Daleko mi do dawania rad, szczególnie, że nie jestem na razie szczęśliwą posiadaczką Karty Dużej Rodziny, i w sumie co ja tam wiem, o macierzyństwie, skoro mam tylko jedno dziecko (oczywiście sarkazm). Jednak wiem jedno: kiedy rodzi się dziecko, zostajesz z tysiącem złotych rad, z których większość możesz sobie wrzucić go kosza (najlepiej tego na pieluchy, bo pewnie za czyjąś radą go na cholerę kupiłaś). A zamiast tego powinnaś usłyszeć te pięć prostych zdań, które zwyczajnie pozwolą ci nie zwariować, gdy twoim światem właśnie wstrząsnął pewien 3-kilogramowy obżartuch:

Dla ludzi ZAWSZE będziesz robić coś nie tak

Tak, te wszystkie ciotki i babki złota rada… ja wiem, że mają za sobą zazwyczaj więcej niż jedno odchowane dziecko, przy czym w przypadku starszych pokoleń słowo „odchowane” jest właśnie kluczowe (a jeszcze lepsze byłoby „wyhodowane”…). Przypominam, że to nie my jesteśmy pokoleniem, które uważa klapsy za metodę wykochowawczą i wmawia wszystkim, że dzieci i ryby głosu nie mają. Nie twierdzę, że starsze pokolenia nie mają swoich rodzicielskich mądrości, ale dajmy każdemu dojść do swoich wniosków. Ludzie ZAWSZE znajdą coś nie tak w twoich metodach, a jeśli nie masz żadnych metod, to to też będzie powodem do wdeptania cię w ziemię! Jedyne, co możesz zrobić, to uzbroić się w mega twardą zbroję i uświadomić sobie, że niestety często inne matki, w których chciałabyś szukać pocieszenia, mogą stać się twoim największym wrogiem. Nie słuchaj, rób swoje, kieruj się intuicją i zasadą „Po pierwsze nie szkodzić”. Bo najważniejsze, żeby nikomu nie działa się krzywda – oczywiście przede wszystkim dziecku, ale także matce. W końcu szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko.

Za każdym genialnym dzieckiem stoi matka, która zawsze twierdzi, że jest beznadziejna

Niestety, dziecko nie rodzi się z instrukcją obsługi (a powinno, co to komu szkodzi…). Zanim dojdziesz do wprawy, czekają cię dziesiątki, jeśli nie setki niepowodzeń. W końcu trening czyni mistrzem, prawda? Dlatego nastaw się na to, że dziewięć razy zawiedziesz jako matka, ale ten dziesiąty raz będzie twoim sukcesem. I to właśnie tylko jego powinnaś wyryć sobie w pamięci (czy tam w deklu, jak kto woli…)! Nie liczy się, JAK doszłaś do wprawy, grunt, że w końcu po tygodniu/miesiącu/roku możesz nazwać się supermatką. A porażki… cóż, dla mnie to tylko powód do żartów.

Czas tak szybko mija – nie marnuj go! 

Jak pomyślę, ile czasu straciłam na zamartwianie się, zastanawianie, kombinowanie, jak sprawić, aby wyjazd był perfekcyjny/posiłek idealnie skomponowany/ubranko dopracowane… Tak naprawdę to efekt nie był warty świeczki, bo przecież wszystkie dzieci są piękne zarówno w brudnym od czekolady ubraniu jak i w sztywnej od krochmalu sukience. Mnie z kolei przy dziecku i tak nikt nie zauważał, więc niepotrzebnie marnowałam czas (który mogłam poświęcić na leżenie do góry tyłkiem) na odgruzowywanie swojego wyglądu czy domu przed każdą wizytą znajomych. Gdybym miała teraz te chwile tuż po porodzie, leżałabym na brzuchu i gapiła na to, jak dziecku rosną paznokcie. Bo żadne zdjęcia i filmy mi tego nie przywrócą.

Dzieci rozwijają się skokowo – wszystko minie! 

Gdy urodziła mi się córka, w ogóle nie wiedziałam, co to takiego skoki rozwojowe. Po prostu co kilka tygodni, później miesięcy, dziecko dostawało jakiegoś amoku i ni stąd ni zowąd zmieniało się o 180 stopni. Ja zdążyłam się przyzwyczaić do mojego słodkiego aniołka, a tu nagle z dnia na dzień zmieniał się on w rozwrzeszczanego trolla. Okazało się, że okresy te doskonale zbiegają się w czasie ze skokami rozwojowymi, którymi podlega w zasadzie każde dziecko bez wyjątku. W pierwszym roku jest ich mnóstwo, potem mniej, ale jeśli twoje maleństwo bez ostrzeżenia przeradza się w kosmitę, to może to być któryś ze skoków rozwojowych. Gdybym to wiedziała, to nie zamęczałabym się myślami, że może: zjadłam coś, co jej zaszkodziło/jest śmiertelnie chora/ktoś rzucił na nią urok… i tak w kółko.

Nie jesteś na świecie sama – szukaj pomocy!

Naiwność moja nie znała granic, gdy sądziłam, że sama podołam ze wszystkim. W końcu nasze babki, matki i ciotki świetnie radziły sobie z gromadką, o czym na każdym kroku nie omieszkały mi przypominać. Dlatego zamiast błagać o pomoc postanowiłam też sobie radzić sama. Efekty były opłakane, bo pewnego dnia… cóż, po prostu nie dałam rady. Gdyby nie pomoc, pewnie skończyłabym z depresją poporodową, bo właśnie takie „twardzielki” jak ja, te, które sądzą, że są jak bogini Shiva, zawodzą najczęściej. Dlatego jeśli miałabym taką możliwość, rozdzieliłabym zadania między całą rodzinę i znajomych (a przynajmniej tych, którzy nie działali mi na nerwy swoimi radami…), otoczyła opiekunkami, doradcami laktacyjnymi, położnymi i gosposiami chociaż na te kilka pierwszych miesięcy. To nie znaczy, że byłabym do dupy – przeciwnie: robiłabym wszystko, aby skupić się na byciu matką, a nie na ogarnianiu wszechświata. Bo jeśli nie możesz cieszyć się macierzyństwem tuż po urodzeniu dziecka i tylko myślisz o tym, jak przeżyć, to uwierz mi: szybko będziesz miała go dość.