Zanim zaszłam w ciążę nawet w najgorszych koszmarach nie podejrzewałam, co to znaczy być rodzicem. Nie mówię tu o nieprzespanych nocach, problemach z karmieniem, bezustannym szorowaniu podłóg czy konieczności podzielności uwagi godnej bogini Sziwa (która ma jak wiemy 8 rąk).

Mówię o chwilach, kiedy dziecko wchodzi w okres ciekawości i zaczyna pytać. Zazwyczaj dzieje się to ok. 3 roku życia. Maluch zadaje nieustanne zagadki, podchwytliwe pytania, żąda wyjawiania tajemnic wszechświata, których wyjaśnienia nie podjąłby się Stephen Hawking . Syn znajomej zapytał „Mamo, a dlaczego Sam nazywa się Sam? Przecież ma kolegów, powinien nazywać się Z Kimś!”. Potem żądał wyjaśnienia, czym jest dusza i co to znaczy, że Jezus jest „Maluśki kiejby rękawicka i kawałek smycka”. To łatwe, ale już dla niektórych zagadka „Skąd się bierze prąd?” czy „Dlaczego chmury są białe?” przekracza możliwości interpretacji (czyli ściemniania) i wymaga od rodziców wysiłku. Jakiego?

Otóż większość z nich uprawia słowne przepychanki i broni się, jak może: „Nie wiem, daj mi spokój” (pójście na łatwiznę), „Zapytaj taty” (spryt), „Ooo, jak już późno!” (próba odwrócenia uwagi), „Zaraz ci powiem, a na razie masz czekoladkę” (naiwna myśl, że dziecku zaklei się buzia). Pół biedy, jak to zbywanie zdarza się tylko czasami… Ale jeśli codziennie, to oznacza tylko jedno: taki rodzic to mega leń i nie chciałabym go mieć za swojego. Bo dzisiejszy rodzic, w dobie Internetu i zalewu informacji bardzo szybko staje się dla własnego dziecka niekompetentny. Takie dziecko dorastając zaczyna dostrzegać, że rodzicowi daleko do Einsteina i po co ma słuchać kogoś, kto na niczym się nie zna. Dlatego jedna sugestia dla was, drogie współczesne matki i kochani ojcowie: owszem, możecie nie mieć pojęcia, co odpowiedzieć dziecku, ale nigdy, przenigdy się do tego nie przyznawajcie.

Oczywiście to lekki żart: znam wielu takich (szczególnie facetów…), którzy twardo twierdzili, że czytali wszystkie książki i oglądali filmy, o których im opowiadałam. Potem okazywało się, że sprawdzali na szybko w internecie, o czym mówię albo czytali o nich w recenzji w „Newsweeku”. Szczególnie jeden pan utrzymywał aż do końca naszego związku (szybkiego końca, dodam…), że doskonale wie, o czym mówię. Prawda szybko wyszła na jaw i ideał pękł jak bańka mydlana.

Nie chciałabym być przyłapana na kłamstwie przez własne dziecko, ale chyba jeszcze większym wstydem jest zostać przyłapanym na umysłowym lenistwie. Dlatego osobiście ani nie będę wciskać dziecku kitu („wiem, ale nie powiem”) ani nie powiem nigdy „nie mam pojęcia i sam się dowiedz”. Chcę być matką, która pokaże, że można przyznać się do niewiedzy, ale trzeba wiedzieć, gdzie szukać odpowiedzi.  Bo dla mnie nieumiejętność przyznania się do błędu jest chyba najgorsza w człowieku, a niechęć do poszerzania wiedzy to jawne przyznanie „Już wszystko wiem, mogę umierać”.

Dlatego rodzic może być głupi w rozumieniu braku wiedzy, ale nigdy, przenigdy leniwy w dążeniu do niej! Bo to jest właśnie prawdziwa rodzicielska inteligencja. Bo jak widzę matki, które na placach zabaw wypowiadają mądrości z pewnością starożytnego mędrca, mądrości, o których przeczytały w „Tinie”, to aż mnie skręca. Im zwyczajnie nie chce się sprawdzić, co to takiego ta celiakia, którą zdiagnozowała u jej niemowlaka redaktorka z czasopisma.

Bo jedną z rzeczy, na którą się nie godzę (tak, jestem nietolerancyjna!)  jest fakt, że moje dziecko w wieku 15 lat będzie mówiło słowami, których znaczenia nie pojmę. Wystarczająco wielu polityków wypowiada się w tym stylu, ale wszyscy kiwają głowami: tak, wiemy o czym mówicie.

Ja nie zgadzam się na to, żeby moje jajko było mądrzejsze od kury, więc oprócz pudelków, ukrytych prawd i jackass, czytam i oglądam rzeczy, które – jak mawiał pewien profesor – meblują mi łeb. Bo nie chcę przy nastoletnim dziecku drżeć z niepokoju, kiedy zapyta mnie przygotowując się do matury, kim był w sumie ten Chopin: Francuzem czy Polakiem. Dzięki temu wiem, że nie należy mówić „10 punktów Apgara”, bo Apgar miała na imię Virginia (to taki świeży przykład z porodówki).

Czy jestem z siebie dumna? Jak cholera. Ale nie dlatego, że to wszystko wiem (bo tak naprawdę gówno wiem), tylko dlatego, że ciągle chce mi się drążyć, grzebać i szukać odpowiedzi na pytania. I naprawdę marzę, że moja nastoletnia (kiedyś) córka w tym względzie nigdy nie wyrośnie z fazy trzylatka.