, lecz się nie udawało
Pewnego razu na zajęcia koleżanka mnie zabrała
Z osobami na wózkach szybko mnie poznała
Raz w tygodniu na hali sportowej się spotykali
I sporty różne ze sobą uprawiali
Na każdym spotkaniu, stretching – rozciąganie
Potem dookoła hali szybciutkie bieganie
Siadałam na wózek, w koszykówkę grałam
I znów do sportu się przekonałam
Do tego wszystkiego na Naszych spotkaniach
Udało mi się poznać przystojnego pana
Teraz jesteśmy razem i On mnie motywuje
Różne sporty uprawiamy, gdy tylko czas znajduje
Nie znosilam wfu ale tlyko dlagtego, ze polegal on na graniu w siatkowek. Bardzo lubilam kiedy mielismy zajecia na silowno albo aerobic. Jestem osoba zabiegana i nie mam mozliwosci chodzic na silownie ale cwicze sama w domu i jak pogoda pozwala na zewnatrz. Od pewnego czasu biore leki, ktore powoduja u mnie apetyt a to wiadomo do czego prowadzi Lubie zawsze stylowo wygladac i jestem fanatyczka torebekm, a ladne rzeczy mobilizuja mn ie do pracy jeszcze bardziej 🙂
Zawsze ruch był dla mnie siłą napędową. Szczególnie lubię biegać. Kilka lat temu, a dokładnie 10 przyszła na świat nasza córeczka, a dwa lata później synek. Oprócz wielkiej radości, której dostarczają nam nieustannie pozostawili jeszcze coś ;), a mianowicie kilka nadprogramowych kilogramów, których pozbyć się było bardzo ciężko. Gdy córka kończyła 4 latka zachorowała na cukrzycę typu pierwszego (listopad jest miesiącem walki z cukrzycą), spadło to na nas jak grom z jasnego nieba. Ani się nie obejrzałam, a w ciągu 3 tygodni pobytu w szpitalu schudłam 10 kg. Może powinnam się cieszyć, bo zgubiłam „przenoszone” kilogramy, ale zapaliła mi się wtedy lampka. Coś takiego nie może być obojętne dla organizmu. W sumie nie mogłam sobie nic zarzucić, jadłam, po prostu tak zareagował mój organizm na stres. Piszę o tym dlatego, by przestrzec przed gubieniem kilogramów jak najszybciej, to trzeba robić stopniowo! Gdy po tym wszystkim chciałam wrócić do BIEGANIA – mojego ulubionego sportu, który dawał mi radość, energię i zwykłego kopa do mierzenia się z codziennością, kolana odmówiły posłuszeństwa :(. Dopiero wtedy pomyślałam, że nie wystarczy prze powrotem do sportu zrobić badania kontrolne, trzeba o sobie pomyśleć całościowo. W tym momencie wyszło szydło z worka. Raptowne zgubienie kilogramów odbiło się na moich stawach. Poczułam niemoc, to było coś strasznego, gorszego niż cukrzyca córeczki (z którą radzimy sobie świetnie i żyjemy normalnie i aktywnie!). Ból kolan był okropny, a wejście na drugie piętro stanowiło poważne wyzwanie. Teraz powoli wracam na swoje tory ;), moja przygoda z bieganiem jeszcze się rozkręci. W końcu moje serce bije w rytmie biegania!!! Warto pokonywać trudności. Pamiętajcie, nigdy nie wolno poddawać się, nawet jeśli wydaje się Wam, że jest beznadziejnie, to głęboki oddech, głowa do góry, „klata” 😉 do przodu i w drogę! Czy to będzie bieganie, czy jazda na rowerze, czy jakikolwiek inny rodzaj sportu, warto ruszać się. Jeśli my będziemy aktywni, to nasze dzieci będą brały z nas przykład. I o to właśnie chodzi! 🙂
Jako dzieciak nie cierpiałam wf-u.Rodzice raczej nie kładli wagi na mój wygląd.Jedliśmy smażone,ciężkie potrawy.Oni uwielbiali jeść takie rzeczy.Miałam co chciałam każde słodycze i chipsy.Ruch?Miałam go strasznie mało,nie cierpiałam ćwiczyć na wfie zawsze wydawało mi się,że to nie dla mnie.I o to w ten sposób w klasie 4 podstawowej ważyłam 58 kg.Nienawidziłam siebie za to jak wyglądam,wszyscy rówieśnicy się ze mnie naśmiewali.Na wf-ie byłam szykowana za to.W 1 gimnazjum to była juz tragedia nie miałam w normalnych sklepach spodni na siebie.Moi rodzice oczywiście problemu nie widzieli.Chciałam chodzić na basen,ale dla nich szkoda było pieniędzy.Wyglądałam coraz gorzej,moja cera się pogorszyła.W 2 klasie gimnazjum dowiedziałam się u lekarza,że mam niedoczynność tarczycy i coś we mnie pękło.Postawiłam,że wygram z tymi kilogramami.Zaczęłam biegać bardzo szybko się zniechęciłam.W 3 gimnazjum dzięki mojemu tacie,który zauważył problem i zainwestował w karte MULTISPORT w swoim zakładzie,zaczęłam chodzić na siłownię tam ludzie mili przekonali mnie do sportu.Zaczynałam od zwykłej,wyposażonej w niewielki sprzęt siłowni.Strasznie ciężko mi było zrzucić 96 kg przy wzroście 172 mając 16 lat z tarczycą.Dzięki tym ludziom i tacie udało mi się zrzucić kilogramy,stać się normalną dziewczyną.Dzisiaj mimo ze ze zwolnionym metabolizmem przez tarczycę walczę z kg.Mimo,że waga się waha.Jako 18 letnia dziewczyna z przeżyciami niemiłymi z podstawówki i gimnazjum ważę 75 kg ze wzrostem 178 i dalej walczę o szczupłe ciało.
