Z mojej listy „Filmy nie dla matek” obejrzałam ostatnio coś, co zmroziło mnie do szpiku kości. Przeorało, przeżuło i wypluło. Film nosi tytuł „Obcy we mnie”.

Na początku wszystko ładnie, jak z obrazka. Rodzina, poród, dziecko pojawia się w domu. I nagle coś się zepsuło. W matce zaciął się mechanizm, trybik nie zaskoczył. Stało się to, czego boi się każda kobieta: matka nie potrafi cieszyć się dzieckiem. Z dnia na dzień staje się ono dla niej coraz bardziej obce. Tak jakby przed chwilą nie wyszło z jej ciała. Matka ucieka, ale ją znajdują. I leczą. Trwa to długo, jest bolesne, ale się udaje. Nikt nie mówi, czy dziecko to zapamiętało, ale odczuwa: jest nerwowe, niespokojne, napięte. Diagnoza? Depresja poporodowa.

Nie jest ona wcale rzadką przypadłością. Ostatnio czytałam o aktorce, która musiała zrezygnować z pracy w serialu, aby poddać się leczeniu tej przypadłości. Sprawdzam, kiedy rodziła – to już rok temu! Właśnie, depresja poporodowa wcale nie pojawia się wyłącznie w pierwszych dniach po porodzie. W ich trakcie  to normalne, że czujemy się oszołomione, zszokowane. Puste w środku. To tak zwany baby blues. Z naszego ciała zniknęło coś, z czym zdążyłyśmy się zżyć. Zamiast tego na łóżku leży istota, do której nikt nie przyczepił instrukcji obsługi i która myli noc z dniem, przez co przypomina wampira i tak samo wgryza się w naszą pierś. Ale to uczucie, wzmacniane przez hormony, mija. Z tym, że nie u wszystkich, a depresja poporodowa może ciągnąć się nawet przez kilka lat od porodu!

Pierwsze rozczarowanie przeżywamy jednak już podczas niego – wyobrażamy sobie to jako mistyczne przeżycie, jakieś zen i budda style, a tymczasem niekiedy to krew, pot, oksytocyna i tlen, a na koniec do tego trzeba urodzić łożysko. Potem dziecko – szalenie absorbujące albo diabelnie nudne, jakoś nigdy nic pośrodku. Ludzi wokół nagle stają się niewidoczni  i podczas gdy w ciąży miałaś wokół siebie tłumy, po porodzie zostajesz sama. Teoretycznie nie chcą ci przeszkadzać, ale ty marzysz o tym, aby byli, by zdjęli z ciebie trochę tego psychicznego ciężaru.

Kryteria szczęścia są naprawdę w dzisiejszym świecie wyśrubowane. Narzuca się nam, że skoro mamy już to upragnione dziecko, to powinnyśmy chodzić z bananem na twarzy, zadowolone i bezpretensjonalne. To jeszcze bardziej dołuje – teściowa dziwi się, że chodzimy zmęczone i skwaszone, skoro ona radziła sobie niesamowicie. Z ekranu bije blaskiem rodząca w tym samym terminie aktorka, z tym że my ledwo zdołałyśmy ogolić pierwszy raz po porodzie nogi, a ona już w szpilkach na czerwonym dywanie.

Depresja to naprawdę niezwykle częste dzisiaj zjawisko, z tym że mam wrażenie, iż coraz ciężej się do niej przyznać. Kult szczęścia i pozytywnego myślenia są diabelnie depresjogenne. Rozumiem te panie, które rzygają tęczą na widok rozanielonych matek z telewizji. I rozumiem matki, które nie są na tyle silne, aby nie wpędzić się w depresję. Bo trzeba mieć naprawdę siłę Niesamowitego Hulka, żeby choć raz się nie załamać. I przyznać: „To ja jestem tą, której się nie udaje!”.

Kobieta w depresji tak naprawdę nie wie, co robić – nie może przyznać się najbliższym, bo ani matka, ani teściowa tego nie przeżyły, a jeśli przeżyły, to dawno. Nie zrozumieją, a brak zrozumienia tylko pogarsza sprawę. Na szczęście w dzisiejszym świecie łatwo znaleźć pomoc… jeśli tylko umie się o nią poprosić! Tymczasem najtrudniejsze w leczeniu depresji poporodowej jest we współczesnym, hura-optymistycznym świecie właśnie przyznanie się do faktu: „Coś we mnie nie działa. Naprawcie to, bo chcę jednak cieszyć się macierzyństwem!”.

Jak mówi Jonathan Rottenberg, który twierdzi, że depresja nie jest chorobą, ale problemem z zakresu zdrowia publicznego, podobnie jak samobójstwo i samotność: „Facebookowe profile zapełniamy raczej dowodami na nasze dobre samopoczucie, radosnymi wydarzeniami albo zdjęciami, na których jesteśmy szczęśliwi i uśmiechnięci. Mało kto pisze o momentach zwątpienia czy smutku”. Fakt, nie widziałam, aby ktokolwiek (poza wspomnianą aktorką) przyznał się publicznie do swojej depresji.

Tymczasem więź matki z dzieckiem nie rodzi się zawsze naturalnie. Czasem trzeba ją w sobie wykształcić poprzez pielęgnację, opiekę, czułość. To nie jest tak, że matka nie kocha swojego dziecka. Ona chce go kochać, ale nie może, chciałaby się nauczyć, ale nie ma nauczyciela. Presja ze strony społeczeństwa, aby była dobrą, czułą, troskliwą matką, a nie tylko dawcą mleka, tylko pogłębia stan depresji.

Nie wiem, czy dobrze rozumiem tę depresję poporodową. Próbuję przypomnieć sobie te pierwsze dni po porodzie, gdy czułam się zagubiona, bez żadnych umiejętności, a każdy dzień wydawał mi się Dniem Świstaka.  Jeśli są tu panie, dla których poród i pierwszy okres macierzyństwa był trudny, odezwijcie się. Bo może te, u których depresja poporodowa trwa już od dawna (może trwać nawet do 3 lat po porodzie!) was potrzebują?..