Opowiem Wam dzisiaj bajkę. Dla dorosłych. O pięknej krainie, mlekiem i miodem płynącej. W tej bajce każdy jest zdrowy: bierze cudowną pastylkę i ta rozwiązuje natychmiast jego problemy: bóle różnej maści, stresującą pracę, gorączkę, katar, wypadanie włosów i bezsenne noce. Każdy jest też szczęśliwy: bierze szybki kredycik (jakby to było coś, o czym marzymy od urodzenia), kupuje perfumy, które zapewniają  zwierzęcy magnetyzm, jeszcze tylko szampon, który da nam grzywę lwa i krem na nieskazitelną cerę. W tej krainie wiecznej szczęśliwości jest też cała masa produktów, które są najsmaczniejsze, zawsze w okazyjnej cenie, pyszne, zdrowe, kolorowe.

rozszerzanie dietyJuż wiecie, do czego zmierzam? Bajkę opowiadają nam każdego dnia producenci, firmy, koncerny, usługodawcy. Wpychają się do naszych domów drzwiami, oknami, skrzynką na listy, trąbią z telewizora tak, że można stracić słuch, opowiadają herezje w radiu i biją po oczach w Internecie. Jak się przed tym uchronić i nie zwariować?

Jednym z moich sposobów jest lista produktów ZAKAZANYCH, których  nie kupuję  i nie podaję moim dzieciom (z małymi wyjątkami bo niektóre z nich co jakiś czas trafiają do naszej kuchni). Tych produktów jest sporo, ale dzisiaj mam dla was  pierwsze 10 zaszczytnych miejsc z mojej listy najbardziej podłych produktów spożywczych.

Margaryna: niepozorny produkt, a wzbudza tyle kontrowersji. Masło, czy margaryna, oto jest odwieczne pytanie. W moim domu margaryna przegrywa konkurencję. Pod nazwą „margaryna” kryją się tłuszcze roślinne, często zmieszane z wodą lub mlekiem, polepszaczami smaku i substancjami barwiącymi. Margaryna jest tańsza, bo przetwarza się ją mocniej, niż masła. Dodatkowo zawiera nienasycone kwasy tłuszczowe o konfiguracji trans, które niestety nie wiele mają wspólnego z tymi występującymi w maśle. Dlatego margaryna podnosi stężenie cholesterolu LDL, a obniża stężenie tzw. dobrego cholesterolu (HDL). Nie zawsze tak jest, ale w tym przypadku warto zapłacić więcej. Nie trafia do mnie argument, że rodzic sobie kupuje masło, a dla  dziecka margarynę bo łatwiej rozsmarować ją na chlebie.

Dżem: nie unikam dżemu generalnie. Powiedziałabym raczej, że unikam w dżemach paru konkretnych składników:  wysokiej zawartości cukru, słodzików i syropów w składzie (a takich jest zdecydowana większość) i gumy guar. Mimo, że jest uzyskiwana w naturalny sposób, to – szczególnie u małych dzieci − może powodować  problemy gastryczne, tj. wzdęcia i biegunki. Więc zanim sięgniecie po pyszny „prawie domowy dżem” polecany przez znanego producenta, to koniecznie zerknijcie na skład. Zapewniam was, że możecie się zdziwić. Tak więc, jesli dżem to tylko 100% a takich na sklepowych półkach znajdziecie wiele.

O jednym takim „ zdrowym” dżemie opowiedziałam dzisiaj na moim Instagram Story (po kliknięciu w zdjęcie główne na moim Instagramie możecie zobaczyć film).

Żelki z witaminami: według mnie to jeden z produktów najmocniej lansowanych  i cóż… reklamy padają na podatny grunt. Według badań rodzice podają dodatkowe witaminy i minerały co trzeciemu dziecku, które nie ukończyło jeszcze 3 lat! Rodzic może czuć się spokojny, bo podaje dziecku witaminy, a dziecko wreszcie się nie krzywi na ich widok. Takie przyjemne z pożytecznym. Co mi się w nich nie podoba? Np. E102 (Tartazyna), której przedawkowanie może skończyć się u dzieci alergią i E110 (żółcień pomarańczowa): barwnik, który powodować pokrzywkę, katar sienny, czy egzemę. Czytałam też, że w takich żelkach znajduje się również substancja nasilająca objawy astmy…

Dzieci z chęcią sięgają po kolejne żelki. cukierki/ lizaki itp., a my nie odmawiamy, bo „przynajmniej jedzą witaminy”. Łatwo można wpaść w pułapkę i zapomnieć, że nadmiar witamin jest równie szkodliwy, jak ich niedobór. Dzieci powinny suplementować witaminy jedynie w ściśle określonych przypadkach, najlepiej, żebyśmy wcześniej omówiły te przypadki i dawkowanie suplementów z lekarzem. Pamiętajmy: po pierwsze „nie szkodzić”, nawet z miłości.  W interesie producentów leży przedstawienie nam słodyczy z witaminami jako zupełnie niewinnych i idealnych dla zdrowia naszego dziecka.

