Niektórzy rodzice myślą, że dziecko zrobione jest z gliny. Można w nim lepić, rzeźbić, szlifować, ugładzać je aż osiągnie się pożądany efekt. Zaczyna się niewinnie, ale już w okolicach pierwszego miesiąca życia. Znacie to? Dzwoni to taka mamusia do koleżanki, również świeżo po porodzie, i zaczyna swoją grę przypominającą program „Sto pytań do…”.
Kiedy już zada wszystkie pytania („ile mała zjada, a podnosi już główkę, a pępek jej odpadł?”), dalej jest już jak z Barei: „- Za chwilę zacznie się godzinna audycja Minuta prawdy… – Minuta?! CAŁA minuta prawdy?!”.

Zatem: mała zjada 300 ml za każdym karmieniem, podnosi już główkę i nawet nią kręci, pępek odpadł już w szpitalu… W końcu rozmowa się kończy. Jedna mama odkłada słuchawkę zadowolona i spełniona, druga czuje się zdruzgotana i zdołowana. Bo jak ma się czuć, skoro właśnie wzięła udział w dwuosobowym wyścigu, w którym wcale nie zamierzała wystartować i zajęła zaszczytne, drugie miejsce?
Pewnie pierwszą rzeczą jaką wykona po odłożeniu słuchawki, będzie poszukanie na internetowych forach odpowiedzi na pytanie, czy na pewno jej dziecko jest tak opóźnione jak sugerowała koleżanka…

Kolejnym krokiem będzie kupno najbardziej edukacyjnych zabawek ze wszystkich dostępnych na rynku. Porównań nie ma końca. Telefony z pytaniami typu „A to twój jeszcze nie chodzi? Nie je samodzielnie?” trwają dopóty, dopóki ten energetyczny wampir nie wyssie ostatniej kropli z ofiary.
Na samym porównywaniu się nie kończy. Taka mama zrobi wszystko, żeby jej dziecko pierwsze siadało na nocnik, pierwsze zaczęło chodzić, szybko zaczęło samo jeść. Sama mam znajomą, która zmuszała 8-miesięczne dziecko do siadania na nocnik i denerwowała się, że nie zjada jeszcze naleśnika…

Ten wyścig ma swój początek w wieku niemowlęcym, ale naprawdę groźnie robi się dopiero, kiedy dziecko idzie do przedszkola. Tutaj możliwości zajęć ponadprogramowych są w zasadzie nieograniczone: od baletu, zajęć teatralnych, umyzykalniających, aż do basenu, tenisa i ścianki wspinaczkowej.
Wszystko odbywa się pod płaszczykiem dbania o rozwój zainteresowań dziecka i poszerzania jego horyzontów. Ale czy kilkuletnie dziecko potrzebuje dodatkowych bodźców, kiedy ono chłonie świat wszystkimi zmysłami i wystarczy tylko odrobinę pomóc mu w wyborach, żeby zapewnić mu wszystko, czego potrzebuje?

Inteligencja małego dziecka jest jak tajemniczy ogród – pełen nieznanych, nieodkrytych miejsc, gdzie możliwości są w zasadzie nieograniczone. Niektórzy rodzice zachowują się jak drwale – wpadają do ogrodu, karczują wszystkie drzewa, wycinają krzaki i zostawiają ściernisko. A tutaj potrzeba tylko klucza, który otworzy drzwi do tego ogrodu – oto pole do popisu dla rodziców. Ale o tym, w jaki sposób w twórczy sposób wspierać rozwój dziecka opowiem innym razem.

Nadmierne popychanie dziecka do ideału w zasadzie nigdy się nie udaje. Takich rodziców nazywam dżokejami – poganiają swoją klacz do upadłego, a przed sobą mają tylko cel w postaci wygranej w rodzicielskim wyścigu.
Wiadomo, że kilkuletnie dziecko jest jak chorągiewka na wietrze – zmienia swoje zainteresowania, miłostki i hobby średnio co 2 tygodnie.
Nie jest na tyle wytrwałe, żeby uczestniczyć w regularnych zajęciach, dostosowywać się do harmonogramu i być zdeterminowanym do osiągania celu. Rodzice-dżokeje z kolei nie mają zamiaru odpuszczać. I wtedy kończy się zabawa.

Skąd się biorą tacy rodzice? Odpowiedzi jest kilka: a to sami odnieśli sukces i marzą o tym, żeby dziecko powieliło ten schemat. Wychowanie w ich wykonaniu przypomina wtedy doskonalenie produktu, ale szanse na samozadowolenie dziecka w tym odziedziczonym zawodzie są raczej marne.
Inni z kolei nie osiągnęli w życiu zbyt wiele i marzą o szczęściu chociażby dla potomka. Zapominają, że na słabym podłożu i kiepskim fundamencie każda budowla się zawali. Beztroskie dzieciństwo to właśnie taki fundament.

Każdy rodzic ma świadomość, że nasze dzieci może czekać ciężka przyszłość. Wzrastające tempo życia powoduje ogromną konkurencję; presja, by być pierwszym, najlepszym i najszybszym jest ogromna.
Dlatego tak bardzo ważne jest, żeby pierwsze lata życia upłynęły jak najbardziej sielsko-anielsko jak to tylko możliwe. Ale to już zależne tylko od nas.

Zadaniem dziecka w pierwszych latach życia jest przede wszystkim zabawa – to jedyne lata, kiedy mogą się poświęcić tylko i wyłącznie jej. Te lata będą czymś w rodzaju zapasu energetycznego na okres późniejszy, kiedy pojawią się obowiązki.
Z tego powodu my-dorośli często wracamy myślami do tych najwcześniejszych lat w chwilach nagromadzonego stresu. Śnimy też wtedy o nich częściej niż na co dzień.
Rodzice-dżokeje fundując dzieciakom niezliczone ilości zajęć w ich mniemaniu rozwojowych, zabierają tak naprawdę dzieciństwo.

Ze smutkiem przeczytałam, że w Korei Południowej samobójstwo jest drugą (po wypadkach drogowych) najczęstszą przyczyną śmierci u nastolatków. Powód? Nadmierne aspiracje rodziców i presja, aby były hiper- we wszystkich możliwych dziedzinach nauki.
Nie tak dawno światem wstrząsnęła wiadomość o samobójstwie 10-latka, który odebrał sobie życie bo miał złe oceny w szkole. Na szczęście Polska to nie Korea Południowa, ale jesteśmy na drugim miejscu krajów OECD pod względem liczby spędzanych godzin w pracy…

Oczywiście że i mnie zależy, żeby moja córka odniosła w życiu sukces. Ale jeżeli mam za tę cenę odbierać jej dzieciństwo, to musiałabym być szalona. Sama jestem najlepszym przykładem na to, że beztroskie dzieciństwo=szczęśliwe życie.
Jestem jednak twarda i zdecydowana w jednym, nawet jeżeli spotykam się często z atakiem ze strony społeczeństwa: dziecko powinno od najwcześniejszych lat uczyć się języków.
Nie tylko dlatego, że właśnie teraz, poprzez odowiednio dobrane zabawy chłonie język jak gąbkę, ale też dlatego, że bez języka angielskiego rozumienie świata będzie dla niego za kilka lat właściwie niemożliwe.

A jakie jest wasze zdanie? Znacie jakichś rodziców-dżokejów? A może sami nimi jesteście?..

Tagged in: