Kiedyś zainteresował mnie temat małżeńskich kłótni (nie, żeby mnie dotyczył…). Nie wiedziałam wtedy tego, co teraz, a mianowicie, że aż 70% par kłóci się w Polsce o pieniądze!

Wiadomo – kasy nigdy dość. Ale nie wierzę, że ci, którzy śpią na pieniądzach, nie kłócą się o nie – zdaje się, że wtedy dopiero zaczynają się poważne problemy. Małżeństwo to biznes – ty coś dajesz, ja daję. Zdarza się hossa i bessa, ale bilans i tak powinien wyjść na zero. Problem w tym, żeby nie wyszedł na minus i to właśnie przez to, gdy jedna osoba od lat nie zarobiła ani grosza.

Kiedy kobieta nie pracuje, a – stosując nomenklaturę biznesową – generuje tylko koszty, to facet faktycznie ma prawo czuć się jak szef bezwartościowego pracownika. Jeśli jeszcze opiekuje się dziećmi, to dopóki robi to z oddaniem i dobrymi efektami, to dobrotliwy Pan Domu stara się nie dostrzegać problemu. Gorzej, jeśli dzieci zaczynają iść własną drogą, a kobieta nadal jest tylko obciążeniem, bo przecież samo prowadzenie domu bez trójki dzieci uwieszonych u nogi nie jest dla Pana Domu żadną pracą. Wtedy zaczyna się jazda bez trzymanki.

Wiadomo – nikt nie lubi iść przez życie z kulą u nogi (chyba, że bracia Dalton z bajki „Lucky Luke”). Dlatego namawiam wszystkie panie: nie dajcie się wpędzić w sytuację, kiedy poczujecie się jak krowa, której trzeba dawać siana, a która już nie daje mleka. Jak to zrobić? Cóż, można regularnie rodzić kolejnych potomków aby mieć alibi na nie zarabianie pieniędzy. To jednak sprawdza się jedynie do około 40-tego roku życia (choć – jak pokazuje przykład pewnej aktorki – to do 65 roku…). Lepiej jednak wcześniej zadbać, aby nie czuć się jak piąte koło u wozu i oprócz kosztów generować także przychód. Bo sukcesy dzieci na olimpiadach są wprawdzie jakimś efektem naszej pracy jako matek, ale lepiej, gdyby Pan Domu miał namacalny dowód w postaci kilku złotych pochodzących od kobiety.

Czy kilka złotych wystarczy? Czy trzeba zbliżyć się do mężowskiej średniej? Otóż nie. Jak pokazują wyniki badań i rozmów z psychologami, panom wystarczy, aby panie przynosiły do domu cokolwiek. Po co, skoro męża nie ma całymi dniami i kasy na wspólnym koncie w bród? Okazuje się, że chodzi o szacunek. Żaden mężczyzna nie będzie poważał i pożądał kobiety, która jest niesamodzielna. Zamiast heroiny rodem z romansów, widzi w takiej jedynie dziecko, które trzeba prowadzić za rękę i wydzielać kieszonkowe. Niektórzy to lubią i jeśli jesteście takim małżeństwem, to naprawdę jesteście szczęściarzami. Większość jednak małżeństw, w których rozkład finansowych dochodów przedstawia się w systemie zero-jedynkowym (on oczywiście 1, ty 0), kłóci się o pieniądze aż wióry lecą.

Jeśli kiedykolwiek mąż wypomniał ci piętnastą par butów, to wiesz, o co chodzi. Jeśli kupisz je za własne pieniądze, słowa: „Po co ci to?” utkną mu w gardle, gdy usłyszy: „Zarobiłam, to kupiłam”.

Jeśli zaczniesz zarabiać jakiekolwiek pieniądze, nawet wyprzedając swoją kolekcję butów retro, zyskasz nie tylko szacunek męża. Odzyskasz również ten do siebie – nie wierzę bowiem, że można na dłuższą metę dobrze się czuć jako utrzymanka. Dopóki dzieci małe i nie ma innej możliwości, a pracy w domu tylko przybywa zamiast ubywać, to jeszcze jakoś się to toczy. Ale za kilka lat, gdy sytuacja na domowym froncie się uspokoi i z wojny zaczepnej zamieni się w okres pokoju, z czym zostaniesz? Ze starymi ubrankami dziecka i latami, których wprawdzie nie zmarnowałaś, bo wychowanie dało efekty, ale których nie da się nadrobić jeśli chodzi o stracone okazje do realizacji swoich marzeń.

Dlatego tak ogromnym szacunkiem darzę kobiety, które zaczynają własny biznes już teraz, gdy noszą dziecko w brzuchu. Wiedzą, że jeśli utkną w domu, pieluchach i szkolnych tornistrach, to już po nich. Jeszcze większym szacunkiem darzę te, które po latach wracają do zawodu albo nawet zyskują nowy. Ale jest to okupione ogromnym wysiłkiem i wieloma niepowodzeniami – o wiele łatwiej byłoby zadbać o to nieco wcześniej, czyż nie?

Sama borykałam się z tym problemem, kiedy byłam w ciąży. Sama myśl o tym, że mogłabym stać się drogą bo drogą, ale jednak utrzymanką, powodowała u mnie dodatkowy energetyczny kop, żeby zmobilizować się do działania. Efektem jest miejsce, gdzie teraz jesteście – czyli ten blog.

Jak zwykle na koniec do czegoś was namawiam: nie dajcie sprowadzić się do roli podrzędnej w waszym domu. Nie oszukujmy się: większość panów nie wie, ile godzin dziennie kobieta przeznacza na prace domowe i że gdyby zarabiały 10 zł na godzinę, byłyby już dziś posiadaczkami futra z norek. Nie zostańcie na stare lata z niczym – bez własnoręcznie zarobionych pieniędzy oraz bez szacunku do siebie samej… co chyba boli jeszcze bardziej niż fakt zostania na lodzie, gdy mąż opuści ten świat (albo nas…).