W Internetach roi się od memów i filmików obrazujących życie dzieciaków w latach 80-tych i 90-tych. Boom na wspominanie swojego dzieciństwa trwa w najlepsze, dlatego dziś tekst dedykowany wszystkim około 30-tki.  

Też wychowałaś się na „Muminkach”, „Smerfach”, „Myszce Miki” i innych „Kaczych opowieściach”? Jako dwu – trzyletni brzdąc wcinałaś ziemię, piasek, surową panierkę do kotletów schabowych, zmechacenia z narzuty na kanapę (autentyczny przypadek jednej z czytelniczek!) i inne niejadalne rzeczy? Czy jak większość ówczesnych dzieciaków wyjadałaś palcem „Vibovit” prosto z saszetki, zamiast rozpuścić go w wodzie jak producent przykazał? A może okłamywałaś mamę, że znów boli Cię gardło, żeby tylko dostać smaczną tabletkę Chlorchinaldinu?

Jeśli chociaż na jedno z tych pytań odpowiedziałaś twierdząco, to wiedz, że coś się dzieje, jak mawiał słynny kaznodzieja… Dzieje się tyle, że dzisiejszym dzieciom nie mieści się w głowie, jak to się stało, że my w ogóle przeżyliśmy swoje dzieciństwo. Ba! Nawet sami, jakby się tak mocniej nad nim zastanowić, dochodzimy do wniosku, że to wręcz cud, że chodzimy po tym świecie w jednym kawałku. Bo dzisiejsze pociechy żyją w większości przypadków pod kloszem. Same zakazy ograniczające dziecięcą ciekawość, typu: „Nie biegaj, bo się spocisz”, „nie wchodź na ten pień, bo się przewrócisz”, „nie wspinaj się na wersalkę,( a przepraszam, wersalka to kiedyś, dziś mamy kanapy) bo spadniesz” itd. Znacie to? Jeśli nie z własnego matczynego życia, to choćby z opowieści i obserwacji innych matek, które za bardzo chuchają i dmuchają. Byle uniknąć guza, siniaka, zadrapania. A kiedyś było inaczej… Czy lepiej? Oceńcie same.

No to teraz wszyscy wchodzimy do wehikułu czasu i przenosimy się w czasie gdzieś między rok 1988 a – powiedzmy – 1994. To przełom między ponurym światem PRL-u a kolorowym kalejdoskopem nowej epoki. Polacy słuchają głównie radia RMF FM, w którym same przeboje Genesis, Pet Shop Boys, Michaela Jacksona, Simply Red, Tiny Turner, Roxette, R.E.M., Guns N’ Roses, czy Queen, a z polskiej sceny muzycznej – Dżemu, Republiki, Lady Pank, Perfectu czy Maanamu. Na bazarkach i straganach można dostać „ORGINALNE” kasety Stachurskiego, Akcentu, Boysów czy 2 Unlimited, a spod lady tańsze pirackie kopie. Zamiast Internetu mamy do dyspozycji Telegazetę, a jak ktoś zasłużył, to ma okazję pograć na Game Boyach. I grają w niego nie tylko chłopcy, jak wynikało z nazwy, czego jestem przykładem. Siedzę więc i naparzam w Tetrisa, a co! Ci, co mają zamożniejszych „starych”, zajeżdżają gry na Amidze lub Commodore i namiętnie psują dżojstiki. Triumfy święci platformówka Mario Bros i zręcznościówka Pac-Man.

Na pierwszą Komunię Świętą dzieciarnia dostaje kultowe zestawy: kalkulator, długopis plus zegarek albo forsę. Właśnie, mamo i tato, gdzie są te moje miliony od gości? Domagam się ich oddania i to z odsetkami. A przypominam, że po drodze była denominacja…

A pamiętacie, jak się zbierało różne rzeczy, teoretycznie bez jakiejkolwiek wartości? Dziś wartość sentymentalną mają albumy z naklejkami z wafelków „KoukouRoukou” czy historyjki obrazkowe z gumy Donald. Pamiętam nawet jej smak. A ubrania? Nosiło się po starszym bracie, siostrze, ewentualnie kuzynach. Szanowało się zabawki i książki. Obiady jadło się w szkolnej stołówce, a do domu wracało z kluczem na szyi, bo rodzice pracowali. Szczęściarzem był ten, którego mama nie pracowała i czekała, by spytać co było w szkole i podać ulubiony domowy posiłek.

