Jeśli jesteście tu ze mną od dawna, wiecie, że nic bardziej nie spędza mi snu z oczu jak zdrowe odżywianie. W sklepie spędzam zawsze mnóstwo czasu przed półkami i przyzwyczaiłam się, że każdy ochroniarz patrzy na mnie podejrzliwie. Ale nie, nie jestem żywieniową kleptomanką, za to można powiedzieć, że mam obsesję na punkcie chemii w żywności. Bo nie wiem, czy wiecie, ale wraz z kiełbaską i serem zjadacie czasami całą tablicę Mendelejewa.

Dodatki „E” w żywności

Muszę zacząć pozytywnie: nie wszystkie dodatki do żywności z literą „E” są chemicznymi, laboratoryjnymi dodatkami. Przykładowo składniki z „E” od 100 do 199 to barwniki, a wśród nich jest bardzo dużo tych naturalnych, jak kurkuma i kurkumina (w makaronach), chlorofile (oleje), karotenoidy (margaryny), koszenila (naturalna, ale uwaga: produkuje się ją ze zmielonych owadów-czerwców kaktusowych!). Te są nieszkodliwe, ale oprócz nich producenci aby uprzyjemnić wygląd produktów konsumentom (przecież jemy oczami…), dodają chemiczne barwniki.

Konserwanty w żywności – jak producenci trują nas i nasze dzieci

Szczególnie bez umiaru sypią sztuczne barwniki do słodyczy, a biorąc pod uwagę, ile zjadają tego nasze dzieci, łatwo o przedawkowanie. Ono z kolei mocno wpływa na nadaktywność naszych dzieci i nie pozwala im się skupić. Jeśli twoje dziecko je dużo podejrzanie kolorowych cukierków, zwróć uwagę na ich skład – może właśnie sztuczne barwniki są powodem tego, że wieczorami chodzi po ścianach?..

Dodatki w postaci „E” z numerami od 200 do 299 to już konserwanty. Dzięki nim żywność nie psuje się tak szybko, ma estetyczny wygląd czy gładką konsystencję. Największą grupę stanowią niestety konserwanty chemiczne i to im zawdzięczamy złe samopoczucie, częste wizyty w toalecie, wzdęcia i inne żołądkowe dolegliwości.

Zdecydowanie największym winowajcą jest tu benzoesan sodu. Owszem, jesteśmy mu wdzięczni za to, że jogurt nie wie, co to pleśń, konserwa ma termin ważności dłuższy niż planujemy żyć a margaryna trzyma formę nawet w 30-stopniowym upale. Benzoesan sodu zakwasza organizm, podrażnia gardło i śluzówkę żołądka oraz, jeśli skumuluje się w naszym organizmie, szybko wywołuje alergie. A skumuluje się na pewno, bo jeśli pijemy sztuczne napoje, jemy dżemy, przeciery, sosy, to benzoesan w tych produktach dzierży palmę pierwszeństwa.

Azotyny i azotany

Drugą niebezpieczną grupą konserwantów są azotyny i azotany. To dość liczna rodzina, a można znaleźć ją w najbardziej popularnych na naszym stole wędlinach i produktach mięsnych. To one chronią szynki i kiełbasy przed bakteriami salmonelli czy jadem kiełbasianym. Dzięki nim wędliny mają gładką, różowo wyglądającą konsystencję i zachęcający wygląd, choć naturalnie robione wędliny bez tego typu dodatków po obróbce termicznej robią się brązowe. Nie myślcie, że różowa jak świnka szyneczka jest lepsza niż brązowa i pomarszczona – azotyny i azotany mają mnóstwo ubocznych efektów. Od lat 80-tych ściśle reguluje się ilość użytych tego typu substancji, bo udowodniono, iż ma ogromny wpływ na zachorowalność na raka żołądka. Azotan sodu lub potasu zjedzony w zbyt dużej ilości, może nawet powodować rozkład hemoglobiny, szczególnie u dzieci. I ciekawostka z rodzaju przerażających: często na przetworzonych wędlinach znajdujemy napis „nie gotować” lub wręcz „nie podgrzewać”. To dlatego, że wysoka temperatura wzmacnia działanie azotynów i azotanów, przez co stają się one jeszcze bardziej szkodliwe.

