Wiecie, że Wasze komentarze są dla mnie na wagę złota, a może nawet bezcenne. Nie zawsze odpowiadam na wszystkie, bo moja doba ostatnio jakoś dziwnie się kurczy. Ale postanowiłam co jakiś czas odpowiadać hurtowo i przytaczać te, które szczególnie mnie zmusiły do myślenia. Bo warte są nie tylko mojej uwagi, ale też Waszej, a przecież nie każdy czyta komentarze. Znalazłam rozwiązanie- oto pierwsza partia:

„Nie mam dzieci i nie chcę mieć bo właśnie dlatego że mnie wkurzają. Irytują i są absorbujące. Współczuję wszystkim matkom”.

Miałam tak samo. Ale jeszcze bardziej współczułam tym, którzy chcieli mieć dzieci, a nie mogli.  No to zaszłam w ciążę, bo nie chciałam potem żałować. A tak serio, to dzieci irytują i wkurzają, pewnie.  Ale nikt, podkreślam: nikt i nic nie da ci takiej radości (a radości miałam w życiu wiele, to wiem). A czy coś da ci taką dumę, jeśli okaże się, że dziecko jest zwyczajnie mądre, a wszyscy mówią, że to po mamusi? A kiedy już skończą ci się wyzwania w pracy i skończą się kraje, do których chciałaś pojechać, to kto zapewni ci nieustanną rozrywkę?

„Moj czterolatek wkurza mnie odkąd sie urodził. Kocham go ale z wiekiem zaczynam obserwować inny rodzaj wkurzenia . Z mojej obserwacji wynika ze jest coraz gorzej”.

No jasne. I będzie coraz gorzej i gorzej. Jako miłośnik polskiej wsi porównam to do rolnika: jak rolnik sobie zasieje, tak sobie zbierze. Ile roboty włożymy w tego małego pędraka, taki potem wyrośnie motyl. Niektórzy zamiast wkładać energię w opanowanie frustracji swojego szkraba skupiają się na własnych cierpieniach i własnym ego. Jeśli na innych blogach i w poradnikach przeczytałyście, że trzeba dbać o swoją niezależność, swoją prywatną przestrzeń i życie wewnętrzne, to nie wierzcie w ani jedno takie słowo. Jedną rzeczą, o jaką będziecie dbać, to wasze dziecko i jego potrzeby. Potem będzie już lepiej, albo po prostu zapomnicie, czego kiedyś potrzebowałyście i o czym marzyłyście. Drobna pociecha? Jak dziecko pójdzie na studia odżyjecie. Chociaż w 2020 koniec świata… To chyba nie doczekamy się tych studiów…

„Czy Ty też tak masz że niektóre dzieci koleżanek, znajomych, albo w ogóle inne dzieci wkurzają Cię do granic możliwości? Mam problem ponieważ nie znoszę dzieci mojej sąsiadki i koleżanki z pracy. Czy to normalne?”

Cóż… nie bardzo. Kocham wszystkie dzieci. Bo wszystkie dzieci nasze są. Haha, koń by się uśmiał. Różne są dzieciaki i nie musimy ich kochać. Nie musimy ich nawet tolerować. Ale żadnej kobiecie nie radzę krytykować cudzych dzieci. Taka wściekła matka to potrafi wydrapać pazurami oczy… nawet, jeżeli te pazury obgryza od 5 klasy podstawówki. Najlepiej przeczekać. Dzieciaki wyrastają ze swoich dziwactw. Umiejętności wpuszczania jednym uchem i wypuszczania drugim można się nauczyć, a umiejętność ignorowania z kolei świetnie ćwiczy się chodząc po galerii handlowej z pustym portfelem.

„Jeśli chodzi o hormony to właśnie mi przypomniałaś jak to u mnie było, kiedy całą ciążę płakałam nie wiem z jakiego powodu. Raz to było ze smutku, raz ze strachu a nie raz jeszcze z powodu wspaniałego humoru i szczęścia. My kobity to mamy przeżycia”.

A przepraszam, nasi panowie to nie? My to przynajmniej wiemy, o co nam chodzi w danej chwili. Oni nie dość, że muszą radzić sobie z rozkminianiem, o co tym razem chodzi, to jeszcze muszą uporać się z własnym wkurzeniem faktem, iż nic nie rozumieją. Żyć z kobietą pod jednym dachem…to  dopiero trauma…

„Uważam tak jak przedmówczyni, że stres jest najwiekszym generatorem rozwoju dziecka i to już w życiu płodowym. Kiedys mądry profesor na mojej uczelni powedział że „Najlepszym lekarstwem na długie życie jest : DOBRZE SIĘ ODŻYWIAĆ I NICZYM NIE STRESOWAĆ” zapamiętam to na zawsze, gosc dobrze powiedział”.

Dokładnie. „Trzeba się wyluzować”, jak powiedział guru wszystkich polskich luzaków, czyli Laska-syn króla sedesów z arcydzieła polskiej kinematografii pt. „Chłopaki nie płaczą”. Wiadomo, że jak człowiek się stresuje, to wydziela się ten podstępny, mały zabójca, główny sprawca raków wszelakich, czyli wolny rodnik. Na początku było trudno, nie powiem. Człowiek chodził na rzęsach, pił po 5 kaw dziennie, byleby tylko w czasie trzech drzemek noworodka (potem dwóch niemowlaka, w końcu jednej – oseska) zdążyć: ogarnąć chałupę, ugotować obiady i desery, a jeszcze zdążyć trochę popracować. Człowiekowi nawet do głowy nie przyszło, że może się w tym czasie zdrzemnąć. Po czasie przyszło otrzeźwienie. Kiedy prawie spaliłam sobie ucho, bo akurat zadzwonił telefon w trakcie prasowania, powiedziałam: dość. Spasowałam. I wiecie co? Kiedy zaczęłam poświęcać mniej czasu obowiązkom, dom zaczął… jeszcze lepiej funkcjonować. Okazało się, że w stresie, który spowodowała presja, iż Lenka zaraz się obudzi, nie mogłam się zorganizować tak, jak należy. Kiedy odpuściłam, organizacja zdecydowanie się polepszyła. Polecam (musze zrobić sobie takie pieczątki z ziemniaka: „Ladygugu poleca” J )

„Denerwuje mnie jedno. Gdy jest bardzo małe dziecko rodzice mówią że jest już duże, w podstawówce to samo, w liceum mówi się że młodzież jest już w pełni dorosłe. Dziwna tendencja i ja robię wszystko aby swoim maluchom nigdy nie mówić „jesteś już duży”, to ma się nijak do wychowywania i według mojej opinii powoduje brak akceptacji. Oczywiście to moje zdanie”.

Właśnie też tego nie rozumiem. Najpierw rodzice powtarzają dziecku, że ma się zachowywać, bo jest już duży, a potem mówią mu „Nie twoja sprawa, bo jesteś dzieckiem” albo płaczą w poduszkę, że nie jest już dzidziusiem. To  w końcu chcą mieć w domu Piotrusia Pana czy Starego-Malutkiego? Pewnie, że dzieci oczekują podkreślania, jakie to są niezależne i dorosłe, ale oczekiwania rodziców, że faktycznie będzie się zachowywało rozsądnie i racjonalnie jest żałośnie niedojrzałe. Sami jesteśmy dziećmi w środku, jeśli myślimy, że dziecko jest w stanie kontrolować swoje emocje tak, jak dorosły. Pomijając fakt, że co drugi dorosły zachowuje się jak dziecko…

„Rany tak czytam i czytam Twojego bloga i nie mogę pojąć ile jeszcze ciężkich chwil przede mną. Mam półroczne dziecko a wydaje mi sie że już przeżyłam wszystko, przecież jeszcze szkoła, studia, praca, jego miłosci, zawody i porażki. Czy ja dam z tym wszystkim radę, jakim on będzie człowiekiem. Jestem przerażona, chciałabym żeby zawsze był małym słodkim bobasem, którego największym problemem jest głód czy kupka w pieluszce”.

Ja też mam dreszcze, kiedy o tym myślę. Znalazłam więc rozwiązanie: staram się o tym nie myśleć. Tylko gdy wystawiam ciuchy Lenki na allegro jakaś gula rośnie w gardle. Ale marzę też o chwilach, kiedy będzie można z nią pogadać o istocie bytu, a potem przejść do poważniejszych tematów. Bo przecież dziecko wychowane przeze mnie nie może być nudne, prawda? Chyba tak powinna myśleć każda matka: marząc o momencie, kiedy będzie można pójść w końcu razem w góry, nie martwiąc się, że mu się tyłek odparza w nosidełku. Rodzice myśląc o porażkach i zawodach swoich dorosłych dzieci nie pamiętają, że sami przeszli dokładnie tę samą drogę i nic się im nie stało, żyją, mają się lepiej lub gorzej, ale w końcu minęło. Świat się kręci. Wszystko płynie, jak powiedział klasyk. W końcu i tak zjedzą nas robaki…