Mam ostatnio nowe hobby. Siadam mianowicie przed lustrem i uparcie staram się wypatrzeć na moich włosach nowe siwe pasemka. Potem ostre pociągnięcie i trach! nie ma darmozjada. Jak na razie wyrwałam ich zaledwie kilka, ale coś mi się zdaje, że za kilka lat będę łysa jak kolano właśnie z tego wyrywania. Ale to i tak lepiej niż miałabym wyłysieć z farbowania, a muszę wam zdradzić (I OSTRZEC!), że kiedyś było naprawdę blisko.

Jak wiecie, nie farbuję włosów. Głównie dlatego, że nie potrzebuję, ale też trochę ponieważ zwyczajnie się boję. Bo przypominam sobie, jak będąc w liceum nie żałowałam sobie eksperymentów na włosach. Oczywiście za widoczne farbowanie można było nawet wylecieć ze szkoły (tak, chodziłam do takiej…), więc używałam raczej naturalnych, ciemnych kolorów. Niestety, nie ustrzegło mnie to przed każdorazowym festiwalem wielkiego drapania, który przeżywałam przy każdym farbowaniu. Jak to wtedy wyglądało? Kupowałam farbę, nakładałam i przez cały czas kolorycacji siedziałam i drapałam swędzącą skórę głowy ostrą końcówką pędzelka do farbowania. Wtedy naiwnie myślałam, że swędzenie to znak, iż farba działa! Kto by wtedy czytał ulotki? Kto przestrzegałby czasów farbowania? Kto kupowałby drogie, naturalne farby?

Bo okazuje się, że potworne swędzenie, zaczerwienienie skóry głowy czy wypadanie włosów w trakcie i po farbowaniu wcale nie jest normalne! Winien tego wszystkiego jest tajemniczy składnik większości farb do włosów, który zapisywany jest najczęściej trzema literkami: PPD.

Co to jest PPD?

Pod tym skrótem kryją się różne rozszerzenia: p-fenylenodiamina lub paraphenylenediamine, 4-fenylenodiamina, fenylenodiamina, p-diaminobenzen, 4-aminoaniline, 1,4-benzenodiamina, 1,4-diaminobenzen. Ładnie, prawda? Ale niestety, PPD czyni na skórze głowy spustoszenie. To niezwykle agresywny alergen, na którego uczulone jest całe mnóstwo ludzi! Swędzenie skóry głowy podczas farbowania to tylko najmniejszy symptom alergii lub nadwrażliwości, bo w internecie znalazłam zdjęcia kobiet, którym PPD wyrządziło większe szkody. Myślę, że panie nie obrażą się za wykorzystane zdjęcia, ale wstawiam je ku przestrodze:

zobacz zdjęcia

Co gorsze, ostra reakcja alergiczna może spowodować duszności, puchnięcie twarzy czy przełyku, przez co możemy narazić się na niedotlenienie i nawet śmierć. Niestety, farb do włosów bez PPD będziesz musiała się naszukać, bo nie wynaleziono lepszego, zdrowszego substytutu tej szkodliwej substancji. Bez tego składnika nie zachodziłby proces farbowania, szczególnie w przypadku ciemnych kolorów, więc producenci chcąc nie chcąc muszą używać go w swoich produktach (co ciekawe, PPD jest też składnikiem barwników do tkanin czy farb drukarskich…). Farby bez PPD są najczęściej dużo droższe i bywa, że nie tak trwałe. Czy to oznacza, że musisz zrezygnować z farbowania? Absolutnie nie!

Jak ustrzec się przed alergią na PPD?

Wystarczy przestrzegać pewnych reguł. Po pierwsze, skoro producent pisze, żeby wykonać próbę uczuleniową na ręce, to zróbcie to! Ja wiem, że trzeba po tym odczekać 24 godziny, ale lepiej zrobić to niż wyglądać jak wyłysiała świnka Peppa. Uważajcie też, by nie nakładać w nadmiarze farby na skórę głowy. Wiadomo, że skoro farbujemy włosy to najczęściej chodzi o odrosty i trudno unikać kontaktu ze skórą… ale tak naprawdę najkorzystniejsze byłoby farbowanie typu ombre – czyli samych końcówek włosów. PPD uczula bowiem nie same włosy, ale właśnie skórę.

Istotne jest też to, czym ja jako młoda wielbicielka farbowania w ogóle się nie przejmowałam – czyli żeby nie przedłużać czasu farbowania! Na pewno nie pomoże to farbie trzymać się dłużej na włosach, a PPD ma więcej czasu żeby uczulić albo podrażnić skórę głowy. Ja dziś już wiem, dlaczego dawniej włosy wychodziły mi po farbowaniu garściami – po prostu potraktowałam ją PPD.

I jeśli możecie, przerzućcie się na farby bez PPD (szukajcie, a znajdziecie, np. w aptekach), a najlepiej naturalne henny. Ale nie szampony koloryzujące z zawartością henny! One też zawierają PPD. Mowa o naturalnych indyjskich proszkach (albo ich polskich odpowiednikach), które wnikają w strukturę włosa i pokrywają go kolorem, ale zawierają same naturalne wyciągi z roślin (np. orzecha). Gdyby nie to, że po farbowaniu henną cała łazienka jest to wymycia (sypie i kruszy się to niemiłosiernie), sama używałabym henny. Ale póki mam tylko kilka nowych siwulców miesięcznie, jakoś sobie poradzę. Zawsze to lepiej niż zostać potraktowanym przez PPD i wyłysieć przed 40-tką.