dzieci na nartach

Choć może wróćmy do tego, jak to się stało, że żyjemy i z dziecięcych lat wyszliśmy (prawie) bez szwanku. No może z paroma bliznami na kolanach czy czołach. Ale ktoś musiał wykorzystywać te trzepaki, które poza sezonem na trzepanie dywanów pozostawały bezużyteczne. Ktoś musiał organizować wyścigi na składakach przez muldy i wertepy. I na koniec ktoś musiał też chodzić po tych drzewach. A jak się jakiś „kaciała” skaleczył, to pluł na babkę lancetowatą, przykładał do rany i z takim opatrunkiem szedł się bawić dalej. No chyba że skaleczył przez nieuwagę kolegę, to wtedy „był u pani”. I żadne zielsko nie pomogło, żeby uniknąć wyciągnięcia za ucho lub postawienia do kąta, a w najgorszym wypadku wezwania do szkoły rodziców. No właśnie. Nauczyciele i „wapniaki” budzili respekt. Za złą odpowiedź była chłosta linijką, a za dwóje na świadectwie czerwony pasek. Odbity na  tyłku. Wakacje spędzało się na podwórku i ulicy, tylko co jakiś czas zadzierając głowę do góry i wołając do matki, żeby zrzuciła kanapki lub picie. Szło się po kumpli, którzy zawsze byli w domu i wcale nie trzeba było się zapowiadać z wizytą. Każdy wiedział gdzie i o której godzinie można kogoś zastać na chacie. Bez komórek!!! Mało kto miał w domu stacjonarny telefon.

dzieci na trzepakuMożna było też jechać na wieś do dziadków, bo nie wszystkich było stać na obozy i kolonie. Jadło się jagody prosto z krzaczka, razem z mrówkami, kleszczami i innymi stworzonkami bożymi. Kradło się  zielone papierówki u sąsiada i nie do końca dojrzałe wiśnie u tej wrednej czarownicy spod lasu. Nikogo nie bolał brzuch od bakterii, brudu i kurzu. Piło się mleko prosto od krowy i nikomu przez myśl nie przeszło, że można mieć nietolerancję laktozy. Alergia? Nie znam facetki! Można było przejechać się na furmance, siedząc na samym szczycie kopy siana. Bez pasów bezpieczeństwa, kasku, ochraniaczy na łokcie, kolana i zęby. I bez żadnej asekuracji dorosłego. To była prawdziwa frajda i szkoła łapania balansu na chwiejącej się hołdzie. Jak już przeżyliśmy wycieczkę z pola do stodoły, to babcia wysyłała do sklepu po piwo dla dziadka i nikt nie patrzył na 7-letnie dziecko z siatką pełną butelek zwrotnych i nie wyzywał od środowisk patologicznych. A kiedy po nabyciu piwka zostawała dla nas reszta, to mając złotówkę, było się panami życia. Za tą kwotę, która dziś prawie nic nie znaczy kupiło się gumę kulkę, loda świderka i jeszcze zostawało na oranżadę. Zakupowy wypas i szpan przed kolegami.

kurtka ortalionowaNo więc dochodzę do wniosku, że przeżyliśmy swoje dzieciństwo, bo „co nas nie zabiło, to nas wzmocniło”, a życie polegało na przetrwaniu i kombinowaniu: w szkole, w kontaktach z rówieśnikami, na podwórku, w domu itd. Dlatego jak śpiewa Sławomir i Cyber Marian: „klimat tamtych dni ciągle mi się śni”. Często wracam do szczęśliwych, beztroskich lat i… trochę współczuję współczesnym dzieciakom. Bo wszystko mają podstawione pod nos, o nic nie muszą się starać, żyją jak w jajku. Czyści, bez plam i dziur w ubraniach, bez obdartych kolan, bez przygód. A mogliby wyjść z domu i połazić po drzewach, jak kiedyś ich rodzice.

A tak na marginesie. Chlorchinaldin można kupić w aptece, gumy Donald i Turbo też są dostępne w sprzedaży (co prawda mają  jakies 10 lat, więc nie próbujcie ich jeść, ale możecie chociaż powąchać, bo wciąż pachną tak samo), więc jeśli macie ochotę na mały powrót do smaków dzieciństwa, to możecie sobie go zafunfować. Niestety, to co dawniej smakowało, jak niebo, dziś nie robi już większego wrażenia. Przynajmniej na mnie…