Przyznam szczerze, zaskoczyłaś mnie. Nie tym, że ciężko jest się za sobie zabrać, ale tym, że człowiek jednak potrafi mieć w sobie na tyle brak motywacji, że zupełnie z sobą nic nie robi. Jakby czekał na zbawienie, które i tak nie nadejdzie. Bo wszystko zależy od nas.
Od naszej psychiki, kondycja nie ma tu nic do rzeczy.. ją możemy nabyć w trakcie ćwiczeń, a żeby ją nabyć pierw trzeba ruszyć dupsko i wziąć się do pracy.
Siedzę tak i myślę, a konkretnie zastanawiam się jakby wyglądał mój dzień jakbym nie zażywała w nim aktywności.
Ciekawa jestem jakby wyglądało moje życie, czy skupiłabym się wtedy na czymś innym? Na czymś bardziej umysłowym niż fizycznym? Hm, przecież sport, każda aktywność fizyczna jest również umysłową. Przecież by wykonać daną czynność, nawet zwykłe wstanie wymaga użycia mózgu 🙂 no chyba, że ktoś z was ma inaczej, więc za pomyłkę bezwzględnie przepraszam 😀
Jak sobie przypominam jak miałam naście lat i wf był dla mnie utrapieniem, tak dziś bez sportu nie wyobrażam sobie życia.
Co to by było za życie, totalna monotonia, brak ruchu i żadnej możliwości dostarczenia sobie wrażeń.
Takie życie, to nie życie.. to tzw klatka. Gdzie nasze złe myśli mają się ulotnić, a nowe lepsze naładować?
Człowiek potrzebuje czegoś do wyładowania się. Nawet jak nie ma siły, to zawsze znajdzie „coś”. Te coś pomoże mu w odstresowaniu się, totalnym odpłynięciu od problemów dnia codziennego, zapomnienia się w tym sporcie.
Ja tak mam, biegając. Uwielbiam biegać i nie czynię tego jako obowiązku, a elementu mojego dnia podczas którego mam szanse zrobić coś dla siebie.
By być lepszą, by czuć się silniejszą, by mieć siłę na więcej, potrzebuję sportu. Bieganie traktuję jako mój codzienny element dnia. Zdarza się, że nie mam zupełnie czasu na bieganie. Wyręczam go wtedy „bieganiem” po domu. Mop, miotła, ściera, okna i lecę. Zasuwam jak nie jeden maratończyk, oczywiście bez obrazy 🙂
Samo latanie przy dziecku daje mi kopa na cały dzień, ale jednak taki dzień na samych takich czynnościach staje się klasyką, która z czasem jest nudna. Człowiek zapomina o sobie, o swoim ciele, DUSZY!
Co szkodzi ubrać wygodne buty, dresy, bluza, telefon i słuchawki i lecimy.. las na pewno każdy gdzieś ma.
Ja mam 🙂 co cieszy mnie niezmiernie i tą możliwość wykorzystuję tak często jak tylko mogę.
„Bo ja mam dzieci” – wymówkę każdy potrafi znaleźć. Z dziećmi na spacer nie łaska już wyjść? Na rowery wyskoczyć? W piłkę pograć? Godzinka dzienne nas nie zbawi, a jaka frajda dla naszych brzdąców 🙂
Też jestem mamą, fakt mały jeszcze nie chodzi. Ale korzystam z okazji by zająć się tak dzieckiem by połączyć to z jakąkolwiek aktywnością.
Dzieci uwielbiają wygłupy, ja zresztą te. Człowiek w 4 ścianach by zwariował jakby nie zrobił coś śmiesznego..
Trzeba się jakoś podtrzymać na duchu!
Malucha rozbawić, powygłupiać się z nim, dostarczyć sobie tym endorfin – cała masa korzyści.
Więc do roboty 🙂
Tylko ten kto ciągle narzeka, nigdy nie zazna szczęścia.
Tak na prawdę to od nas zależy co będzie nas cieszyło, a co nie.
Nasze nastawienie, nasza psychika, nasz umysł – kształtujmy siebie od wewnątrz, a zobaczymy efekty też na zewnątrz.
Wola walki z samym sobą, ze swoją słabością uczyni nas mistrzami we własnym ciele.
Tylko tyle i aż tyle 🙂
Moja droga do aktywnego stylu życia była długa i kręta. Nigdy nie byłam szczupła, od zawsze wahałam się na granicy prawidłowego BMI, wf-u nienawidziłam całym sercem i byłam najszczęśliwszą osobą na świecie, kiedy w ostatniej klasie liceum dostałam wreszcie (nieoszukane!) wyczekane i wytęsknione całoroczne zwolnienie. Po ślubie z „prawie-nadwagi” powoli przeszłam w „lekką nadwagę”, bo wreszcie mogłam jeść co i kiedy chciałam – ciasto na śniadanie, te sprawy 😉 Przeszła pierwsza ciąża, przeszedł pierwszy rok po porodzie – waga spadła sama trochę poniżej górnej granicy BMI, wyglądałam nieźle, ale pierwszy raz w życiu zapragnęłam czegoś więcej. Zaczęłam marszobiegi (umierałam po 4 minutach biegu), włączałam sobie filmiki z YT (z Tiffany Rothe) i czułam się taka fit 😀 Jednak zanim moja kondycja zaczęła przedstawiać mniej opłakany poziom, okazało się, że jestem w drugiej ciąży. Wszystko poszło w odstawkę, znów przytyłam 25 kg i tym razem po porodzie waga stała jak zaklęta. W końcu doszłam do punktu, w którym powiedziałam sobie:dość. Zaczęłam (stopniowo) biegać, zaczęłam regularnie ćwiczyć – od Tiffany przez Jillian i Mel B, dalej Fitness Blender i wreszcie Insanity (mój pierwszy wielki cel). Teraz nie wyobrażam sobie, że kiedyś mogłam całymi dniami gnić w fotelu; że miałam zadyszkę po przebiegnięciu 100 metrów; że siedząc z wyprostowanymi nogami nie sięgałam palców stóp.
Jestem silna, wytrzymała, rozciągnięta. I przede wszystkim – pierwszy raz w życiu czuję się dobrze ze sobą i lubię swoje ciało – nie za to, jak wygląda, ale za to, co potrafi. Warto przekraczać granice!
Dla mnie każda okazja do ruchu to moment radości. Uwielbiam w szkole lekcje WF, niestety ze względu na problemy z karkiem nie moge wykonywać niektórych ćwiczeń, ale to nie jest powód aby wgl nie ćwiczyć. Trenowałam boks i cudnie sie z tym czułam i czuje nadal 😀 wiem ze sie obronię kiedy będzie trzeba, a i też widać jak faceci czują respekt. Ogólnie sporo trenowałam w domu ze względu na brak czasu zeby iść na siłownię. Jak to sie mówi chciałam dopiec pewnym osobą, ale później sama się w to wciągnęłam i spodobało mi się 😀 powiem Ci ze bez jakiejś mega wielkiej diety ale ćwicząc w miarę regularnie schudłam 6 kilo, ale nie ważne ile schudłam tylko ze udało mi się z rozmiaru 42 zejść na 38/36 ^^ jestem z siebie mega dumna. Ostatni miesiąc chodziłam na siłownię, ale dopadła mnie choroba później wymiana więc odpuściłam -_- niedawno związałam się z chłopakiem który twierdzi ze jestem dla niego idealna i jak to mówi „twojego pięknego i kochanego ciałka nigdy za mało 😀 „, więc troszkę brak mi motywacji bo skoro on kocha mnie taką, to czemu ja mam sama siebie nie kochać. W końcu zauważyłam ze wygląd nie jest najważniejszy a nawet jak sie nie jest mega szczupłą można znaleźć osobę która nas zaakceptuje. Teraz próbuję i jego namówić na ćwiczenia i chyba jestem na dobrej drodze 😀 Wspólne ćwiczenia to JET TO ! 😀
Ćwiczyć…oj na zajęcia z wf-u zawsze zwolnienie, basen, siłownia? rzadko raczej opornie…aż pewnego dnia…przyszedł na świat malutki chłopczyk. Kacperek został nazwany i pokochany. Tak mijały miesiące a mnie rosło wszystko wszerz i wzdłuż.
Doszłam do ogromnych kilogramów. Kacperek poszedł do przedszkola i wtedy nastąpił przełom.
