Indiańskie przysłowie mówi, że jeśli nie możesz pokonać wroga, przyłącz się do niego. Albo się z nim zaprzyjaźnij. Wiecie co? Ani mi się śni!

Pan C. nawiedził mnie niespodziewanie kilka dni temu. Przyszedł nieproszony, z buciorami i przyniósł mi pomarańczę. A w sumie to samą skórę z pomarańczy. Miąższ pewnie sam zeżarł. A co mi po samej skórce pomarańczowej? Ani to ładne, ani przydatne. Ale dostałam, to mam i teraz muszę  się tego pozbyć.

Jeśli zastanawiacie się co autor ma na myśli, mogę Wam podpowiedzieć, że prawie padłam trupem, kiedy zobaczyłam w lustrze swój tyłek i uda. Już wiecie kim jest tajemniczy pan C.? Tak jest, to dobrze Wam znany CELLULIT. Nie zaprzeczajcie, że go nie macie. A nawet jak jeszcze nie macie, to on się tam kryje w czeluściach Waszej tkanki tłuszczowej i lada chwila wyjdzie na wierzch. Mówię Wam. Wiem po sobie. Ja też myślałam, że mnie ten defekt nie dotyczy. Zresztą nigdy nie miałam takich problemów, aż do teraz… No przyznam się, że długo już nie ćwiczę, poza tym latka lecą i widzę, że moje nogi nie są takie jędrne, jak u młodej, zwinnej gazeli. Ten cellulit może nie jest duży, ale ja go widzę. Gdybym spytała Adama czy mu nie przeszkadza moja skórka pomarańczowa, pewnie by zaczął szukać po domu keksa, do którego tę skórkę wsadziłam. Ani by mu do głowy nie przyszło, żeby szukać jej na moich udach czy pośladkach. A nawet jakbym mu pokazała, że TU PRZECIEŻ JEST, to by stwierdził, że wymyślam i że on nic tam nie widzi.

A pamiętacie film „Jak się pozbyć cellulitu” z Boczarską i Mecwaldowskim? Komedia o kobiecej przyjaźni i o tym, że prawda życiowa jest bardzo prosta: natrętny facet bywa gorszy od cellulitu i jeszcze trudniej się go pozbyć. Czyli że jest szansa dla nas. W sensie dla naszych ud, brzuchów i pup. Uczepiłam się więc tej szansy i zaczęłam jej szukać w sieci.

Podobno tylko Chuck Norris przeczytał cały Internet i to dwa razy. A nieprawda, bo ja też przeczesałam Internety wzdłuż i wszerz, żeby znaleźć jakieś cudowne remedium na pozbycie się mojego cellulitu. I znalazłam multum możliwości i sposobów. Tych tanich i drogich. Logicznych i absurdalnych. Łatwych i trudnych. I w końcu się na coś zdecydowałam, bo przecież od samego czytania cellulitu się nie pozbędę. Z pomocą przyszedł Internet, ale też dziewczyny, którym pożaliłam się na Instastory , że mam taki problem. Moje wątpliwości rozwiała jeszcze sąsiadka, która, jak twierdzi, też używa poleconych przez czytelniczki kremów (wybaczcie dziewczyny, ale zabiegi w gabinetach kosmetycznych skreśliłam już na samym początku ze względu na cenę). Tak więc mam coś bardzo dobrego i w przystępnej cenie. Używam i jestem ZACHWYCONA!  Mówi Wam coś preparat Slim Extreme 4D Scalpel  Eveline Cosmetics?

eveline slim extreme4develine kremy na cellulitTak, to ten z drogeryjnych półek. A właściwie to powinnam użyć liczby mnogiej, bo preparatów jest aż trzy. Kiedyś przeszłabym obok nich obojętnie, teraz do sklepu poszłam specjalnie dla nie. Ponoć to przełom w walce z niedoskonałościami ciała – tak twierdziły moje dziewczyny z Instagrama. Pokrótce chodzi tu o to, że krem naśladuje proces przekształcania się komórek tłuszczowych „magazynujących” w komórki tłuszczowe „spalające”. Mało tego  – robi to nie tylko podczas wysiłku fizycznego, ale również podczas snu i odpoczynku. Czyli robi robotę za nas. Ale chwila moment. Jeśli myślicie, że wystarczy tylko posmarować się tym cudem, a potem leżeć i pachnieć, to jesteście w błędzie. Trzeba jednak ruszyć tyłek z kanapy. Ruch to podstawa w walce z cellulitem.

Krem na cellulit, przereklamowany, nie działa- powiecie pewnie.  To ja wam mówię, że nie. Stosuję od niedawna, ale efekty są zaskakująco dobre, jak na tak krótki czas (skóra już jest wygładzona). Chociaż długa droga jeszcze przede mną. I niestety prowadzi ona przez siłownię.

Także ten. Czy mi się to podoba, czy nie, w najbliższym czasie będę poprawiać kondycję. Zresztą nie mam już wyjścia, bo niedaleko mojego domu otwierają mi siłownię. Kurde… Nie planowałam tego, no ale jak już góra przychodzi do Mahometa, to trzeba to wykorzystać. Tak więc oficjalnie Wam ogłaszam, że za 2 tygodnie zaczynam chodzić na fitness. Na początku raz na 4 dni. Nie ma wymówek, że dzieci, że porządki, że gotowanie, że praca. Muszę chodzić i koniec. Bo jak się chce mieć jędrne ciało, to sam krem nie wystarczy.  Trzeba włożyć w nie nieco energii.

Ja wiem, że cellulit to nie koniec świata, że są gorsze problemy. I przecież mówi się, że nie ma się co wstydzić swojego ciała. Widziałam kiedyś nawet zdjęcie trenerki fitness, która demonstrowała na Instagramie swoją pomarańczową skórkę i nie była to bynajmniej skórka przeznaczona do ciasta. No ale to, że fit blogerka ma cellulit nie oznacza, że ja jestem rozgrzeszona. Bo jakoś tak głupio w lecie wkładać szorty, kiedy z góry widać te nierówności na udach.

Na koniec, żeby Was i siebie dodatkowo zmotywować do walki o jędrne ciało, będzie żenujący żart prowadzącego:

Dlaczego mężczyźni nie mają cellulitu? Bo to brzydko wygląda. 

Kurtyna…

cellulit sposoby