Na co dzień jestem osobą raczej spokojną (z naciskiem na „raczej”). Jak bardzo niektórzy z Was nie uważaliby mnie za chodzący ideał, uwierzcie: mam czasem chwile, kiedy para bucha mi spod peruki (tak tak, dostałam raz mailem zapytanie, czy to moje prawdziwe włosy…), ciśnienie mam wysokie jak to panujące w komorze hiperbarycznej a ręce trzęsą się jak osika. Powodów jest wiele: a to ulubiona hejterka Zosia znów zaatakowała, a to znalazłam przeterminowany i pleśniejący serek w lodówce, którego na pewno sama tam nie zostawiłam, a to ulubiona biała bluzka nagle pod wpływem wrzuconego do pralki przez Lenkę psiaka stała się piękno-bura… I nie oszukujcie: macie tak samo. Staram się jednak nie wybuchać przy dziecku czy innych domownikach, ale nie ukrywam, że nie jest to czasem łatwe. Mam jednak swoje sposoby, żeby radzić sobie z chwilami pt. „Wyjdę z siebie i stanę obok”. Może któreś z nich pomogą i Wam obniżyć nieco temperaturę wrzenia swojego wkurzenia jeśli już ono się pojawi. Oto one:

1. Ruch

Wiecie, że lubię wszelkiego rodzaju ćwiczenia fizyczne. Jak każda mama, nie mam na nie zbyt wiele czasu. Ale w chwili, gdy zaczyna we mnie zbierać się napięcie, dobrze działają ćwiczenia oddechowe  i rozciągające. Ale niestety nie pomogą, jeżeli na czole pojawia się dobrze znana mojemu mężowi pulsująca żyłka (przez większość dni w roku ukryta pod grzywką). Wtedy ostatnią deską ratunku jest tylko Cindy Crawford. Płyta z jej ćwiczeniami jest już tak zniszczona, że przypomina bardziej gramofonową niż DVD. Nie przekonujcie mnie, że Cindy ma już 48 lat i ma prawo do wcześniejszej emerytury. Nikt nie potrafi dać takiego wycisku jak ona; ma też przewagę w tym, że jej programy ćwiczeniowe składają się ćwiczeń, a nie z gadania o ćwiczeniach i o swojej uduchowionej osobie jak zdarza się to modnym instruktorkom. Człowiek jest trochę jak pies: ten w chwilach stresu stroszy sierść na karku, a my napinamy obręcz barkową. Dlatego ćwicząc zwróćmy większą uwagę na ten obszar naszego znerwicowanego ciała.

2. Sauna

Ma tę wadę, że nie wszyscy mają ją pod ręką. Ja akurat mam to szczęście, że wystarczy, że zejdę do piwnicy i… Żart oczywiście! Jak większość ludzi korzystam z sauny przy okolicznych basenach. Nie będę was przekonywać o jej zdrowotnych zaletach, bo internety aż o tym huczą. Skandynawowie, a szczególnie Finowie uczynili z niej swój sposób na życie, a żyją średnio 5 lat dłużej niż Polacy. W saunie odpływają wszelkie stresy; dzieje się to nie tylko dzięki ciepłu (albo gorącu, w zależności od rodzaju), ale też dzięki atmosferze wyciszenia, przyciemnionym światłom, czasem relaksującej muzyce (Tybetańskie rytmy królują) albo aromatycznym olejkom. Ale uwaga: będzie Was kosztowało bardzo dużo czasu, żeby znaleźć saunę idealną. Większość tych testowanych przeze mnie miała wielką wadę: były zawsze pełne ludzi. I nie wiadomo dlaczego, niby wszyscy przychodzą się do sauny zrelaksować i wyciszyć, a bez przerwy, nieznośnie głośno i zazwyczaj mało cenzuralnie GADAJĄ. Gadają o pracy, która przecież do sauny ich przywiodła (praca to stresy), o dzieciach (dzieci to stresy) i samochodach (w zimie samochody to stresy). Dlaczego ludzie przynoszą do sauny stresy i zamiast się ich pozbywać wraz z potem tylko się w tych stresach utwierdzają? Pojęcia nie mam… Z tych powodów sauna czasem zamiast wyciszyć wkurza jeszcze bardziej.

