Moje dziecko chodzi z twoim do przedszkola. Choć słowo „chodzi” to za dużo powiedziane… Od kilku tygodni, mimo iż wcale nie choruje, przebywa na przymusowym urlopie zdrowotnym w domu. A to tylko dlatego, żeby nie zachorować. I tu się pytam: jakim prawem z premedytacją zarażasz moje dziecko?!

Jaka naiwna jesteś, myśląc, że łyknę jak pelikan hasła typu:

– O, co tak pokasłujesz? W domu nie kaszlałeś!

Albo:

– Ale ci się katarek zrobił… chyba z tego wiatru…

Zresztą, nie do końca słyszę, jak głupie są twoje tłumaczenia, skierowane niby nie do mnie. Nie słyszę, bo twoje dziecko zanosi się takim kaszlem, aż boję się, czy czasem zaraz się nie udusi. Albo kicha tak, jakby wciągnęło do nosa garść pieprzu. Cholera, to dziecko jest chore, powinno wygrzewać się w domu pod kołdrą, myślę, ale nic nie mówię. Patrzę tylko podejrzliwie, a ty unikasz mojego wzroku i czym prędzej wpychasz dziecko do przedszkolnej sali. Dochodzą jeszcze do moich uszu słowa kolejnych tłumaczeń, tym razem skierowanych do nauczyciela:

– Byliśmy u lekarza, powiedział, że to alergia.

I żeby była jasność: rodzice PRAWDZIWYCH, PRZEBADANYCH dzieci-alergików mogą nie czytać dalej, bo to nie do nich kieruję swoją złość! Alergia to straszna przypadłość, bezlitosna, bo musisz się z nią mierzyć codziennie. Ale jeśli sama sobie ją zdiagnozowałaś u własnego dziecka, bo to świetne usprawiedliwienie dla wiecznego przeziębienia, to sorry: lepiej rzeczywiście kryj się dalej w szatni za tym telefonem i unikaj ze mną rozmowy. Bo wiedz, że nie byłaby ona miła.

Powiem ci to jeszcze raz, bo może nie do końca rozumiesz: nie twierdzę, że katar to choroba. Sam katar jeszcze nikogo nie zabił i na kichające dzieci nawet nie zwracam uwagi. Chodzi mi jedynie o te dzieci, które na pierwszy rzut oka są zwyczajnie chore. Tak, potrafię to ocenić! Jako matka wiem, że słaniający się na nogach maluch, z podpuchniętymi, czerwonymi oczami jak u królika, z nosem jak u pana Gienka spod sklepu i z kaszlem rozrywającym płuca na pewno nie jest do końca zdrowy. Jasne, możesz czekać na gorączkę (pamiętając, że musi być koniecznie 38,6, wcześniej to dla ciebie nie gorączka…), ale wiedz, że nauczyciel nie może nic podać twojemu dziecku i zanim dojedziesz do przedszkola, może to być już 40 stopni.

Bo do cholery: nie po to wysyłam dziecko do przedszkola, żeby codziennie przywlekało do domu nowe choroby!  Nie po to płacę za przedszkole, żeby organizować zdrowemu dziecku czas w domu, a wszystko dlatego, iż nie chcę narażać jej brata na wirusy! To twoje dziecko zaraziło mi niemowlaka RSV, bo ty widzisz tylko czubek własnego nosa. Oczywiście zdrowego – ty nie chorujesz, bo czym prędzej znikasz ze wspólnej szatni. Nie wiesz nawet, jak twoje dziecko męczy się w grupie podczas choroby. Jak nauczycielki chuchają na niego i dmuchają, ale co one mogą… Myślisz, że nie wiedzą, iż wpychasz w niego codziennie lek przeciwgorączkowy, który jakoś dziwnie zawsze przestaje działać w okolicach obiadu?

Dlaczego wy, matki chorujących dzieci, zamieniacie przedszkola w szpitale?! 

Nie, nie toleruję waszych wytłumaczeń, że praca, że zarabiać trzeba, bla bla bla. Bo po cholerę ci było to dziecko, skoro nawet w chorobie nie możesz się nim zająć?! Kolejny punkt na liście „do zaliczenia”?!

Tak, jestem wściekła. Mam raczej zdrowe dziecko, tfu, miałam. Dopóki inne dzieciaki (których za nic nie winię, bardzo mi ich żal) nie kichną czy nie kaszlną mu garścią wirusów w twarz. Zostaw swojego malucha w domu, gdy gorączkuje, źle się czuje, wykazuje objawy choroby. W przedszkolu na pewno mu się nie polepszy.

A nota bene:  wisisz mi już sporo kasy. Za przedszkole, do którego moje dziecko nie może chodzć. Za leki, którymi muszę ją faszerować….