Doba ma 24 godziny. Dla każdego z nas. Ale matkom z co najmniej dwójką dzieci dzień mija wyjątkowo szybko… A tymczasem niektórzy ludzie uparcie twierdzą, że drugie dziecko już niewiele zmienia w życiu.

Sama przekonałam się, że dzielenie czasu pomiędzy dwójkę maluchów to nie lada wyzwanie, nawet jeśli z natury jesteśmy zorganizowane i uporządkowane. Każda mama przeżywa to zderzenie z rzeczywistością po drugiej ciąży, kiedy nie dość, że trzeba ogarnąć siebie po porodzie, niemowlaka, dom, to jeszcze nasze pierworodne dziecko, jak na złość domaga się większej uwagi. Ale co się dziwić. Przecież w domu pojawiła się „konkurencja”.

Masz ochotę czasem przywiązać je do kaloryfera, żeby w spokoju móc nakarmić młodszego ssaka? Masz ochotę wysłać je do dziadków/piwnicy/w kosmos na czas zajmowania się noworodkiem, a jednocześnie chcesz je dalej mieć przy sobie? Nie jesteś sama z takimi rozdartymi uczuciami. W końcu chcesz, żeby było jak dawniej – że masz tyle samo czasu dla starszaka, a nawet chcesz mieć go więcej, żeby wiedział, że wciąż jest tak samo ważny, jak przed narodzinami rodzeństwa. Lenka, kiedy pojawił się w domu Antoś zaskoczyła mnie takim stwierdzeniem: „Mamo, od kiedy Antek jest z nami, to ty już nigdy nie masz dla mnie czasu.” Taka prawda. Nie mam czasu (a przynajmniej nie mam go dla niej tyle ile bym chciała) i źle mi z tym. Cholera, strasznie mi z tym źle.

Kiedy przywozisz do domu drugie dziecko, szybko przekonujesz się,  że wszystkie twierdzenia z cyklu „po drugim dziecku nic się nie zmienia” albo „jest łatwiej” możesz wsadzić sobie… między bajki. Ja sama byłam lekko zaszokowana, że nagle mogę nie mieć czasu dla mojej córki (już nie mówiąc o sobie samej i mężu), bo przecież muszę się zająć płaczącym synem. Przecież ONA odkąd jest na świecie zawsze była na pierwszym miejscu. Nagle spadła na drugą pozycję w hierarchii i tu się pojawia zgrzyt.

Znam rodziny, w których starsze dziecko chodzi naburmuszone i obrażone na rodziców, że „zrobili” sobie drugie. Złośliwie. Żeby unieszczęśliwić to pierwsze. Znam rodziny, gdzie rodzice chodzili ze starszym dzieckiem do psychologa, kiedy pojawiło się to drugie. Znam rodziny, gdzie starszak robi krzywdę maluchowi, bo to przecież przez niego on ma teraz gorzej. I to już wcale nie jest śmieszne. Doby przecież nie rozciągniesz jak spodni dresowych, które są teraz Twoim ulubionym domowym strojem.

Wyobraźmy sobie teraz taki typowy dzień „podwójnej matki”: 4-miesięczne niemowlę budzi ją o godz. 4:30, bo mu już kiszki marsza grają, mimo że jadł jakieś trzy godziny temu. „Chcesz czy nie, choć życie nie rozpieszcza mnie” – nuci sobie matka piosenkę Stachursky’ego i wstaje do malca, aby go nakarmić. W międzyczasie starsze dziecko też się przebudziło, no bo kto to widział tak szurać nogami po podłodze, kiedy jemu śni się teraz najlepszy sen o imprezie u Minionków. Starszak niczym zombie na głodzie przychodzi więc do swej rodzicielki i domaga się śniadania, bo i tak już nie zaśnie, więc nie ma sensu się kłaść. Matka dochodzi do tego samego wniosku i ok. 5:15 idzie smażyć jajecznicę. Starsza córka marudzi, że konsystencja jak zwykle nie taka, jak być powinna i że ona się jednak jeszcze zdrzemnie, a Ty kobieto przemyśl sobie swoje postępowanie i sama sobie zjedz tą mamałygę.

