Wiadomo, że kasy nigdy dość. Mnie właśnie zostało zabrane sprzed nosa 500 zł, bo nie dość, że mam jedno dziecko, to jeszcze jestem zdaje się krezusem. Czy żałuję tej straty?

Wcale. Od dawna jestem przyzwyczajona, że jedyne pieniądze, jakie będę mieć w ręku, pochodzą z mojej pracy, a nawet, jeśli ktoś mi coś da, to i tak później los się za to na mnie mści.

Miało być niepolitycznie, ale nawet, jeśli nie mam telewizora, nie kupuję gazet i nie wchodzę na rządowe strony, to i tak „500 plus” dopada zewsząd: w sklepowej kolejce, u lekarza czy w przedszkolu córki. A ja uważam, że program, w którym specjalizuje się obecnie połowa Polski, jest największą kiełbasą wyborczą wszechczasów i zemści się na nas bardzo szybko. Dlaczego?

Po pierwsze nie mam pojęcia, skąd wyliczenia, że 500 zł wystarczy na utrzymanie dziecka i na przyspieszenie decyzji o zajściu w ciążę. Wiem, że teraz zaleje mnie fala hejtu, ale 500 zł na utrzymanie dziecka to śmieszne pieniądze, chyba że twoje dziecko: nie sika w pieluchy, pije tylko mleko z piersi, nie choruje w ogóle, nie szczepisz go na nic poza obowiązkowymi szczepieniami, zjada warzywa z ogródka sąsiada i mięso z królika, którego sama upolujesz. Dziecko kosztuje, ale nie aż tyle, aby sobie nie poradzić przy normalnym nakładzie pracy. Z tym że niestety, „500 plus” odstrasza od pracy, rozleniwia i pozwoli uwierzyć, że z tymi pieniędzmi możesz siedzieć z dzieckiem w domu, płodząc kolejne dzieci

Ale odradzam ci to: nie opłaca się iść za radą przedstawicieli rządu i rodzić na potęgę. Kadencja sejmu trwa 4 lata i wygląda na to, że dłużej „500 plus” się nie utrzyma. Mieliśmy już podobną sytuację w przypadku „Rodziny na swoim”, która po przegranych wyborach przez partię zamieniła się w inny, niedostępny właściwie dla nikogo „MDM”. Nie zdziwię się, jak w trakcie trwania programu „500 plus” jego warunki będą ulegały modyfikacjom, bo państwo zwyczajnie nie utrzyma na swoich barkach tego ciężaru.

A ciężar jest znaczny, bo w przyszłym roku program „500 plus” będzie kosztował ok. 23 miliardy (!) złotych. W następnych latach, jeśli bezdzietni (lub mało-dzietni) wezmą się do roboty, koszty jeszcze wzrosną. Co to mnie obchodzi, zapytasz. A powinno, bo jeśli państwo nie znajdzie tych pieniędzy, to poszuka w twojej kieszeni: zabierze się za podatki. A przecież tak wiele pozostało jeszcze do opodatkowania…

Oczywiście cieszę się, że niektórzy te pieniądze jednak dostaną, bo sama znam wiele rodzin, którym pomoże to na życie w normalnych warunkach. Nie rozumiem, dlaczego mają spowiadać się kontrolerom, na co je wydadzą. Pomijając fakt, że taka kontrola jest fizycznie niemożliwa (bo czy pozwolisz zajrzeć sobie do lodówki? Jak udowodnisz, że parówki kupiłaś z „500 plus”, a piwo z wypłaty?!), to generuje ogromne koszty związane z obsługą administracyjną tego programu.

A gminy już teraz załamują ręce, że nikt na to nie ma środków. Nie ma wytycznych, wniosków, regulaminów. Nie mają pracowników i biur dla nich. Nie ma nawet programu komputerowego, który obsłuży „500 plus”. Słowem: nikt nic nie wie, ale niektórzy już zaczęli wydawać otrzymane pieniądze. Aż strach pomyśleć, ile osób już wzięło się za płodzenie dzieci…

Oczywiście: idźcie i rozmnażajcie się. Ale jeśli robicie to tylko dla pieniędzy i wtedy, gdy rząd da wam na to zielone światło, to biada waszym dzieciom i żal mi ich, mimo że się jeszcze nie urodziły. Co z tymi dziećmi zrobicie, jeśli „500 plus” zniknie wraz z obecnie rządzącymi?! Oddacie ustępującej partii „ku chwale ojczyzny”?! Nie powiem nic nowego ponad to, że jedynym sposobem na zarobienie kasy jest wzięcie się do roboty, a nie narzekanie, jakie życie jest ciężkie. Ale żeby pracować, potrzeba realnej opieki państwa: normalnej opieki zdrowotnej (a nie stania w kolejkach godzinami), uczciwych i wyrozumiałych pracodawców, ogólnie dostępnych przedszkoli i żłobków państwowych (bo na razie te są tak elitarne, że chodzące do nich dzieci można nazwać szczęściarzami).

Ludzie chcą się czuć w kraju bezpiecznie i komfortowo, ale czy chwiejny kolos na glinianych nogach, czyli „500 plus” zapewni rodzinie poczucie bezpieczeństwa? Ja osobiście wolę polegać na sobie i swojej pracy. Jeśli dostałabym wsparcie tego rodzaju, to ucieszyłabym się jak dziecko, ale nie oszukujmy się: nie zaczęłabym kupować więcej ziemniaków i schabowych. Wydałabym to na: rozrywkę, przyjemności i wakacje, oczywiście z dzieckiem. Tylko czy – na razie planowany – kontroler rządowy mi tego nie zakwestionuje?..

Fajne jest „500 plus”… ale tylko na papierze. W rzeczywistości to utopia. Piękny, nierealny sen, który wprawdzie właśnie się ziszcza, ale w końcu trzeba będzie się obudzić. Z ręką w nocniku.