Jeśli też masz małe dzieci, to może już po kilku zdaniach zgadniesz czego tak się boję. Ba! Jeśli masz w domu kota, to równie szybko się domyślisz. Ale po kolei.

Ludzie przed świętami obawiają się wielu rzeczy. Że nie zdążą z porządkami. Że pogoda nie pozwoli im na umycie okien. Że braknie im czasu na kupno prezentów. Że wynajęty Święty Mikołaj zostanie zdemaskowany podczas dziecięcego szarpania za sztuczną brodę. Że na zupę grzybową nie starczy grzybów, a te w sklepie teraz takie drogie. Że piec odmówi posłuszeństwa podczas smażenia karpia. Że utkną w kolejce do kasy, albo że utknie ość w gardle i się udławią na śmierć. Ile osób – tyle obaw, wątpliwości i strachu przed różnymi świątecznymi rzeczami i sytuacjami.

Również mnie obleciał strach. Blady jak wampiry ze „Zmierzchu”. Boję się pewnej pani, o której dyskutuje cała rodzina już pod koniec listopada. To ona od pewnego czasu wprawia mnie w rozdygotanie. Drżenie mięśni. Panikę zmieszaną z czarnowidztwem. Ponieważ jak już przybędzie do naszego domu, to rozpocznie się walka. Bo ona nie ma się w co ubrać, bo wszystko stare, z zeszłego roku, a przecież moda i trendy się zmieniają. Że absolutnie nie zajmie miejsca pod grzejnikiem, bo jej będzie za gorąco i ją będzie suszyć. I wszyscy zamiast zająć się przygotowaniem do świąt, zaczną jej nadskakiwać i się nią zajmować.

A szczególne obawy mam co do mojego syna, który z pewnością zajmie się ową panią najchętniej. Ba, na jej widok zaświecą mu się oczy i od tej chwili będzie miał tyko jeden cel. Dorwać się do NIEJ.

Bo ona lubi się kolorowo ubrać, bo zawsze obwieszona mnóstwem brzęczącej biżuterii. A jak wiadomo świecidełka najbardziej przyciągają właśnie dzieci i wspomniane koty… Nie dość, że paniusia będzie co chwilę atakowana przez dziecięce ręce, to jeszcze mi dojdzie dodatkowy obowiązek – pilnowanie, żeby jej włos z głowy nie spadł. Bo niestety, ale mając w domu niemowlaka muszę się liczyć z tym, że kiedy ona tylko postawi nogę w salonie, synuś będzie miał tylko jeden cel: dostać się do tego pstrokatego gościa.

I weź tu ogarnij dom, siebie, prezenty, dwójkę dzieci, gotowanie i jeszcze tego dodatkowego członka rodziny, którym są wszyscy zaaferowani. A co na to ów gość? Stoi i pachnie. Nie pomoże, nie posprząta, tylko czeka na wigilijną kolację. Darmozjad. Ale mimo wszystko człowiek za nim tęskni cały rok. Bo pojawia się tylko przed świętami, by zostać na kilka tygodni. A potem wychodzi z domu, jakby nigdy nic i zostawia po sobie pustkę i bałagan.

Już się domyślacie o kogo chodzi? Jeśli większość z Was pomyślała o teściowej, to już wyprowadzam z błędu. To nie ona sprawia, że panikuję . Przynajmniej nie w tej sytuacji. Nie chodzi również o ciocię z Ameryki ani ekscentryczną przyjaciółkę z drugiego końca Polski.

To teraz subtelne podpowiedzi: ta pani ma chropowatą skórę, zielone włosy, leni się (tj. zrzuca sierść), lubi się napić (głównie wody!), pachnie świeżo nutami drzewnymi, stoi zazwyczaj w jednym miejscu i raczej się nie rusza, chyba, że ktoś ją z premedytacją trącnie. Już wiecie?

Tak, sen z powiem spędza mi CHOINKA!

To ona sprawia, że mam ciary na samą myśl o przekroczeniu przez nią progu naszego domu. Bo mój niemowlak, tak jak wspominałam, zajmie się nią w szczególny sposób. Będzie macał. Będzie tyrpał. Będzie próbował zjeść wszystko co z niej spadnie. I serio. Będę go tysiąc razy dziennie od tej choinki zabierać, żeby nie przewrócił drzewka i żeby drzewko nie przewróciło się na niego. A mnie na samą myśl o tym przewraca się w żołądku. Teraz już rozumiecie, dlaczego się jej boję? A z drugiej strony nie wyobrażam sobie bez niej świąt. Jak żyć?

PS: zdjęcie z tamtego roku. Obecnie mój syn przemieszcza się po domu z prędkością błyskawicy. Do choinki z drugiego końca domu dotrze w kilka sekund:(