Być może właśnie wróciliście z wakacji w ciepłych krajach. Być może właśnie wróciliście z Tunezji. A tam być może jedliście pewne wspaniałe danie.
Pewnie wiele z Was po raz pierwszy usłyszy tę nazwę potrawy, ale wierzcie mi – jak już raz spróbujecie ją wykonać, to będziecie ją chciały robić i jeść na okrągło. Szakszuka, czyli danie kuchni tunezyjskiej, składa się w zasadzie z jajek, cebuli, pomidorów i papryki, które gotujemy razem na patelni. Zjada je nawet moja Lenka, która jak wiecie nie pała sympatią do jajecznicy, a mogłoby się jej wydawać, że z tego połączenia powstanie właśnie taka ciapkowata masa. Nic z tych rzeczy kochani! Bo chociaż w dosłownym tłumaczeniu szakszuka oznacza wielki bałagan (a bałagan każda matka przecież zna), to wszystkie składowe dania są przemyślane i potraktowane z szacunkiem, zwłaszcza jajko.
Szakszuka – przepis
Bazą dania są pomidory, które należy sparzyć, obrać ze skórki i pokroić w kostkę, podobnie postępujecie z papryką. Do tego będziecie potrzebować czosnek i cebulę (tyle ile uważacie). Bierzecie średniej wielkości patelnię, dajecie oliwę i podsmażacie najpierw starty albo przeciśnięty przez praskę czosnek oraz cebulkę pokrojoną w kostkę lub piórka. Później dokładacie pomidory, doprawiacie solą, pieprzem, ulubionymi przyprawami i mieszacie. Przez około 3-4 minuty intensywnie smażycie, już bez mieszania. Chodzi o to, żebyście nie zrobiły z pomidorów przecieru, tylko żeby one odparowały i zachowały jako taki kształt i strukturę. Dopiero teraz wbijacie jajka i doprawiacie solą. Broń Boże nie mieszacie, bo się zrobi wspomniana jajecznica. Przykrywacie sobie patelnię i gotujecie tak około 3 minutki, aż zetną się białka jajek. Coś jak w jajkach sadzonych.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym tego dania nie „upgrade’owała” po swojemu. Ja dodaję jeszcze ugotowaną ciecierzycę (przed gotowaniem moczę przynajmniej 10 godzin w zimnej wodzie). Dodatek ciecierzycy sprawi, że potrawa jest jeszcze bardziej sycąca. Dla tych, co się oburzą „a gdzie tu mięso” – uspokajam, dodaję również kiełbasę pokrojoną w kosteczkę. Dodatkowo na samym końcu posypuję startym żółtym serem. Bo właściwie to szakszuka przyjmie wszystko i się na żaden składnik nie obrazi. Podejrzewam, że nawet wielbiciele owoców morza by mogli coś pokombinować, dorzucając jakieś krewetki czy inne małże.
Danie poleca się na obiad albo na kolację. Kurczę, na śniadanie w sumie też by się nadało. No uniwersalne jest, no, co tu dużo gadać. Robi się je w miarę szybko, nie jest jakoś specjalnie skomplikowane, choć nazwa brzmi tak, jakbyśmy robili harirę, musakę czy co najmniej faszerowaną gęś po staropolsku.
Tak więc drogie mamy. Jeśli macie ochotę na wyszukane danie dla swojej rodziny, a chcecie usłyszeć parę ochów i achów nad talerzami, to naprawdę warto się szarpnąć na szakszukę.