Ponoć jest taki dzień w życiu kobiety, kiedy dokładnie wie, w co się ubrać. To jej własny ślub. 

Organizacja wesela wiąże się z załatwianiem wielu spraw. Począwszy od ustalenia terminu, „zaklepania” sali, wynajęcia zespołu, aż po wybór menu. Ale chyba dla płci pięknej nie ma nic bardziej emocjonującego niż kupno sukni. Nieważne czy bierzesz gotową z salonu, czy szyjesz ją na zamówienie, czy ma prosty krój, czy wymyślne ozdoby – każda niesie ze sobą pozytywną moc. Moc upiększania. Bo w tym wielkim dniu, jakim jest nasz własny ślub nie ma brzydkich kobiet. Znikają wtedy wszystkie nasze kompleksy. Długi nos już nie przeszkadza, zbyt blisko osadzone oczy są cudownie umalowane, zbyt wąskie usta podkreślone iskrzącym błyszczykiem, a krzywe nogi… ich i tak nie widać pod długą suknią. Każda, dosłownie każda panna młoda w tym dniu promienieje, choćby na co dzień była szarą myszką o przeciętnej urodzie.

Data ślubu…

…to dzień, w którym wszystkie bez wyjątku czujemy się piękne. Ja to myślałam, że jestem jakąś gwiazdą, kiedy kroczyłam przez kościół. W końcu oczy gości były wpatrzone tylko we mnie i jedyne o czym myślałam, to żeby się nie wywalić tuż przed ołtarzem ani nie palnąć tekstu typu „i że Cię nie dopuszczę aż do śmierci”. Ach, co to był za ślub – chciałoby się powiedzieć. Wspomnienia po latach są najfajniejsze. Oglądam czasem zdjęcia z wesela i czasem rozmyślam, co mogłam zrobić inaczej. Ale sukni bym nie zmieniła. Była taka, jakiej w tamtej chwili pragnęłam. Może dziś wybrałabym inny model, ale lata wstecz to była najpiękniejsza suknia, jaką sobie mogłam wymarzyć.

A wiecie co? Właśnie dostałam suknię ślubną mojej mamy. Miała ją na sobie 36 lat temu i zamierzam ją wkrótce przymierzyć. To ona przypomniała mi, że przecież na strychu mam  swoją własną. Trzymam ją na  i nawet nie jest wyprana, ale co tam. Mąż nie pozwolił mi jej wyrzucić ani sprzedać, chociaż to teraz dość popularne. Zaraz po weselu panny młode oddają swoje kreacje do komisu albo wystawiają na OLX czy innym Allegro. W większości przypadków pozbywamy się sukienek ślubnych, bo przecież zabierają tylko dużo miejsca, a raczej ich już drugi raz nie wykorzystamy. Ale zarówno moja mama, jak i ja trzymamy je, w zasadzie z sentymentu. No i chyba też po to, by co kilka lat sprawdzać, czy się JESZCZE w te kiecki wciśniemy.

Ale co tam rozmiar! To nie jest ważne w tym dniu. Zarówno wychudzona panna młoda XXS, jak i pulchna XXL są w ten dzień najpiękniejsze na świecie! Wszystkie kompleksy mogą się schować, bo blask sukni skutecznie je przyćmi. Brunetki, blondynki, rude, piegowate, blade czy śniade, krótko czy długowłose – nie ma znaczenia typ urody.

Powspominajmy. Pokażcie mi swoje suknie ślubne (w komentarzu pod tym postem na Facebooku). Jestem przekonana, że wyglądałyście w nich przepięknie. Ja, jak widzicie na załączonym zdjęciu wciąż  mieszczę się w swoją. Sama się dziwię, jakim cudem.

Zgaduję, że każda z Was idąc przez kościół, a potem wirując w tańcu czuła się jak: milion dolarów, księżna Diana, Beyonce na scenie, królewna Śnieżka lub inny Kopciuszek na balu. Albo to wszystko naraz. Czasami sobie myślę, że powtórzyłabym tę imprezę z dziką rozkoszą. I to nawet z tym samym facetem…

PS: zdjęcie do tego wpisu zrobiliśmy kilka godzin temu w Pradze. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się co tam robimy, wskakujcie na mój Instagram,  tam po kliknięciu w zdjęcie główne, możecie oglądać dzisiejsze filmiki).

Tagged in:

,