Są w życiu rzeczy, które mają dla nas wielką wartość sentymentalną. Zdjęcia z dzieciństwa, list miłosny od pierwszego chłopaka, sweter zrobiony na drutach przez  babcię. Jedną z takich rzeczy jest biżuteria. Szczególnie ta podarowana przez ukochaną osobę.  

Dziś muszę wam się przyznać do czegoś strasznego. Dwa lata temu przestałam nosić obrączkę i pierścionek zaręczynowy. Tak, widzę wasze zszokowane miny po drugiej stronie ekranu. I to ukłucie w sercu też czuję. Mnie kłuje do dziś. 

Zapytacie jak do tego doszło? No pewnie, że zapytacie. To wam opowiem. Zaraz po ślubie bardzo długo zdejmowałam swoją biżuterię do wszelkich prac domowych, również do kąpieli czy nawet mycia rąk. Mogę się założyć, że wy też tak miałyście. Bo przecież takie skarby trzeba szanować, a do tego, zaraz po ślubie obrączka i pierścionek delikatnie uwierają w paluszki… szczególnie osoby, które nigdy nie nosiły biżuterii (a ja do takich należałam). Przecież ten, kto je wybierał, kupił je z wielkiej miłości. Trzeba szanować zarówno pierścionek od narzeczonego, jak i obrączkę od męża. To ma swoje plusy – biżuteria nie niszczy się tak szybko, nie ma aż tylu zadrapań itd. Ale jest tego wielki minus – nie zawsze kontrolujemy to gdzie i kiedy ją zdejmujemy. 

I tak zdejmowałam, szanowałam, aż pewnego razu zgubiłam. To było jakoś miesiąc po ślubie. Być może jestem w tym względzie rekordzistką, a być może którejś z was przytrafiło się to znaczniej szybciej. Na szczęście wtedy obrączka i pierścionek znalazły się zanim zdążyłam zacząć rozpaczać na całego. Co nie dziwi, bo szukało ich 5 osób. Niestety, po pięciu latach noszenia ślubnej biżuterii zgubiłam ją ponownie. Tym razem przepadła z kretesem. Na dobre. A raczej na złe. Już nie miałam tyle szczęścia co wcześniej i mimo przeszukania całego domu i okolicy – nie znalazłam ani pierścionka zaręczynowego, ani ślubnej obrączki. Nie mam zielonego pojęcia gdzie mogły się zapodziać, chociaż mam pewne przypuszczenia, że mogły wpaść do kosza z obierkami… Cóż za profanacja takich świętych pierścieni, prawda? Nie tylko mnie się zrobiło przykro, ale przede wszystkim Adamowi. Bo to przecież były prezenty od niego. Namacalne dowody miłości!  Ja wiem, że to brzmi dość ckliwie, ale wierzcie mi – jeśli jeszcze tego nie doświadczyłyście na własnej skórze – zagubiona obrączka i pierścionek zaręczynowy siedzą jak drzazga pod paznokciem. I ilekroć o nich pomyślicie, to was ta drzazga uwiera jeszcze bardziej. I boli. Po prostu boli. 

Ale całkiem niedawno wyszło dla mnie słońce. Nie, nie znalazłam tamtych pierścieni mocy, ale właśnie drobiłam się nowych. Wciąż nie jest to koniec żałoby, bo to trochę, jakby w zamian za kotka, który odszedł do krainy wiecznej szczęśliwości kupić sobie nowego, wyglądem zbliżonego do poprzedniego. Żeby jak najbardziej przypominał starego pupila. Oczy oszukasz, ale serca nie. Ja jednak spróbowałam i bez trudu znalazłam ten sam wzór pierścionka i prawie identyczną obrączkę.  Całe szczęście, że Adam, planując zaręczyny wybrał chyba najbardziej klasyczny wzór pierścionka, który nigdy nie wyjdzie z mody. W dniu ślubu i dzisiaj tak samo cieszę się, że na palcu noszę ponadczasowe modele.  Przynajmniej mam pewność, że coś, co będę nosić całe życie nigdy nie przestanie mi się podobać.

Wciąż jest mi przykro, że straciłam oryginalną biżuterię, ale naprawdę się cieszę z tej nowej. A wy żałujcie, że nie widziałyście miny pracownicy krakowskiego salonu APART, kiedy przyszłam wybierać pierścionek zaręczynowy i obrączkę w towarzystwie dwójki dzieci i męża. Na dodatek wybierając prosiłam, żeby obrączka pasowała do tego co „ten pan” nosi na palcu.

kinga stepien
jaka obraczke wybracWygląda na to, że wybaczył…

zgubilam obraczke

Obrączka APART wzór 137

Pierścionek zaręczynowy APART wzór 100.309