Wiele powiedzonek związanych z dziećmi to ta trzecia Tischnerowska prawda. Przykładowo, słowa:  „śpi jak niemowlę” jest śmiechu warte dla każdego chyba rodzica na całej kuli ziemskiej. Ale o śnie następnym razem, a teraz o innym powiedzonku, które jednak jest w całości i w 100 procentach prawdziwe, mianowicie: „Małe dzieci mały problem, duże dzieci duży problem”. Na razie Lenka jest wciąż moją małą dziewczynką, nie mogę jednak udawać, że codziennie nie dostrzegam coraz częstszych przejawów jej niezależności. Czasem są to tupnięcia nogą, czasem odganianie natrętnej matki, która krąży wokół córki jak satelita, kiedy ta ogląda bajkę. Z chwilą narodzin każde dziecko zaczyna nieodwołalnie od nas się oddalać. Już kilkuletnie dziecko zaczyna mieć swoje sprawy i tajemnice, do których nie zawsze dopuszcza dorosłych. Ale są chwile, kiedy nawet kilkunastoletni wyrostek pragnie przytulić się do mamusinej piersi – w chwilach, kiedy dziecko ma problem.

Kiedy dziecko wyrusza na podbój świata szerszego niż własny dom problemy prędzej czy później się pojawią. A to usłyszą coś przykrego, a to pokłócą się z koleżanką. Jak reagować, kiedy kurs franka szaleje, nasza rata kredytu rośnie w oczach jak drożdżowe ciasto, łazienkę zalewa facet z góry, a nagle przez drzwi wpada jak burza ośmiolatka z okrzykiem „Pokłóciłam się z Anią, jak ja jej nienawidzę!”?

Wiadomo, pierwsze co ciśnie nam się na usta to spontaniczne: „A dajże ty mi wreszcie święty spokój!”. Nieraz słyszałam to na placach zabaw, razem z nieodłącznym „Mam cię już dość”, „Przestań, to tylko lalka!” . Jako samozwańcza perfekcyjna mama oczywiście odradzam. Takie słowa na pewno nie pomogą dziecku uporać się z problemem, który dla niego jest równie wielki jak dla nas ten, że właśnie zawitała do nas kontrola skarbowa. Istnieje wiele tzw. zabójców komunikacyjnych, które nagminnie stosowane przez rodziców przyczyniają się do tego, że dziecko w końcu przestaje do nas przychodzić z problemem. Najczęściej wyrażamy nasz brak zainteresowania niewerbalnie. Zatem jeśli często w rozmowie z dzieckiem:

–  odwracasz wzrok, udając że słuchasz

–  jesteś zniecierpliwiona i poganiasz go z wypowiedzią

-wzdychasz i ziewasz

– robisz w międzyczasie obiad,

dajesz swojemu dziecku do zrozumienia, że niespecjalnie interesuje cię ten problem albo że uważasz go za śmieszny.

Najgroźniejsi są jednak zabójcy werbalni. Wiadomo, że dziecko niewinną uwagę dorosłego potrafi sobie wziąć głęboko do serca na długie lata. Ja do dziś pamiętam, jak pani od matematyki, wyśmiała mnie przy całej klasie, że jestem beksą, choć chwilę wcześniej pocieszała mnie sama na korytarzu. Faktycznie, płakałam z powodu zgubionej spinki. Chyba nie miałam wtedy poczucia humoru, bo śmiali się wszyscy oprócz mnie… Trochę już się z tego otrząsnęłam, ale jeśli i wy pamiętacie takie sytuacje ze swojego dzieciństwa, dlaczego fundujecie dzieciom podobne przeżycia, sprowadzając dziecięcy dramat do parteru? Jeżeli zależy wam na tym, żeby dziecko nie bało się w przyszłości przychodzić do was w kłopocie, pamiętajcie żeby:

– nie krytykować i nie oceniać dziecka negatywnie (słowa: „Jaki ty jesteś niemądry” albo co gorsze, „Głupi”, „Jak ty się lubisz kłócić” itp. na pewno nie pomogą dziecku uporać się z problemem)

– nie ośmieszaj, nie stosuj ironii i daruj sobie cyniczne uwagi (dzieci albo wcale albo bardzo słabo reagują na podteksty, ironia jest traktowana dosłownie, więc jeśli powiecie ironicznie: „Jaki ty jesteś mądry!” zrozumie to opacznie i potraktuje jako dosłowną pochwałę; dzieci nie umieją też śmiać się z samych siebie, zresztą mało kto lubi…)

– nie drąż i nie dociekaj zanadto – czasem dziecku chodzi po prostu o to, żeby ktoś ich wysłuchał i zrozumiał; wypytywanie i przeprowadzanie śledztwa prowadzi często do stwierdzenia: „Niepotrzebnie ci mówiłem, ty nic nie rozumiesz”

– nie obwiniaj dziecka – jakim nie byłby was sześciolatek urwisem, czasem kłótnie i bitki naprawdę nie są jego winą; dziecko przychodzi do was z problemem, i jeszcze musi się tłumaczyć, że to nie on zawinił… koszmar.

– nie praw kazań – im więcej słów z siebie wyrzucasz, tym szybciej dziecko się wyłącza (dotyczy też męża…)

– nie dawaj gotowych rozwiązań – a czy ty lubisz słuchać dobrych rad? Chyba nie… reakcją na to jest blokada i chęć zrobienia czegoś dokładnie przeciwnego.

Jeśli robicie którąś z tych rzeczy albo może nawet wszystkie razem, przyczyniacie się do tego, że wkrótce wasze dziecko zniechęci się do rozmowy z wami i już nigdy nie przyjdzie z problemem. Każdy z nas ma czasem dyktatorskie zapędy i lubi dawać rady, ale w kontaktach z dzieckiem lepiej się od tego powstrzymać.  Dziecko samo znajdzie rozwiązanie. Wystarczy chwila uwagi, wysłuchanie, prawdziwe rodzicielskie wsparcie. Czasami też, jeśli wasze dziecko daje wyraźne sygnały, że nie ma ochoty na razie rozmawiać, trzeba to uszanować. Dotyczy to szczególnie chłopców, bo wiadomo, że kiedy facet ma problem, lubi zamknąć się w swojej jaskini i przemyśleć temat. Dziewczynki z kolei mają silniejszą potrzebę „wygadania się”. Wiem, czasem ciężko jest wysłuchać nie przerywając, nie wtrącając swoich przysłowiowych trzech groszy. Ale o tym, jak pomóc otworzyć się dziecku odpowiednimi pytaniami oraz jak słuchać, żeby wysłuchać, już innym razem.