Co robi matka, kiedy jej niemowlę w końcu zasypia? Jedne rzucają się na nieumyte gary, inne zaczynają jazdę figurową na szmacie, a jeszcze inne (szczęściary!) rzucają wszystko, co trzymają w tym czasie w dłoni i przytulają do najlepszego przyjaciela – poduszki.

A pewna matka nie robi nic z tych rzeczy. Ona przebiera swoje dziecko za różne ikony popkultury, muzyków, postaci z baśni czy kreskówek. 4-miesięczna Joey jeszcze nawet dobrze nie nauczyła się trzymać głowy, a miała okazję pograć na gitarze jako Slash, znaleźć najlepszego przyjaciela Chewbakę czy zdobyć złoty medal na olimpiadzie. W Internecie jej zdjęcia podzieliły społeczność na dwie frakcje: jedni nazywają to „idiotyzmem i głupotą”, oskarżają matkę o zakłócanie snu dziecka i o traktowanie dziecka jak lalki. Drudzy zachwycają się pomysłowością Laury Izumigawej, która swoją córeczkę zabiera w najpiękniejszą podróż wyobraźni, a zdjęcia nazywają „słodką pamiątką”.

Wizerunek dziecka z Internecie

Ja jak zwykle nie mogę odnaleźć się w żadnej z tych opcji. Może jestem uniewrażliwiona na internetowe rewelacje, którymi żyje się tydzień i przechodzą one do przeszłości. Nie zachwycają mnie zdjęcia małej Joey, choć pomysłowość matki jest naprawdę godna podziwu. Może i się nudzi, jak sądzą niektórzy, a może ma parcie na szkło i marzy o kontraktach reklamowych dla swojej małej córki. Cóż, rodziców się nie wybiera. Z drugiej strony, nie uważam, żeby 4-miesięcznej Joey działa się jakaś krzywda. Są niemowlaki, których nie obudzi nawet kanonada w Sylwestra i widocznie do takich dziewczynka należy. Jedyne, o co się martwię, to czy za kilka lat, kiedy mama pokaże jej te zdjęcia, a koleżanki i koledzy zrobią sobie z tego ubaw, będzie wystarczająco silna, żeby wziąć to na klatę. Bo niestety, nic w Internecie nie ginie i jeśli ktoś myśli, że usunie stronę i zdjęcia zostaną wymazane, to się grubo myli. Prawda jest taka, że trzeba się naprawdę grubo zastanowić zanim wrzucisz coś do sieci.

Pisząc to cofam się w pamięci do czasów, kiedy z zachwytem młodej matki, z oczami przesłoniętymi  miłością namiętnie wrzucałam do sieci zdjęcia swojej córeczki. Sami oglądaliście je pewnie nie raz. Oglądam je teraz z rozczuleniem, ale i z obawą, czy na pewno dobrze zrobiłam? Bo jeśli znajdzie się wariat, który będzie chciał wiedzę o moim dziecku wykorzystać? Bo jeśli ono po latach z kolei stwierdzi, że pomysł matki na dzielenie się skrawkami naszego wspólnego życia był do bani? Dlatego od pewnego czasu zastanawiam się nie dwa, ale sto razy, zanim podzielę się z wami jakimkolwiek zdjęciem swojego dziecka. Bo podczas gdy wszystkie niemowlaki do pewnego momentu wyglądają tak samo, to już kilkulatki są nie do podrobienia i nie można wmawiać spotkanym na ulicy, że my to jednak nie my ☺ (próbowałam…).

W Internecie naprawdę można znaleźć wszystko. Zdjęcia małej Joey czy mojej córki to naprawdę tylko sam czubek piramidy. Jej podstawę stanowią jednak durne zdjęcia maluchów niekompletnie ubranych, czasem nawet nagich; umorusanych od stóp do głów czekoladą albo czymś, co ją przypomina (mam nadzieję, że to jednak czekolada…); uformowanych w małe lolitki; umalowanych jak 30-letnia kurtyzana (tak, wszystko to znalazłam, gdy wpisałam frazę „Głupie zdjęcia dzieci”…). Ja wierzę, że matki wstawiają te zdjęcia z miłości, a nie dlatego, że mam ochotę pośmiać się z własnego dziecka. Sama wiem, że szczęście z narodzin dziecka jest tak wielkie, że te kilka osób rodziny i przyjaciół to za mało – chcesz przecież wrzeszczeć i krzyczeć z radości, a nie tylko szeptać! Ale osobiście zastanawiam się czasem, czy jedno wstawione przeze mnie zdjęcie nie narobi więcej złego niż dobrego – i bardzo często wycofuję się w ostatniej chwili i postanawiam nie dzielić się pięknym ujęciem, na którym moje dziecko jest w całej okazałości. Zdjęcie raz wrzucone do sieci, zaczyna żyć własnym życiem – słyszałam nawet o przypadkach samobójstw wśród dzieci, którym rówieśnicy nie dali żyć właśnie przez kompromitujące zdjęcia z dzieciństwa! Jak tego słucham, to mam ochotę skasować wszystkie zdjęcia, jakimi kiedykolwiek się w sieci podzieliłam…ale nie zrobię tego. Bo dziś niestety już nie jesteśmy anonimowi nawet jeśli tego chcemy.

 Jesteś w necie czy chcesz czy nie chcesz – więc ja wybieram istnienie mojego dziecka, ale w zdrowej, refleksyjnej formie. Nie zobaczycie Lenki bez gaci czy w kostiumie  kąpielowym.  Zobaczycie człowieka, który pewnie i tak wkrótce ucieknie mi z Internetu do internatu, kończąc moją niewinną zabawę w fotografowanie swoim „No to na razie, mamo! Wracam po studiach!”. A mnie pozostaną tylko zdjęcia.