Nie minęły nawet 24 godziny od chwili, w  której opuściliśmy szpital z naszym 3-miesięcznym Antkiem. Przeszliśmy tam przez piekło, jakiego nikomu nie życzę. Ale warunki (o których napiszę wam wkrótce, padniecie, obiecuję…) to jedno, a paraliżujący strach i cierpienie dziecka to drugie. Bo nigdy nie spodziewałabym się, że zwykły katar może zakończyć się tak dramatycznie.

Zaczęło się od tego, że pierwsza zachorowała Lenka. Mogę powiedzieć, że nie było to nic ponad to, przez co przechodziła zwykle. Gęsty katar, kaszel, osłabienie – można powiedzieć: standard. Po kilku dniach Lence się poprawiło, za to objawy przeziębienia zaczął przejawiać 3-miesięczny Antek. Tu już problem był większy, bo u takiego malucha, pijącego z piersi lub butelki, głupi katar potrafi być problemem. Myślałam, że frida i inhalacje poradzą sobie tak dobrze jak w przypadku starszego dziecka. Myślałam, że karmienie mlekiem matki daje mu pewną odporność. I okazało się, że to moje myślenie zaprowadziło nas do szpitala, bo w przypadku tak małych dzieci nie wynaleziono jeszcze broni, która wygrałaby z wirusem RSV.

Testy na niego zrobili nam tuż po przyjęciu do szpitala. Szybki wymaz z nosa i już po pewnym czasie wiedzieliśmy, że katar, kaszel, gorączka nie są objawami zwykłego przeziębienia. Bo Respiratory Syncytial Virus (RSV) jest niezwykle agresywny i co gorsze, zagraża tym najmłodszym i najsłabszym.

Co roku na tego wirusa umierają setki tysięcy dzieci. U niektórych udaje się postawić właściwą diagnozę, a u innych rodzice wciąż zachodzą w głowę, jak zwykły katar i kaszel  mógł zabić im dziecko. A mógł, bo RSV może wywoływać zapalenie oskrzelików, oskrzeli i ostre zapalenie płuc. Zdrowe dziecko (wirus najczęściej atakuje maluchy do 5 roku życia) jakoś poradzi sobie z tym wirusem, choć objawy wywoływane przez niego mogą trwać nawet 2 tygodnie. Śmiertelnie niebezpieczny jest wirus RSV dla wcześniaków, dzieci z osłabioną odpornością, chorych na mukowiscydozę lub posiadających wady serca. U tej grupy powikłaniami po RSV są także zapalenie ucha środkowego czy zatok.

Wiele dzieci trafia do szpitala z głębokim kaszlem, katarem czy utrzymującymi się gorączkami i diagnozuje się u nich grypę lub leczy antybiotykami. Niestety, te ostatnie nie pomogą na RSV bo nadkażenia bakteryjne w przypadku tego wirusa są rzadkie. Co gorsze, niepotrzebna antybiotykoterapia jeszcze bardziej osłabia organizm.

W szpitalu, do którego nas przyjęto (jak się okazuje mieliśmy szczęście, bo kilka dni później nie było już miejsc) test na tego wirusa wykonuje się każdemu maluchowi z podobnymi objawami. A duszących się, wymiotujących wydzieliną, zakatarzonych, kaszlących niemowlaków jest obecnie na oddziałach całe mnóstwo. W szpitalach brakuje miejsc, a rodzice odsyłani są do innych placówek. Nie da się opisać, jak boli serce, kiedy patrzy na to, jak jej niemowlaka odsysają jakimś sprzętem, jak podłączają go do tlenu czy respiratora (przy RSV zdarzają się też bezdechy). Nie opowiem ze szczegółami, w jakim stanie wyszłam ze szpitala po kilku dobach niespania (Antek dusił się co chwilę własnym kaszlem), niejedzenia (nie było apetytu ani warunków), niemycia (jedna łazienka na kilkanaście sal). Ale nie skarżę się – cieszę się, że trafiliśmy tam, gdzie mogliśmy mu pomóc i że nie zignorowaliśmy wirusa RSV (o którego istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia), traktując go jak zwykłe przeziębienie. Dlatego matki małych dzieci: miejcie oczy i uszy otwarte, bo to, co wasze starsze dziecko przechoruje i wyjdzie bez szwanku, dla młodszego potomka może okazać się śmiertelnie niebezpieczne. I błagam: myjcie ręce i zabawki waszego niemowlaka, bo wirus RSV przenosi się drogą kropelkową oraz przez bezpośredni kontakt.

Tagged in: