Uwierzcie: nie zawsze byłam z zawodu perfekcyjną mamą. Jak większość z nas, miałam i ja swoje studenckie czasy. Zdarzyło się tak, że miałam okazję popracować w najbardziej pogardzanym zawodzie w Polsce. Mowa tu nie o pracowniku miejskiego przedsiębiorstwa oczyszczania miasta, ale niewdzięcznej, słabo płatnej i ciężkiej pracy sklepowego sprzedawcy. Przez pewien czas bardzo to lubiłam, do czasu jednak. Kiedyś bowiem nadeszły święta Bożego Narodzenia, a ja prawie nie zauważyłam, że minęły. Byłam tak piekielnie zmęczona i oszołomiona, że marzyłam tylko, żeby przespać ten czas. Powodem nie były dźwięki dzwoneczków, dobiegające ze wszystkich sklepowych głośników ani setki, tysiące, miliony takich samych sweterków w Rudolfy, bałwanki i mikołaje ze świątecznej dostawy. O rozstrój nerwowy przysporzyli mnie ci, co zazwyczaj uprzejmie dziękowali i prawili miłe słówka, a którzy przed świętami przeistaczali się w zionących ogniem Bazyliszków –klienci.

Dziś trauma minęła i święta Bożego Narodzenia to dni, na które czekam cały rok. Ale wtedy pojawiło się we mnie współczucie dla wszystkich ludzi pracujących w sklepie, a którzy muszą ten magiczny czas spędzać w pracy. Uczucie to nie mija, a nawet z roku na rok umacnia się we mnie. Teraz, kiedy mam rodzinę, musiałoby chyba niebo zawalić mi się na głowę, żebym poszła do pracy w Wigilię. Co rok dziękuję w duchu, że los pozwolił mi na spędzanie tego wyjątkowego dnia z rodziną. Cieszą mnie coraz silniejsze z roku na rok głosy, żądające zakazu handlu w Wigilię. Sama mam dość wątły głosik i właściwie jedyne, co mogę zrobić, to za pośrednictwem tego bloga zaapelować do prawie 50 tysięcy moich fanów (dziękuję!!!): Ludzie, nie róbcie zakupów w Wigilię!

1. Miejcie litość.

Sprzedawca to też człowiek. Wbrew pozorom nie są to tylko studenci, choć nawet ci chcieliby w święta porzucić picie piwa i przytulić się do maminej piersi…indyczej oczywiście. Często są to mamy, ojcowie, ludzie, którzy nie wybrzydzają na pracę, bo muszą wykarmić dzieci. To, że pracują w sklepie, często nie jest ich wyborem, bo lepiej mieć 1100 zł na rękę (tak tak, od moich studenckich czasów niewiele się zmieniło) niż nic. Nie może też odmówić pracy w Wigilię, bo wiadomo, że po świętach nie będzie miał do czego wracać. Nie dość, że w ostatnich dniach przed świętami czuje się w pracy, jakby właśnie przeszło przez sklep stado słoni, to jeszcze musi przyjść do pracy w dzień, kiedy jego dziecko ubiera samotnie choinkę i piecze ciasteczka z babcią, nerwowo zerkając na zegarek odmierzający godziny do powrotu mamy z pracy. W wielu sklepach, na przykład odzieżowych, w pierwszy dzień po świętach obowiązuje już wyprzedaż – cały obowiązek przygotowania jej spoczywa na sprzedawcach wigilijnych. Nie dość, że muszą przyjść do pracy w Wigilię, to zamiast pić na zapleczu kawę i jeść makowca,  muszą wrzucać piąty bieg i przeceniać, oklejać i walczyć z wieszakami… Uderzam tu w łzawy ton, wiem, ale skoro idą święta, to może zmiękły wam już serducha, co?..

