Co robi Polak, gdy czuje się źle? Biegnie do przychodni? Broń Boże, kto by stał godzinami w kolejce, żeby lekarz od progu zawyrokował: infekcja wirusowa. Polak udaje się po poradę do najtańszego, najbardziej dokładnego i cierpliwego lekarza świata – czyli doktora Google.

Nie wierzę, że nigdy nie wpisywaliście w wyszukiwarkę „wysypka u dziecka” albo „ból prawej strony brzucha”. Co wyskakuje jako pierwsze? Oczywiście śmiertelne choroby, wśród których rak to tylko zawodnik wagi piórkowej. Jeśli dobrze pójdzie, to wyszukiwarka da ci miesiąc życia. Jeśli źle – leć kupować trumnę. Statystyki mówią, że u Doktora Google regularnie bywa prawie 50% Polaków – w której połowie jesteście?..

Dr Google, czyli jak leczy się Polak?

Mój znajomy lekarz, wiekowy już pan doktor, ostatnio na samą myśl o dyżurze w prywatnej przychodni dostaje bólu głowy. Pech chciał, że placówka umiejscowiona jest tuż przy jednym z centrów outsourcingowych, w których pracujący tam młodzi ludzie mają wykupione prywatne leczenie. Doktor ten zdradził mi, że ostatnio bez przerwy trafiają do niego roztrzęsieni pacjenci, którzy zdiagnozowali u siebie śmiertelną chorobę i już prawie proszą o akt zgonu. Nie informują o objawach, symptomach, ale przychodzą z żądaniem wypisania konkretnych leków na chorobę, którą wyrzucił im ze swoich przepastnych trzewi Internet.

A ten tylko czyha na hipochondryków. Tych z kolei coraz więcej, bo dolegliwości mamy mnóstwo. Problem w tym, że połowa naszych schorzeń (jeśli nie więcej) pochodzi ze złego odżywiania, fatalnego stylu życia, stresu, małej ilości ruchu. Ludzie, którzy korzystają z Internetu w celu diagnozy, sami wpędzają się w choroby – przysparzają sobie dodatkowej ilości zmartwień, przez co: pojawia się stres, osłabia odporność, namnażają się „złe” bakterie i… prawdziwa choroba gotowa. Wniosek? Zdrowy człowiek stawiając samodzielnie diagnozę sam wydaje na siebie wyrok.

Doktor Google ma też plusy, bo niektórym lekarze nie do końca potrafią pomóc. Taki pacjent usilnie sam szuka odpowiedzi. Ale wymaga to czasu, uwagi, wiedzy, umiejętności filtrowania danych oraz konsultacji z dobrym lekarzem. Niedawno pewna pacjentka z Polski dzięki Internetowi wykryła u siebie odmianę choroby, której lekarze nie potrafili dostrzec. Determinacja, jaką się wykazała, czyni z nią rodzimego Doktora House’a, ale kto z nas korzysta z anglojęzycznych, specjalistycznych stron? Kto szuka informacji na stronach dla profesjonalistów? Większość ogranicza się do pierwszej strony w wyszukiwarce, z których pierwsze 10 wyników to strony stworzone z myślą o reklamowaniu produktów, gdzie artykuły i „specjaliści” są z reguły studentami polonistyki, piszącymi artykuły typu „kopiuj-wklej”…

Twórcy stron i portali poświęconych zdrowiu czyhają na takiego poszukiwacza. Budują atmosferę grozy, zastraszają. Może nie zwróciliście uwagi na to, że tuż obok artykułu o konkretnej chorobie nieśmiało ulokowana jest reklama specyfiku… właśnie na tę dolegliwość! Połowa treści na takich portalach jest sztucznie nadmuchiwana, moderowana przez specjalistów, którzy pobudzają dyskusje. Bardzo podobnie działają reklamy suplementów diety, obiecujących znaczną poprawę naszych dolegliwości na podstawie domniemań.

Suplementy diety są bowiem środkami spożywczymi i dietetycznymi, a nie lekami! Nie podlegają ŻADNEJ kontroli, a wymagają jedynie zgłoszenia do sanepidu. Nie mają potwierdzonego klinicznie działania, więc nie można namacalnie stwierdzić na podstawie badań z udziałem placebo, że zadziałały. To zwykłe obiecanki-cacanki. Jakim cudem się to sprzedaje? Otóż ludzie chcą komuś wierzyć, a NFZ stracił całkowicie społeczne zaufanie. Czasem większym uznaniem cieszy się farmaceuta w aptece, który paradoksalnie wcale nie musi już kończyć studiów, bo do pracy w aptece wystarczy technikum. Ale tu musicie wiedzieć, że za polecanie konkretnego produktu oraz zrealizowanie określonego poziomu sprzedaży apteka ma różne profity dla pracowników. Co gorsze, czasem tym profitem jest możliwość zachowania posady – w tym przypadku apteka działa tak, jak zwykły sklep.

Rynek suplementów i ilość stron internetowych poświęconych zdrowiu rośnie. Kluczem jest tu filtrowanie informacji i dystans do tego, co oglądamy w telewizji czy czytamy na ekranie komputera. Specjaliści od reklamy to profesjonaliści – wmówią ci wszystko, podobnie jak ci, którzy za ból brzucha uczynią u ciebie odpowiedzialnym nowotwór złośliwy. Jak tu nie zwariować? Znajdź dobrego lekarza i mu zaufaj. Takiego, który potrafi sprowadzić cię na ziemię, ale nie bagatelizuje poważnych symptomów. Takiego, który wie, jakie dolegliwości biorą się ze stresu, a które są objawem choroby. Czasem szukasz takiego pół życia, ale dzięki temu chociaż to drugie pół przeżyjesz w zdrowiu.