Mięso z kury (kupowanej w sklepie): kiedy tylko mam możliwość, staram się mieć w domu mięso z wiejskiego kurczaka, ewentualnie kurczaka zagrodowego ( jeśli nie mam takiego mięsa, w sklepie zamiast sięgać po kurę wybieram inne mięso).  Przeraża mnie zjadanie na obiad tych wszystkich antybiotyków i hormonów, mających sprawić, że kurczak w możliwie najszybszym czasie przybierze na masie. W ramach ciekawostki: wiecie, jak to sobie wykombinował Lidl? Kupicie tam kurczaka z POwolnego wybiegu, który próbuje udawać  tzw. kurczaka ekologicznego z wolnego wybiegu., pochodzącego z certyfikowanych hodowli. A nuż klient się nabierze i jeszcze ucieszy, że kupił zdrowe mięsko? Bardzo brzydka zagrywka ze strony Lidla.

Jajka 3: zwracacie uwagę na cyferki przy wyborze jajek? No właśnie… niewiele osób na nie patrzy. Jeśli widzicie na jajkach tę cyferkę, oznacza to, że godzicie się na mękę dla tych zwierząt. Numer 3: chów klatkowy, oznacza maksymalizację zysku przy jednoczesnym katowaniu kur, często obcina się im nóżki i dziób, trzyma się je szczelnie zamknięte w klatce. Tam spędzają całe swoje marne życie, nie mając nawet możliwości, żeby się odwrócić. Myślicie, że jedzenie takich jajek wyjdzie waszym dzieciom na zdrowie? Wątpię.

Serki topione: przyznaję, nawet kiedy piszę te słowa ślinka mi cieknie.  Taka kanapeczka z serkiem topionym… nie pogardziłabym. Tyle że jest więcej „przeciw”, niż „za”. Np. silnie rakotwórcze substancje w składzie, podnoszenie stężenia złego cholesterolu i  zwiększanie ryzyka zawału serca, prowadzenie do osteoporozy, czy wywoływanie alergii. O kaloryczności już nawet nie wspomnę.

Jogurty owocowe: podobnie jak z dżemem. Nie unikam jak ognia, ale wolę kupić np. jogurt naturalny i zmiksować go z owocami i miodem. Taka zdrowsza, a równie smaczna alternatywa dla „gotowców”.

Czekoladowe kulki śniadaniowe:  tego typu produkty nigdy nie powinny być proponowane, jako posiłek odpowiedni na rozpoczęcie dnia. A niestety są. Przyznaję się bez bicia: czasem kupuję. Lenka je uwielbia i ciężko jej tę miłość wyperswadować. Zresztą… nie tylko ona. Kto z nas nie lubi czasem przekąsić  czekoladowych kulek z mlekiem? Ale pamiętajmy, że takie kulki to raczej słodka przekąska, a nie pomysł na śniadanie dla dziecka.

Mleko UHT: nie zastanawiałyście się, dlaczego jedne mleka w markecie stoją w lodówce, a innym nic nie jest nawet, jeśli stoją w nieskończoność „na sklepie”? Jeśli tylko możecie, sięgacie po mleko, które wymaga lodówki i nie widnieje na nim napis UHT. To właściwie nie jest mleko, a wyrób mlekonaśladujący. UHT oznacz ogrzewanie mleka do wysokiej temperatury, a potem ponowne ochładzanie. Podczas całego procesu mleko traci swoje cenne właściwości, m.in. witaminy C, witamin z grupy B i kwas foliowy.

Parówki: nie bijcie, ale… od czasu do czasu kupujemy i jadamy parówki. Staram się tylko wybierać takie, które nie zawierają „E” i TAK, można takie znaleźć. I wiem, że każdy dietetyk powie, że wszystkie parówki to ZŁO. Zgadzam się z tym. Tylko spójrzcie przy okazji najbliższej wizyty w sklepie na skład najbardziej popularnych parówek. Aż dziwne, że dzieci, które je jedzą jeszcze nie świecą nocą.

Po co był ten cały wstęp? Nie jestem jakąś dieta-nazi, ale jeśli chodzi o żywienie naszej czwórki, staram się kierować nie tylko cenami i tym, że „ślinka mi cieknie”, ale etykietą i substancjami, jakie serwuje dzieciom. Nie mówię, że maci eprzestać kupować te produkty, które znalazły się na mojej liście, ale pamiętajcie, że właściciele sieci handlowych dwoją się i troją, żeby nam pięknie wyeksponować i wcisnąć rzeczy, które powinnyśmy omijać szerokim łukiem.

Warto też uczulać  dzieci, żeby od małego się uczyły, że to, że widzą produkt w reklamie nie jest równoznaczne z  jego jakością i nie trzeba od razu biec po niego do sklepu. Wiem, że ta sztuka jest bardzo trudna, nawet my: dorośli mamy wielkie problemy z wyperswadowaniem sobie niezdrowego żarcia i innych, szkodliwych produktów. Tym bardziej myślę, że im wcześniej nasze dzieci pojmą, że nie wszystko co w TV jest dla nich dobre, to łatwiej pójdzie im samokontrola w przyszłości!

A Wy, macie jakąś czarną listę produktów? Jeśli tak to dajcie znać, co się na niej znajduje!