Przeciwutleniacze w jedzeniu

Przeciwutleniacze (grupa „E” od 300 do 399) wywołują reakcje alergiczne, zwiększają poziom złego cholesterolu we krwi i wywołują biegunki. Znajdziemy je w gotowych ciastkach, frytkach czy chipsach.

Szkodliwymi dodatkami do żywności bywają też emulgatory czyli środki zagęszczające (grupa „E” od 400 do 499). Wśród nich nasze dzieci najczęściej narażone są na działanie sorbitolu – znajduje się on w gumach, cukierkach, żelkach. Jego nadmiar podrażnia śluzówkę żołądka i bardzo często wywołuje biegunki.

Wzmacniacze smaku

I w końcu moja „ulubiona” grupa chemicznych wspomagaczy czyli wzmacniacze smaku („E” od 600 do 699). Tutaj cesarzem królestwa świństw jest glutaminian sodu (wtóruje mu wierny giermek – glutaminian potasu). Jego ojczyzną jest Japonia, a pośrednio odkryto go już ponad 100 lat temu. Glutaminian sodu jest oczyszczoną wersją kwasu glutaminowego, który został uzyskany z wodorostu – listownicy japońskiej. Smak, który mu towarzyszy, stał się piątym smakiem świata, który nosi nazwę umami. Od tego czasu glutaminian szturmem zdobył wschodnią kuchnię, a szczególnie rozsmakowali się w nim Chińczycy. Stamtąd ten nieszczęśnik dotarł do Europy i Ameryki i rozgościł się w nich na dobre. Glutaminian sodu jest powodem bólów głowy, wzdęć, nadmiernej potliwości, palpitacji serca, uczucia dziwnego niepokoju czy bezsenności. Jeśli byliście kiedyś studentami wychowywanymi na zupkach chińskich, to wiecie o czym mówię. Pojawiło się nawet określenie „syndromu chińskiej kuchni”, bo w niej wykorzystuje się glutaminian na potęgę; sama potwierdzam: po wizycie w chińskiej restauracji zawsze pieką mnie usta, twarz i mam inne dolegliwości ze zgagą włącznie.

Ostatnie badania nie potwierdzają jego szkodliwości, ale nie zmienia to faktu, że powyższe dolegliwości mogą być efektem niezwykle popularnej alergii na glutaminian. Jest on także uzależniający: jak nic innego na świecie poprawia smak każdej potrawy, którą do niego dodamy. W rezultacie producenci mogą użyć mniejszej ilości prawdziwego produktu (np. mięsa w wędlinach), a smak dzięki glutaminianowi jest i tak bardzo kuszący. Glutaminian to największy oszust wśród wszystkich dodatków do żywności, jakie oferują nam producenci. Strzeżcie się go, a przynajmniej nie raczcie nim własnych dzieci.

Dowiedziałam się jednak niedawno, że może trochę przesadzam. Bo otóż nie wszystkie chemiczne dodatki do żywności są szkodliwe – Unia Europejska ściśle określa ilość konkretnego składnika w przeliczeniu na gramaturę, którą producent może bezkarnie zastosować. Jest to ilość nieszkodliwa i – jak zapewniają fachowcy – nie wpłynie na nasze zdrowie. Ja im wierzę, ale weźcie pod uwagę, iż NIKT nie jest w stanie sprawdzić, ile dziennie zjada fosforanów czy azotynów, bo chemiczne dodatki są niemalże wszędzie. Bardzo łatwo jest je przedawkować, a stąd już tylko krok do dolegliwości czy przewlekłych chorób (w tym raka).

Często szukamy przyczyn naszego stanu zdrowia w śmiertelnych chorobach, a tymczasem bardzo wiele z dolegliwości może wynikać z konserwantów, emulgatorów, barwników czy wzmacniaczy smaku. Nie zdajecie sobie sprawy, jak uwielbiam jeść i kocham dobre potrawy. Mimo wszystko staram się gotować bez wspomagaczy i unikam przetworzonej żywności jak tylko się da. Wiem, że łatwiej kupić wędlinę niż samemu upiec kawałek schabu. Ale jeśli prawdą jest stwierdzenie filozofa, że „jesteś tym, co jesz”, to niektórzy niedługo będą świecić w ciemności od fosforanów i toczyć się jak balon od glutaminianu.