O czym rozmawiają matki, które wychodzą na kawę z koleżankami żeby przewietrzyć głowę i  odetchnąć od dzieci? O dzieciach oczywiście. Nic dziwnego, że bezdzietne koleżanki dzietnych po pewnym czasie jak ognia unikają wspólnych spotkań w mieszanym gronie ( dzietne- bezdzietne). Matki skazane na swoje własne towarzystwo, do woli, bez najmniejszych przeszkód na każdym spotkaniu wymieniają się więc  spostrzeżeniami dotyczącymi szeroko pojętego tematu wychowania. I niestety nic dobrego z tego wyjść nie może.  Bo matka, jak to matka zrobi dla dziecka wszystko. Nie je, nie dosypia, rezygnuje z kariery, byle tylko Jasiu, Stasiu, Zosia mieli szansę zostać prezydentem, strażakiem, lekarzem. Porównują i chłoną rady koleżanek jak gąbka. Wraz z dorastaniem dzieci, kobiety zaczynają się dzielić na dwie grupy. Te mądrzejsze, zaczynają olewać rady koleżanek, pozostałe perfekcyjnie wcielają się w rolę doradców. Ale nie o tym miałam pisać…

Nie tak dawno zadzwoniła do mnie koleżanka, mama 11 miesięcznego chłopca. Przerażona i lekko zdziwiona wracała do domu ze spotkania z dzieciatą koleżanką z dawnych lat.  Córka sympatycznej koleżanki,  w wieku dwóch  lat sama czyta sobie bajki ( powątpiewam!). Koleżanka z liceum mówi, wmawia wręcz, że jej dwulatka tak dobrze czyta bo pierwsze lekcje nauki czytania miała za sobą już w wieku 4 miesięcy, i w trakcie całego spotkania daje sto rad jak najlepiej i najszybciej nauczyć niemowlaka czytać.  Co powinna zrobić mama roczniaka  która nawet nie pomyślała żeby uczyć swojego syna czytać? No moim zdaniem najpierw powinna wykasować numer koleżanki  ze swojego telefonu, a  na kolejną kawę umówić się ze mną. Ja nie zasypię jej informacjami jak świetnie czyta moja trzylatka, głównie dlatego, że moja trzylatka nie czyta wcale.  I wiecie co? Nie widzę w tym nic złego. Ale, przyznaję, że metoda o której przez dwie godziny trajkotały wspomniane wyżej  matki, zaciekawiła mnie na tyle żeby dowiedzieć się o niej nieco więcej ( ale wciąż nie na tyle żeby zagonić moje dziecko do nauki).

Zastanawialiście sie kiedyś w jakim wieku dziecko powinno rozpocząć naukę czytania? Sprytni odpowiedzą, że skoro w polskim systemie edukacyjnym formalna edukacja dzieci rozpoczyna sie wieku 6 lat, naukę czytania należy z dzieckiem rozpocząć około szóstego roku życia. Co ambitniejsi rodzice ucieszą się zatem, kiedy przeczytają, że naukę można z dzieckiem rozpocząć gdy to ukończy 3 miesiące ( tak, trzy miesiące). Powiem więcej, można sie spodziewać że taka nauka przyniesie godne podziwu efekty.  Zaskakujące prawda?

Metoda globalnego czytania wciąż wzbudza spore kontrowersje, ale ma też wielu zwolenników.  Według pomysłodawcy, naukę można zacząć już z trzymiesięcznym dzieckiem, które ma sprawny narząd wzroku i słuchu.  Maluch musi być w stanie spojrzeć w jedno miejsce i na chwilę skupić wzrok.  Zabawę z czytaniem zaczynamy prezentując dziecku całe wyrazy, nie ucząc go wcześniej liter. Wykorzystujemy do tego kupione lub samodzielnie wykonane plansze z wyrazami ( duża, wyraźna czcionka na białym tle). Plansze prezentowane są dziecku w krótkich sesjach, wielu powtórzeniach i różnych kombinacjach. Możliwości mózgu dziecka są tak ogromne, że bez trudu zapamiętuje „wygląd” graficzny wielu zaprezentowanych mu przez rodzica słów.

Niezależnie od tego czy naukę czytania rozpoczynamy z niemowlęciem czy czterolatkiem, najpierw zapoznajemy malucha z  ważnymi dla niego rzeczownikami.  A więc: imię dziecka, wyraz mama, tata. Lista pozostałych rzeczowników zależy od wieku dziecka, jego zainteresowań i powinna obejmować około 50 wyrazów. Po rzeczownikach wprowadzamy czasowniki opisujące codzienne czynności. Stopień ich skomplikowania również należy dostosować do wieku dziecka. Następnie przechodzimy do nauki kolorów, nazw przedmiotów i niezbyt skomplikowanych przeciwieństw. Koniec pierwszego etapu nauki to wprowadzenie słowa „jest” i przyimków: „ pod” „u”, „z”, które powinny być dziecku przedstawione towarzystwie innych poznanych wcześniej słów.

Etap drugi obejmuje zapoznanie dziecka z wyrażeniami dwuwyrazowymi z użyciem słów poznanych w pierwszym etapie. Jest to też dobry moment żeby zapoznać dziecko  z inną formą słów, które poznało na początku nauki. Po tym etapie przechodzimy do prostych zdań, na początek dwuwyrazowych, żeby powoli przejść do zdań bardziej skomplikowanych i czytania samodzielnie wykonanych książek.

Jak najbardziej trafiają do mnie argumenty zwolenników metody. Przekonuje mnie informacja, że dzieci uczone tą metodą mają szeroką wiedzę ogólną, dobrze radzą sobie w szkole, w dorosłym życiu dużo czytają i robią to z przyjemnością. Takie dzieci szybciej zaczynają mówić, bo mózg  poddany stymulacji szybciej się rozwija. Dziecko poznaje więcej słów niż jego rówieśnicy, więc jego słownictwo od samego początku będzie bogatsze.

W tej metodzie podoba mi się szczególnie to, że jej pomysłodawca namawia żeby nie oczekiwać konkretnych efektów, nie zmuszać dziecka, nie rozliczać go ze zdobytej wiedzy. Dzięki temu nauka będzie dla dziecka zabawą a rodzicom uda się wykorzystać fakt, że poznawanie świata jest dla dziecka przyjemnością.

Co ja o tym myślę? Fajna metoda, tylko wciąż nasuwa mi się pytanie. Kto przy zdrowych zmysłach, mający w domu niemowlaka, nie nadużywający narkotyków, nie pojący kawy w ilości większej niż 1 litr na dobę, będzie w stanie wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę siły i wolnego czasu żeby każdego dnia uczyć swoje trzymiesięczne dziecko czytać. Nie wiem, ja takich nie znam i sama nie należę do tego grona.