Oczywistym jest, że rodzice chcą jak najlepiej dla swoich pociech. Kupują dla nich ubranka z ekologicznej bawełny, karmią bezglutenowymi herbatnikami i jajkami od szczęśliwych kur, zapisują na lekcje chińskiego i balet. Ja też popełniłam niektóre z tych „wykroczeń”, ale nie bójcie się: mój roczny syn nie uczy się jeszcze chińskiego.  A Lenka nie ma z kolei tego, co posiada większość jej koleżanek … i zdaje się że długo mieć nie będzie. Zresztą mnie też mama poskąpiła tego prezentu… Na szczęście nie zafundowała mi „profesjonalnego” przekłuwania uszu u kosmetyczki na pierwsze urodziny. Ale z opowieści młodszych kuzynek, które z kolczykami paradowały już kiedy ledwo co wyszły z pieluch, wiem, że największą filozofią podczas przekłuwania był… wybór kolczyków. Okrągłe czy kwadratowe, z diamencikami zielonymi czy fioletowymi? A może złote? Na zmianę wkrętek na spływające na dziecięce ramiona i wplątujące się we włosy kaskady srebrnej biżuterii niestety trzeba poczekać AŻ miesiąc.

Kolczyki dla małej dziewczynki. Jestem na NIE.

Zastanawiam się – po co? Po co, do cholery, w uszach ślicznej dziewczynki kolczyki?

Mamy, które decydują się na wczesne ingerowanie w ciała swoich córek podają  kilka prostych powodów – bo łatwiej namówić (a może raczej zmusić?) takiego szkraba na „przekłuwanie”, które jednoznacznie kojarzy się z bólem. Bo maluch szybko zapomni o dyskomforcie. Bo łatwo go pocieszyć i nagrodzić (sic!) nową zabawką. Aż wreszcie – bo przecież WSZYSTKIE dziewczynki mają przebite uszy!

Czyżby? Wyobraźmy to sobie: dziewczynka siedzi w salonie kosmetycznym na matczynych kolanach, ściskając w ramionach ulubionego misia, zabawiana przez rozanieloną kosmetyczkę rozczulającą się nad tym, jak pięknie te kolczyki będą komponowały się z blond kędziorkami małej damy. Zadbana pani w profesjonalnym, białym fartuchu z firmowym uśmiechem przyklejonym do twarzy przeciera płatki ucha dziewczątka płynem do dezynfekcji, zbliża się do nich z pistoletem i…. BUM. Dziecko wpada w spazmatyczny płacz, czemu absolutnie się nie dziwię. Sama najpewniej zalałabym się łzami.

Przekłuwanie uszu pistoletem jest metodą przede wszystkim przeraźliwie głośną, co w przypadku małego dziecka może skutkować nawet uszkodzeniem słuchu, a ponadto bardzo inwazyjną i niegwarantującą pełnej sterylności. Argumenty specjalistów, że w ucho malucha wbijany jest zaostrzony kolczyk przypominający gwóźdź, który miażdży i rozrywa delikatną tkankę, powodując ogromne ryzyko zakażenia, przechodzi bez echa. Bo dziecko i tak zapomni.

Nie bez powodu profesjonalne salony piercingu oferują swoje usługi głównie klienteli dorosłej, ewentualnie osobom które ukończyły 16. rok życia. Decyzja o modyfikacjI ciała powinna zostać podjęta świadomie i osobiście, nie przez fanaberię mamy. Taki zabieg MUSI być przeprowadzony w warunkach sterylnych, przez wykwalikowanego profesjonalistę, nie przez panią z osiedlowego gabinetu kosmetycznego. Piercer odpowiednio dobierze kolczyk, zadba o najwyższe standardy sterylności i bezpieczeństwa i zrobi wszystko co w jego mocy, by bolało jak najmniej. Taka wizyta oczywiście kosztuje więcej i trwa dłużej, ale czy świadomy, nowoczesny rodzic naprawdę chce oszczędzać czas i pieniądze na własnym dziecku?

To, że mamy pod opieką małego człowieka, nie daje nam prawa do podejmowania za niego decyzji o jego przyszłym wyglądzie. Dajmy mu wybór. Nie twórzmy miniaturowych wersji dorosłych ze świecidełkami w uszach; pozwólmy nacieszyć się naszym córkom dzieciństwem ubłoconym, z dziurami na kolanach a nie dziurami w uszach. Bez strachu o naderwane ucho, zgubioną ozdobę czy infekcję, która może się ciągnąć za nią latami. Nasze dzieci są najpiękniejsze na świecie, nawet w ubrudzonej trawą sukience,  niedbałym warkoczem… i bez kolczyków.

Na końcu nadmienię, że pomimo iż parę lat temu zdecydowałam się na przekłucie uszu, nie noszę dziś kolczyków; ba, już dzień po zabiegu uznałam, że to nie dla mnie i  wypatrywałam dnia gdy dziurki mi się zrosną. Moja córka również nie nosi i do czasu, gdy sama nie podejmie decyzji o przekłuciu uszu, nie będzie nosić kolczyków.