2. Pośpiech to zły doradca.

Jeszcze nigdy nie udało mi się kupić w ostatniej chwili udanego prezentu. Ohydny krawat w metalowym etui (w którym potem same trzymamy igły-przyznajcie się, że kupujecie te krawaty dla etui!), kubek za 5 złotych z choinką zawinięty w celofan, skarpety z reniferem (spróbujcie schować to wystające poroże do buta!) albo zestawy kosmetyków, których i tak nigdy nikt nie używa…Wszystkie te rzeczy wątpliwej urody (no dobra, badziewiarskie) to efekt naszych nerwowych zakupów na ostatnią chwilę. Człowiek w tym stanie weźmie cokolwiek, a ile się potem naogląda sztucznych uśmiechów, ile się natłumaczy: „Bo wiesz, ten kubek jest duży, a ty lubisz duże; bo nie masz jeszcze czarnego krawata (można dodać „będzie dobry to trumny”); bo zawsze marzną ci stopy (wyjdziemy na czułych i zatroskanych, może nawet ten nieszczęsny kubek ujdzie płazem…). Kupując w pośpiechu ani nie sprawdzamy etykiet (glutaminiany i sorbiniany, mniam), dat ważności (owszem, grudzień, ale 2013) ani cen (kawa i kubek gratis czasem naprawdę kosztują więcej, niż sama kawa).

3. Same resztki na półkach.

Uwierzcie, wiem to z doświadczenia: w Wigilię nic wartościowego nie da się kupić. Ciuchy przebrane (większość z nas lubi kupić sobie coś nowego, żeby poszpanować przed rodziną), babki i makowce stare i zasuszone (sklepy nie pieką w ten dzień, nie mogą sobie pozwolić żeby towar został im na półkach na „po świętach”), mięso jeżeli jakieś ostało się w chłodziarkach, to prawdopodobnie 30 innych klientów niosło go w stronę kasy, w drodze z niego zrezygnowało, wcisnęło na dział z kosmetykami, tam po 3 godzinach ktoś przypadkowo go znalazł i wrzucił z powrotem do chłodziarki, a bakterie urządzają sobie na nim właśnie niezłą imprezę… Zresztą dobrego bigosu ani barszczu i tak już nie zdążycie ugotować.

4. Stres zabija!

Wigilijni klienci są łatwo rozpoznawalni: obłęd w oczach, pośpiech w nogach, podarte rajstopy („Ja tak wyszłam z domu?!”), szalik, czapka i zapięta kurtka („Przecież wpadłam tylko na sekundkę!”). Gdyby narysować mapę ich wędrówki, przypominałoby to dziecięce esy-floresy: pieczywo, kosmetyki, nabiał, mięso, pieczywo, nabiał, kosmetyki, nabiał, mięso, warzywa, pieczywo…i tak w nieskończoność, bo przecież ciągle coś się przypomina. Listy oczywiście nie mają, bo po co, skoro wpadli tylko na minutkę po 3 rzeczy dosłownie. Toczą pianę i krzesają iskry zębami ze złości, że żadnego sprzedawcy znaleźć nie można, to co że są święta, przecież na pewno do pracy przyszli sami samotni (nieprawda), ateiści (nieprawda) i studenci (nieprawda). Warczą na kasjerów, członków rodziny (choć najczęściej wigilijnymi klientami są samotni mężowie, wysłani po drobiazgi przez przebiegłą, chcącą pozbyć się chłopa z kuchni żonę) i innych tak samo wkurzonych i dyszących chęcią zemsty na tym, który wymyślił święta (w takich chwilach nie pamiętają chyba, że winny jest Jezus…). W domu zanim odreagują, to jest już drugi dzień świąt i pora zbierać ze stołu kieliszki.

5. Bój się klątwy!

Raczej dla tych, którzy są przesądni. Niezależnie od tego, czy wigilijny sprzedawca jest dalszym członkiem twojej rodziny czy ukochanym sąsiadem, on po prostu nienawidzi cię tego dnia. Nawet najbardziej łagodna kasjerka, pani Stasia, staje się tego dnia żądnym zemsty, rzucającym kalumnie i kłody pod nogi potworem. Wigilijny sprzedawca nigdy nie przyniesie ci towaru z magazynu; jeśli spytasz gdzie są orzechy, wskaże dział z płynami do prania (pewnie w nadziei, że poślizgniesz się na jakiejś plamie), a jeśli zauważy przy kasie wadę w kupowanym sweterku schowa go szybko do torby i jeszcze powiększy dziurę paznokciem. Jeżeli boicie się zemsty i wierzycie w klątwy lepiej przemykajcie chyłkiem między regałami, chowajcie się za wieszakami i NIGDY, PRZENIGDY nie mówcie: „Jaka pani biedna, musi pani pracować w Wigilię”. Przecież pracuje właśnie przez ciebie.