Zapisałam się na studia na kierunek o którym zawsze marzyłam…teraz był ten czas pomyślałam. Okazało się że tutaj wf a dokładnie rekreacja ruchowa też jest.
O ratunnnkkkuuu….znowu zwolnienie! Ale nie poddałam się tak łatwo tym razem z myślą o synku i o tym co mogłabym mu powiedzieć za kilka lat ” wiesz mama jak chodziła do szkoły na wf zawsze miała zwolnienie!” Nie brzmiało to ciekawie. Poszłam, zobaczyłam i zakochałam się w stretchingu ćwiczeniach rozciągających. Nie ma tam pośpiechu takiej intensywności jak w aerobiku a i można się wyciszyć i to był strzał w 10. Tego mi trzeba było. Znalazłam ćwiczenia dopasowane do mnie które polubiłam i ćwiczę do tej pory. A i schudłam co dodało mi większej motywacji. Trzeba dopasować odpowiednią dyscyplinę do siebie i wtedy wysiłek nabierze innego znaczenia będzie przyjemnością a nie katuszą.:)
Moja przygoda z wf… hmm z jednej strony go lubiłam z drugiej nie nawidziłam…. Jak to możliwe? To proste kochałam tylko grać w siatkówke reszta była dla mnie zmorą… no może poza rozgrzewka tylko tą 10 minutową bo przecież lekcje trwaja tylko 45 min 😉 Na studiach chodziłam na siłownie wraz z przyjaciółką… lubiłam to nawet BARDZO! nie wiem czy bardziej siłownie czy wspólne wypady na nią 😀 ważne ze efekty były i mile spędzony czas 🙂 obecnie wróciłam do swojej małej mieścinki, gdzie hmmm czekam na wielkie otwarcie siłowni i już z niecierpliowścią komplentuje buty getry i inne gadzety… nie mam na tyle zaparcia i miejsca zeby cwiczyc w domu… w sezonie wszedzie jezdziłam swoją czerwoną strzałą, na liczniku wypił okrągły 1000 w 2,5 msc NIEŹLE NIE? ale cóż sezon się skończył a rower poszedł w odstawkę… teraz czekam na nową motywację bo niestety biegąć nie mogę 😉
Od zawsze lubiłam lekcje w-fu, jednak nigdy nie robiłam nic więcej dla siebie. W czasie studiów uczęszczałam na basen, po czasie jednak przestałam, bo to jednak wydatek. Nie jestem z osób, którym studia zafundowano, musiałam radzić sobie sama. Wakacji praktycznie nie miałam, spędzałam je za granicą, pracując. Moją jedyną aktywnością było amatorskie bieganie od czasu do czasu… Miesiąc temu przeprowadziłam się z moim chłopakiem do Trójmiasta, życie powoli zaczyna nam się układać:) przy okazji zmiany miejsca zamieszkania zdecydowałam się również na zmiany w sobie: oprócz takich postanowień jak branie udziału w konkursach czy też dbaniu o włosy (na które nigdy nie miałam czasu), chcę zacząć dbać o siebie fizycznie, bo wiem, że kiedyś będę żałować. Park znajduje się blisko, basen już zlokalizowany, a tydzień temu zakupiłam książkę Krzysztofa Mizery „Bieganie jest proste”. Nie posiadam jeszcze żadnych sportowych sukcesów, ale wszystko przede mną, a każdy musi kiedyś zacząć! 🙂
Od zawsze byłam wyjątkowo szczupła. Nie jakąś chudą szczapą, ale tak ładnie szczupłą. Kiedyś lubiłam sporo ćwiczyć i w sumie fajne to było – mieć kaloryfer na brzuchu lepszy niż 3-czwarte płci ładnej inaczej. No ale do czasu. Wiadomo. Zaczęły się studia i praca nie na żarty (nie na żarta – hehe), ale dalej aktywnie. Wierzcie mi, że opiekowanie się biegającymi małymi dzieciaczkami w liczbie powyżej 20 potrafi wycisnąć z człowieka ostatnie nerwy, tzn poty. I w sumie nie jest to złe, bo zjadam bez wyrzutów sumienia ciasto, które z tymi diabełkami piekę i jeszcze mi za to płacą. Oprócz tego czasem fajnie jest potańczyć w rytmie Rock’n’Rolla pod okiem mistrza w tej dziedzinie i popływać.
Kiedy jeszcze chodziłam do szkoły, to codziennie chodziłam 1 km na autobus, czasem musiałam też na niego biec. Wf w szkole lubiłam, ale tylko wtedy, gdy nie graliśmy w koszykówkę bądź siatkówkę. Teraz chciałabym zacząć ćwiczyć, ale brak mi jakiekolwiek motywacji. Moje ćwiczenia zazwyczaj kończą się po tygodniu.