Kilka dni temu jeden z moich znajomych oburzony opowiedział mi o kościelnym incydencie, którego był świadkiem. Otóż podczas mszy dla dzieci w wielkim kościele (akcja dzieje się w dużym mieście) ksiądz tuż przed czytaniem Słowa Bożego zwrócił się w taki oto sposób do wiernych:

– Mam nadzieję, drogie dzieci, że teraz nie będziecie biegać, staniecie spokojnie, przestaniecie hałasować i wsłuchacie się w czytanie.

Mojego znajomego zszokowały te słowa – jak podkreślał, była to msza dla dzieci, a po drugie trudno wymagać od dziecka, żeby stało spokojnie słuchając słów, których nawet dorośli nie do końca rozumieją. A moje odczucia są nieco inne, może dlatego, że bywałam w młodości na mszach w małym, wiejskim kościele, gdzie proboszcz trząsł całą parafią i potrafił powiedzieć w trakcie kazania: „Proszę wyprowadzić to dziecko”. Bo płakało. Starsze dzieci, od 2 lat w górę, były zgarniane przez siostrę zakonną pod sam ołtarz i uciszane za każdym razem, gdy tylko zaczynały broić. Pół dzieciństwa trzęsłam potem portkami przed księżmi i siostrami.

Proboszcz w swojej krótkowzroczności nawet nie zauważył, jak w przeciągu kilku lat kościół mu się wyludnił i na „widowni” została tylko garstka wiernych fanów w wieku 65+. Wiecie, jak trudno było nowemu, młodemu proboszczowi przyciągnąć wiernych z powrotem do siebie? Udowodnić, że parafialny kościół to miejsce dla wszystkich, także tych wrzeszczących, ciekawskich, łażących i śmiejących się poniżej 6 roku życia?..

Dziecko w kościele…

Każdy, kto myśli, że dwu-, trzyletnie dziecko jest w stanie wysiedzieć/wystać w kościele przez godzinę nie ma elementarnej wiedzy o rozwoju dziecka. Bo ono w tym wieku całe składa się z ruchu! Dzieci, które znam, po kościele spacerują, oglądają, po cichu komentują. Ale (i to naprawdę wielkie ALE) wszystko w granicach normy. Bo kto przy nich stoi? RODZIC! To on ma być przewodnikiem po tym świecie, aby z przerażająco nudnego stał się fascynujący. On ma wyjaśniać, co się dzieje aktualnie na scenie (czyli ołtarzu) czy dlaczego ludzie ciągle siadają, wstają i klękają na przemian. Bo to nie w samej dziecięcej ciszy kryje się istota, ale w próbie dotarcia do tego, DLACZEGO tę ciszę należy jednak zachować.

Dlatego ksiądz, o którym opowiadał mi znajomy, nie popełnił gafy – on popełnił kardynalny błąd. Pomysł nie był zły, ale chyba jednak duchowny powinien zwrócić się do rodziców, a nie dzieci. Bo dla tych biednych maluchów kościół to jeden wielki plac zabaw, a taka przestrzeń jest idealna do biegania na czas i z przeszkodami. I tylko rodzic może pomóc zrozumieć maluchowi, w czym tkwi jednak różnica.

Niektórzy mówią, że płaczące dzieci rozpraszają księdza i tak naprawdę dezorganizują mu pracę. Cóż, trudno się z tym nie zgodzić. Sama wyłapuję każdy najmniejszy błąd w kazaniach, czepiam się słówek; czasem mi ich szkoda, że są oceniani przez ten bezimienny tłum. Faktycznie, gdy dziecko wyje, trudno o skupienie. Ale z drugiej strony po to przychodzę na mszę dla dzieci, żeby nie musieć z niej wychodzić gdy moje dziecko zakwili i mieć poczucie winy, że przeszkadzam! I wydaje się, że to nie w księżach tkwi największy problem: to ludzkie spojrzenia, brak zrozumienia i tolerancji wypędzają niektórych z kościoła. Bo jak przekonać dziecko, że to jednak przyjazny teren, a nie miejsce kaźni, na którym musi przez godzinę czuć się jak w klatce? Pozwolić mu na swobodę, ale… kontrolowaną.

I tak jak dzieci w kościele czy nie mający cierpliwości księża nie wkurzają mnie ani trochę, to co innego zniechęca do kościoła. Bo bardziej niż płacz maluchów przeszkadzają niż wieczne: kaszlenie, pokasływanie czy opróżnianie nosa. Oczywiście dorosłych. Chyba, że ci robią to specjalnie po to, aby te płaczące dzieci przestraszyć na tyle, by więcej już do „bozi” nie przychodziły.

A na sam koniec wisienka na torcie. Spotkałam jednego księdza, który skomentował z ambony przeraźliwy płacz niemowlaka takimi słowami:

– Każdy modli się jak umie.

I oby więcej takich. Wesołych Świąt rodzicom i ich wrzeszcząco-krzyczącym dzieciom!