Przychodzi taki czas w życiu, kiedy człowiek patrzy z boku na swoje życie i myśli, że najwyższa pora się uzewnętrznić. Zwłaszcza, jeśli ktoś go wywołał do tablicy.

Pamiętacie facebookowy boom na zdjęcia z dzieciństwa? 5 zdjęć w 5 dni. Należało pochwalić się wszem i wobec, jakie to były z nas fajne brzdące. Ludzie w popłochu przeglądali swoje stare albumy i skanowali ile wlezie, byleby tylko nie dać plamy.

Ale ponieważ moda wraca, tylko czasem w innych odsłonach, to znów mamy okres mianowań. Tym razem na Instagramie. Kto ma tam konto i aktywnie się udziela, ten pewnie wie, o co może chodzić. Mnie również nie ominął „zaszczyt” przystąpienia do takiej zabawy. Zostałam mianowana do opowiedzenia pięciu prawd o sobie, które zamieściłam na swoim Instastories. Kto z Was nie zdążył obejrzeć mojego wywodu, bo filmik perfidnie zniknął po 24 h istnienia w sieci, ten ma niepowtarzalną okazję, by bez pośpiechu zapoznać się z informacjami w nim zawartymi właśnie tutaj. A jako bonus do tych pięciu prawd dorzucam jeszcze 1. No to jedziemy z tym koksem…

Prawda nr 1 – skończyłam 5-letnie studia. W prawie 8 lat. No bo przecież jak się za coś zabieram, to robię to naprawdę porządnie. Za długo? Eee, znam lepszych rekordzistów. Poza tym trzeba na to spojrzeć z innej perspektywy: wiedzę mam przyswojoną tak dobrze, że jak ktoś mnie wyrwie ze snu w nocy, to mu wyśpiewam wszystkie definicje, jakie mój mózg wchłonął na pierwszym roku.

Prawda nr 2 – uwaga –  w 7. klasie podstawówki ogoliłam brwi prawie na łyso. Niektóre moje koleżanki goliły już nogi, pachy, koledzy – pierwszego wąsika, a ja poszłam na całość i ociosałam sobie włosy nad oczami. Od góry. Taki trochę zonk. Ale zostawiłam sobie gustowne kreseczki, tak modne w latach 90-tych. Przecież wszystkie gwiazdy, szczególnie muzyczne (zobaczcie chociaż Blumchen – tą od „Boomeranga”) wyrywały sobie na potęgę brewki, bo szczytem niechlujstwa były wtedy zarośnięte krzaki na czole, a już szczególnie ohydna była tzw. „monobrew”.

brwiPrawda nr 3 – w związku z powyższym zabiegiem kosmetycznym „wzrosła” moja pozycja społeczna. Chodzi o to, że dzięki tymże brwiom przez jakieś 2 – 3 lata czułam się jak jakaś modelka. Wszyscy na mnie patrzyli, choć ich wzrok uciekał nieco ponad moje oczy. Na pewno podziwiali te cudnej urody cieniutkie kreseczki. Tylko że jakoś nie odezwała się do mnie żadna agencja modelek. Ale może mieli akurat inne priorytety, jeśli chodzi o dobór kandydatek na wybiegi. Nie mam pretensji.

Prawda nr 4 – nigdy nie uznawałam randek z Internetów. Uważałam, że są dla leniwych, którym się nie chce ruszyć czterech liter z kanapy. Ale że tak się złożyło, że faceci nie walili do mnie drzwiami i oknami, a ja się nie opędzałam od wielbicieli, więc postanowiłam skorzystać z tego wynalazku, jakim były portale randkowe. Tak na próbę. Jednorazowo. Umówiłam się z jakimś kolesiem. Skutek jest taki, że teraz ten koleś jest moim mężem.

Prawda nr 5 – kiedyś na studiach poszłam na randkę do kina (i nie była to randka w ciemno ani z Internetu). To było lato. Upał, jak cholera. Taka byłam podniecona tym faktem (randką, nie upałem), że dopiero w kinie zorientowałam się, że mam na stopach kapcie.  Ale że zdarzenie miało miejsce w Chicago, to nikt nie robił z tego wielkiego halo, bo tam ludzie mają w nosie jak inni (i oni sami zwłaszcza) wyglądają. Równie dobrze mogłam wyjść w gumofilcach i podomce. Nawet te wygolone brwi sprzed lat nie zrobiłyby na nich wrażenia.

chicago

Prawda nr 6 – zanim zostałam blogerką, próbowałam swoich sił jako… bizneswoman. Miałam jeden sklep z butami, drugi z biżuterią, a na deser salon kosmetyczny. A co, ma się ten rozmach! Niestety wszystkie te przedsięwzięcia okazały się totalnymi niewypałami, a my z mężem straciliśmy tylko pieniądze. Spore pieniądze. Ale jak widać nie poddaliśmy się i szukaliśmy tego, w czym się odnajdziemy. Można powiedzieć, że i tak mieliśmy dużo szczęścia, bo przecież wiele osób po tylu porażkach bankrutuje i w efekcie trafia na bruk. Chociaż sądząc po moim niezłomnym charakterze, nawet jeśli zaliczyłabym taką biznesową glebę, to pewnie na tej glebie bym coś uprawiała. Bez skojarzeń. O warzywka mi chodzi.

A Wy macie jakieś „smaczki” ze swojego życia, którymi zechcecie się tu pochwalić? Piszcie, jestem bardzo ciekawa, co zmajstrowałyście. Mianuję Was wszystkie do zwierzeń!