3. „Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda, tak się zaczyna wielka przygoda…”

Nie, nie namawiam do szorowania zębów zawsze, kiedy wnerwi was mąż albo szef. Chociaż byłoby to z pożytkiem dla waszej urody i uszczęśliwiło obu tych panów…Chodzi oczywiście o moje ulubione zajęcie po 22 czyli… sprzątanie. Jak wspaniale zanurzyć wściekłe dłonie w wiadrze wody z octem i zaciągnąć się jego aromatem! Jak cudownie wyobrażać sobie twarz winowajcy w postaci wyciskanej właśnie ścierki! Jakie to świetne uczucie, kiedy wraz ze zmywanym z podłogi przylepionym masłem orzechowym zmywamy z siebie złość! A kiedy wylewamy brudną wodę do toalety, już nic nie pozostaje z tych niemiłych uczuć. A jeżeli jeszcze coś pozostaje, zawsze można umyć też toaletę.

4. Mniam nr 1. – gotowanie.

Jednak pod pewnym warunkiem: musisz być sama w domu. Próby wyładowania złości na cieście, kiedy pod nogami kręci się mały sprawca twojej złości tylko pogorszą sytuację. Mogą też pogorszyć stan twojego blatu, bo jeśli producent wmawia wam, że nie da się wbić noża w konglomerat, zapraszam do kuchni w moim starym mieszkaniu. Zatem zasada jest taka: wyganiamy dziecko z mężem na spacer i zakupy (koniecznie w dużym hipermarkecie – to wkurzy męża, przez co tobie zrobi się lepiej i zmęczy dziecko, przez co pójdzie wcześniej spać), a my sypiemy, dolewamy, ugniatamy, kroimy, siekamy i pieczemy. Polecam: pizzę, bo przy wyrabianiu ciasta zmachamy się jak Pudzian przy martwym ciągu, placki ziemniaczane tarte na ręcznej tarce oraz tłuczenie kotletów ze schabu grubości dwóch palców. Tylko uwaga na palce.

5. Mniam nr 2. – jedzenie.

Zasada taka sama – musisz być sama w domu. No chyba że męża nie wzrusza twoja twarz umazana masłem orzechowym, poklejone dżemem włosy i resztki orzechów między zębami. Najlepiej też, żeby nie trzymać zbyt wielu przekąsek w domu – jeśli będziemy musiały biec do sklepu jest duża szansa, że zawrócimy w połowie drogi bo stres minie tylko dzięki biegowi. Pamiętajmy, żeby zatrzeć ślady naszego obżarstwa – dla niepoznaki brudzimy kilka talerzy i filiżanek wmawiając, że byli goście i wymietli całą lodówkę. Po takim obżarstwie człowiek ma tak wielkie poczucie winy, że zapomina o tym, co go wkurzyło. Najgorszy wróg, który doprowadził nas do nerwicy (czyli zwyczajowo mąż) okaże się największym przyjacielem, bo na pewno powie, że wcale nie jesteśmy grube.

6. Podrap się!

Nie, wcale nie po… głowie. Było parę chwil, gdy złapał mnie przysłowiowy nerw, a ja nie mogłam wyjść z domu, nie było pod ręką produktów na pizzę, a podłogi były tak czyste, że można było z nich jeść. Wtedy pomaga coś, co ściągnęłam od Rzymian – kąpiel! W takich chwilach zachowuję się jak małpa w kąpieli z wiersza Fredry: „dalej kurki kręcić żwawo, w lewo, w prawo, z dołu, z góry, aż się ukrop puścił z rury…”. Konieczne jest jednak posiadanie najbardziej szorstkiej, drapiącej i zdzierającej skórę gąbki. Ścieramy martwy naskórek i żywe wkurzenie. Jeśli to nie pomaga, sięgamy po peeling – ot, chociażby taki KLIK .A jeśli i to zawiedzie, i złość zamiast zmaleć wzrosła, pozostaje tylko ostatnia drapiąca deska ratunku – szorstki, niegolony, tygodniowy, ostry jak papier ścierny zarost męża. Jak skończy się takie przytulanie do jego policzka to już zależy tylko od nas, ale i ten sposób polecam. Działa!