Gdy planowałam zostać rodzicem, nikt mi nie chciał powiedzieć, czego trzeba bać się naprawdę. Bo jak napisała autorka książki „Macierzyństwo non-fiction”: „Rodzicielstwo to jak skok do jeziora. Ci, co już skoczyli, wiedzą doskonale, że woda jest wściekle zimna i odmrozi ci tyłek. Ale i tak wołają: Skacz, ciepła jest!”. Ja obawiałam się dziecka, które się pojawi, a tymczasem zagrożenie czyha na rodziców gdzie indziej… Gdzie?

Wujki/Ciotki dobra rada

Namber łan ze wszystkich „wkurzaczów” rodzicielstwa. Co ciekawe, najwięcej rad otrzymasz,  zanim w ogóle twoje dziecko przyjdzie na świat. Od słuchania, co powinnaś jeść, jakie leki zażywać i jak dać dziecku na imię spuchną ci uszy (jakby było mało, że już spuchły ci stopy…). Nie wszyscy mają złą wolę i mówią głupio, ale zanim dojdziesz do tego, kto ma rację, skończy ci się macierzyński. I to jest pierwsza rzecz, na którą musisz się uodpornić jako rodzic. I tu sama dam wam radę:  zamknij uszy i otwórz serce. Twoje nieme dziecko powie ci więcej, niż cała armia rozwrzeszczanych doradców.  

Położne

Oczywiście, wiem, że czytają mnie przedstawicielki tego zawodu, więc od razu mówię: nie mam nic przeciwko położnym ogólnie. Niestety, ze wszystkich kilkunastu, jakie spotkałam na swojej drodze (przez pierwszym porodem spędziłam małe wakacje w szpitalu), kilka z nich okazało się bezdusznymi, niewrażliwymi starymi wyjadaczkami, co to niejedno w życiu widziały i twoje jęki nie robią na nich wrażenia. Co z tego, że dla ciebie to koniec świata, skoro dla niektórych położnych jesteś tylko kobietą z pojemnikiem na dziecko. Poza tym każda z nich ma swoje teorie co do pielęgnacji poporodowej, rodzenia czy karmienia – naprawdę można dostać dysonansu poznawczego, jeśli leżysz w szpitalu długo, a położne ciągle się zmieniają. Ale poza tymi wyjątkami dobra położna to skarb. Problem w tym, że bardzo trudno go wykopać…

Porównywanie do innych

Kolejna sprawa, która nieraz spędzi ci sen z powiek. Co chwilę albo ty będziesz porównywała swoje dziecko z innymi, albo ktoś będzie stawiał twoje dziecko za wzór (co też nie jest miłe, bo wiadomo, że geniuszy nikt nie lubi). Na placu zabaw ( co robi matka na placu zabaw, to pewnie wiecie?), w przychodni, nawet tuż po porodzie: wszędzie trwa walka o to, aby nie odstawać i wbić się w średnią. Zresztą, winne są tu głównie dwie sprawy z następnego punktu, czyli…

Siatki centylowe i kalendarz rozwoju dziecka

Nie mam pojęcia, co za cholerny kat je wymyślił. Możesz znaleźć je w książeczce zdrowia i oczywiście wiem, że wynikają one ze statystyk, wiedzy z dziedziny psychologii rozwojowej itd., ale one naprawdę potrafią wpędzić do grobu! Bo jeśli  dziecko nie mieści się pomiędzy 3 a 97 centylem, to być może jest to powód do zaniepokojenia, ale na pewno nie do paniki! Jeśli nie raz zamartwialiście się, że wasze dziecko „wypadło” z siatki centylowej, to a) pamiętajcie, że inne siatki są dla dzieci karmionych piersią a inne dla tych karmionych MM (tabele znajdziesz na stronach WHO) i b) na spokojnie konsultujcie się z pediatrą, neurologiem czy psychologiem dziecięcym; Oni są dla nas! c) NIE SZUKAJCIE NA FORUM, jak to jest u innych – każde dziecko są indywidualnością.

Podobnie z umiejętnościami: dzieci czasem rozwijają się we własnym tempie, rosną skokowo, wcześniej lub później zanikają im odruchy – mądry lekarz potrafi połączyć ze sobą elementy układanki i albo wyśle na konsultacje. Problem w tym, że rodzice nie chcą słuchać lekarzy, no, chyba że doktora Google.

Wizja choroby dziecka

Absolutnie każdy rodzic martwi się chorobami dziecka, ale jest jeszcze  coś, o czym nie myślałam, dopóki nie zostałam matką: choroba dziecka w tym samym czasie, gdy choruje rodzic. Jeśli czytają to bezdzietni, niech się lepiej wychorują już teraz, na zapas. Potem nie ma szans: gil nie gil, jelitówka nie jelitówka, a zasuwać trzeba. Możesz oczywiście machnąć szefowi L4 przed nosem, ale jak to trzylatek: nie przeczyta, tylko nos sobie podetrze. No i sprawa, o której nawet nie chcę myśleć: choroba rodzica z wizją osierocenia dziecka. Taki koszmar, że już nawet o tym nie piszę. Nikomu nie życzę.

Mąż, który nie pomaga, a trzeba go niańczyć

Czytałam ostatnio, że zdarza się, iż dziecko zatrzyma się w rozwoju na pewnym etapie i choć rośnie wzwyż i wszerz, jego umysł pozostaje nadal dzieckiem. Nie chodzi o upośledzenia: istnieją inteligentni, dorośli ludzie, którzy całe życie potrzebują opieki pod względem umiejętności, samoobsługi czy emocji. I jeśli rozczula się to w twoim narzeczonym, że kocha, gdy go niańczysz, już teraz zacznij myśleć rozumem, a nie sercem i wywal go z domu. Taki to nie pomoże, nie wybawi, nie wyręczy, a tylko będzie jojczał, że zajmujesz się więcej dzieckiem, a on poszedł w odstawkę. Znajdzie sobie inną do opieki, a ty zostaniesz z nogą w nocniku. Jakby mało ci było nocników.

Bezdzietni znajomi

Już kiedyś o nich pisałam, ale teraz nieco na serio. Nie licz na to, że jakikolwiek bezdzietny pojmie, dlaczego nie możesz: wpaść na imprezę/on nie może wpaść do nas/słuchasz go nie do końca/wszystko sprowadzasz do dzieci. Oczywiście niektórzy mają szczęście i trafią na pojętnego, pełnego empatii, chcącego nieść pomoc bezdzietnego. Ale takich to na palcach jednej ręki można policzyć. W innych przypadkach bezdzietny znajomy potrafi wpędzić w wyrzuty sumienia i wzbudzić żal za minioną wolnością. Można się niby bezdzietnego pozbyć z otoczenia, ale lepiej namówić go na rodzicielstwo. Przecież jest super…

Poród

Na szarym końcu, bo po pierwsze: niby się go pamięta całe życie, ale ból zapomina się bardzo szybko. Przecież jest jedyny w swoim rodzaju i dopóki nie zaczniesz znowu rodzić, więcej go nie poczujesz. Po drugie poród się opłaca – dostajesz w zamian prawdziwego, świeżego, nieskalanego człowieka. Po trzecie są środki, które pozwalają przeżyć poród z przyjemnością, a podobno nawet z orgazmem.  Ale jednak dla pań wrażliwych i tych, które nie mogą patrzeć na krew i inne płyny naszego ciała, poród może być niezbyt przyjemny. Gorszy od porodu może być tylko film z własnego porodu. To dopiero koszmar.

Szafka: Minko

Bluza biała: diversodesign