Użeranie się z krytykiem kulinarnym zajęło jakieś 20 minut, więc dochodzi już 5 rano. Póki maluchy śpią, „podwójna matka” ogarnia przestrzeń. Zbiera porozrzucane zabawki i przemywa podłogę. Przypadkowo natrafia gołą stopą na klocek lego, a części dalszej można się już domyślić. Młodsze dziecko w płacz, starsze w lament, że „mamo, Ty chyba serca nie masz o tej porze tak przeklinać”. Później czas nieco przyspiesza. Szybka kawa, jeszcze szybszy makijaż, niemowlak śpi ubrany w wózku, kilkulatka szykuje się do wyjścia. Droga do przedszkola, znaczy przez mękę, ale w końcu docieracie. Córka ma dwie różne skarpetki, ale co tam. Wracasz z małym do domu, po drodze robisz ekspresowe zakupy. Próbujesz zrobić obiad, ale młodsze dziecko przechodzi jak na złość w stan aktywny i nie pozwala odejść od siebie na krok. Patrzysz na zegarek – dochodzi 15-ta. Niemożliwe. Dopiero co było po 8-mej. Mąż z wyrzutem: „oj, widzę, że nic nie zdążyłaś zrobić”. Na obiad podajesz „gotowca” ze sklepu, bo przecież już nie ma czasu na wyszukane dania rodem z „MasterChefa”. Wisielcza atmosfera utrzymuje się do wieczora. Na szczęście teściowa odebrała z przedszkola starszaka i przygarnęła go na dwie godzinki, żebyś mogła odpocząć. Zamiast odpoczywać, wybrałaś jednak porządki, bo dom przypomina krajobraz po tajfunie. Kryzys przychodzi w porze spania. Załóżmy, że dzieci chętnie się wykąpały i zjadły (co i tak jest mało prawdopodobne), ale za nic w świecie nie mogą zasnąć. Oboje. Za to Ty byś  odpłynęła w objęcia Morfeusza w 3 sekundy. Nie możesz. Jesteś matką. Podwójną. Nie opłaca Ci się kłaść, bo zaraz po północy i tak już zostaniesz wezwana sprawnie działającym alarmem aparatu gębowego rozkosznego bobasa…

Ktoś ma jakieś argumenty, że jednak po drugim dziecku nic się nie zmienia lub że jest lepiej? Mam wrażenie, że jestem w stanie obalić każdy z nich. Bo przy dwójce dzieci jest masakra. Rozpacz. Zgrzytanie zębów. Zimna kawa. NIEDOCZAS.

I wiecie co? Teraz sobie tak siedzę i myślę: co ja właściwie robiłam z czasem, kiedy miałam jedno dziecko. I analogicznie: kiedy urodziłam pierwsze dziecko, zastanawiałam się co ja robiłam z czasem, kiedy dzieci jeszcze nie miałam. Marnowałam go? Nie! Robiłam masę innych ciekawych rzeczy, bardziej lub mniej pożytecznych. Pracowałam, sprzątałam, gotowałam, prałam, prasowałam, odkurzałam, chodziłam do spożywczaka, jak większość bezdzietnych kobiet. I jeszcze zostawało trochę czasu na ploteczki, shopping, rozmowy przez telefon, długą kąpiel, manicure itd. Już po pierwszym dziecku zmieniły się po prostu priorytety. Prasowanie MUSI poczekać, kiedy dziecko jest głodne. Brudne podłogi MUSZĄ poczekać, kiedy dziecko chce, żeby mu poczytać na dobranoc.

Po drugim dziecku te priorytety przesuwają się jeszcze o jedno pole do tyłu na planszowej „grze w macierzyństwo”. Kiedy model rodziny zmienia się na 2+2, musisz nauczyć się umiejętnie dawkować czas pomiędzy wszystkich jej członków. Dzieci, partnera i siebie. Zwłaszcza o sobie samej nie wolno nam, matkom, zapominać. Często zajmujemy się innymi kosztem siebie i czasu na odpoczynek, a to prosta droga do wyczerpania i depresji.

Trzeba sobie jasno powiedzieć: dzielenie doby pomiędzy dwójkę dzieci jest trudne. Cholernie trudne. Wiedzą o tym mamy posiadające zarówno maluchy w różnym wieku, jak i bliźniaki. Nie zrozumie tego nikt, kto ma jedną pociechę. I jeśli jeszcze raz na swojej drodze spotkam kogoś, kto mi powie, że po drugim dziecku życie niewiele się zmienia, to zaproszę go do swojego domu na tydzień, a sama wyjadę daleko, hen daleko, a po kilku dniach zadzwonię z cynicznym pytaniem: „Jedno dziecko czy dwoje – żadna różnica, co nie”?

Tagged in: