Wiecie chyba, że uwielbiam kategoryzować? Obserwując wojnę, którą rozpętała jedna z Was w komentarzach tutaj, cofnęłam się myślami o 2,5 roku. A nawet nieco dalej, bo już w ciąży każda z nas zastanawia się, jak to będzie z karmieniem swojego maleństwa. Tutaj nie byłam wyjątkiem – myślałam, czytałam, rozmawiałam o temacie, o którym rozmawiają zazwyczaj prawdziwi samcy, czyli o PIERSIACH. Mimo że zazwyczaj mam opinię na każdy temat, tak tutaj rozkładałam ręce. Może dlatego moja historia karmienia piersią potoczyła się tak a nie inaczej? Jak? Nie dowiecie się tego tym razem. Ale żeby załagodzić nieco wojnę, która toczy się nie tylko na moim, ale też na wielu blogach w Polsce, przyjrzałam się bliżej postawom polskich matek względem karmienia piersią. Oto wyniki rekonesansu:

1. Archetypowa matka.

Decyzję o karmieniu piersią podjęła już w dniu, w którym po raz pierwszy dostała okres. W chwili, gdy na teście pojawiły się dwie kreski, biegnie do apteki i kupuje wkładki laktacyjne, i to od razu dwie paczki bo przecież piersi są dwie. A nawet cztery albo osiem, bowiem nagle jakoś zaczynają jej ciążyć, jak garby wielbłądowi. Kupuje więc kilka staników dla karmiących, z każdego rozmiaru po jednym. Nie kupuje żadnych poradników, nie czyta forów, nie rozmawia z matkami – nie widzi potrzeby, bo wszystko wydaje jej się proste i naturalne.Z lekkim zdziwieniem przyjmuje fakt, że dziecko po narodzinach nie chce/nie może ssać, że mleka nie ma wcale/jest go za dużo. Kiedy ten stan utrzymuje się w dniach następnych, zaczyna ulegać lekkiej panice myśląc, co zrobi, jeśli trzeba będzie zacząć podawać dziecku tę truciznę czyli mleko modyfikowane.

Nie poddaje jej się jednak łatwo – zaczyna szukać, sprawdzać i pytać, metodycznie likwiduje wszystkie problemy aby w końcu móc cieszyć się upragnionym ssakiem u swojej piersi. I udaje jej się to przez następne dwa lata, kiedy to wyrośnięta barakuda w końcu oderwana od cyca wpływa na szerokie wody osiedlowego żłobka. Matka przez następne pół roku popłakuje w kącie i ukradkiem próbuje zachęcić młodego do ssania, głównie przez noszenie wydekoltowanych bluzek. Dziecko pozostaje odporne na jej błagalne i nieme prośby, a Archetypowa Matka odpuszcza dopiero wtedy, gdy usłyszy: „Weź się matka ubierz!”

2. Matka Skołowana.

Najczęściej ciąża jest dla niej lekkim zaskoczeniem. No dobra, sporym. Ogromnym. Po pierwotnym szoku i setce przyjętych gratulacji (wszyscy wokół są również dziwnie zaskoczeni), biegnie do księgarni i kupuje wszystkie możliwe książki ze słowem „dziecko” w tytule. Po powrocie zapomina, że je kupiła i wyciąga dopiero, kiedy chce wstawić wózek do komisu, a dziecko właśnie idzie do pierwszej klasy. Ciąża jest dla niej równie zaskakująca jak fakt, że dziecko karmi się piersią i że rodzi się tą samą drogą, jaką się tam dostało. Wydaje jej się to nie tyle obrzydliwe, co równie prawdopodobne jak to, że arbuz zmieści się w szyjce od butelki.

Ponieważ przez 9 miesięcy znajduje się w stanie permanentnego szoku, wita nowonarodzone dziecko jak niespodziewanego, ale utęsknionego gościa. Ponieważ nie wie, jak przystawić dziecko do piersi, kiedy to zrobić i gdzie się chować, robi wszystko intuicyjnie. I mimo że nogi goli regularnie, w sposobie karmienia nie różni się od swojej jaskiniowej pramatki – wychodzi jej to świetnie, sprawnie i do tego daje wiele satysfakcji.

Nie ma problemu z publicznym karmieniem, to raczej owa publika ma z tym problem, bo Skołowana nie widzi potrzeby chować się i zakrywać. Co ciekawe, problem ten mają wyłącznie panie, panowie bowiem jakoś mniej. Fakt, że dziecko nie ma już ochoty na pierś przyjmuje ze zrozumieniem i nie czuje do niego w związku z tym żalu; przeciwnie, spływa na nią poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Ponieważ matka tego typu nie zastanawia się zanadto nad problemami i postępuje intuicyjnie, resztę mleka pozostałego po karmieniu chętnie wleje do kawy. Sobie lub gościom…

3. Matka Przerażona.

Początki są dokładnie takie same, jak u Skołowanej. Przerażona jednak uważnie przegląda wszystkie kupione książki, czyta kilka, w tym jedną wnikliwie. Pech chce, że jest to akurat „Dziecko Rosemary”, po którym nie wychodzi przez tydzień z pokoju i wmawia mężowi, że to książka oparta na faktach. Karmienie piersią wydaje jej się odległym problemem, na razie skupia się na bezpiecznym przetrwaniu pierwszego trymestru.

W dniu narodzin dziecka czuje się, jakby wszystko działo się poza nią. Nie wierzy, że to koniec, nie wierzy, że wszystko się udało i dziecko zamiast rogów ma śliczne włoski. Ponieważ cechuje ją nie tyle ostrożność, co skłonność do paniki, tak trzęsą jej się ręce, że nie może utrzymać dziecka przy piersi. Rady położnych przyjmuje sobie do serca, ale ponieważ z reguły wzajemnie się one wykluczają, karmienie nie układa się pomyślnie.

Nieśmiałe próby kończą się zazwyczaj po kilku tygodniach – Przerażona boi się, że przy zbyt aktywnych próbach przystawiania dziecko wyślizgnie jej się z rąk jak mydło w kąpieli. Dopóki nie odkryje tej trucizny, która wykarmiła całe pokolenie dzieci z lat 70-tych i 80-tych (czyli mleka modyfikowanego), wzbogacą się na niej wszystkie okoliczne panie z poradni laktacyjnych… W końcu wyczerpana matka przerzuca się na butelkę i zaczyna żałować, że zrobiła to dopiero teraz. Na Przerażoną spływa spokój, na jej dziecko również, a obgryzione z nerwów paznokcie (także te męża) w końcu będą miały szansę odrosnąć…

4. Matka Tumiwisi.

Wiadomość o ciąży przyjmuje ze spokojem. Właściwie spodziewała jej się w przeciągu najbliższej dekady, więc czuje tylko lekkie zaskoczenie. Czuje radość, ale nie na tyle, żeby wstawiać zdjęcie z USG na facebooka. Jako że matka przyjmuje wszystko ze stoickim spokojem, poród przebiega bez przeszkód; decyzja o zakończeniu przenoszonej ciąży cesarskim cięciem nie jest więc dla niej nieprzyjemna. Jako że po tym zabiegu karmienie dziecka jest dla niej początkowo problemem, kupuje w najbliższym sklepie jakąkolwiek butelkę i pierwsze z brzegu mleko modyfikowane. Tą samą butelką karmi przez najbliższe cztery miesiące, bo po co kupować nową skoro dziecko pije jak trzeba z tej jednej.

Karmi też czasem piersią, oczywiście jeżeli dziecko ma ochotę. Uważa że dieta matek karmiących to wymysł położnych, zjada więc wszystko to, co jadła będąc w ciąży. Zresztą dieta dla kobiet w ciąży też jest dla niej wymysłem, co jest bowiem nie tak z chipsami, skoro są z ziemniaków czy z cukierkami odpustowymi skoro cukier jest przecież z buraków… Szybko zaczyna rozszerzać dziecku dietę, mniej więcej wtedy, gdy zaczyna ono przypominać człowieka (czyli w czwartym miesiącu). Dziecko je więc jak człowiek i, o dziwo, wyrasta na człowieka.

5. Matka XXI wieku.

Chce dziecka i będzie je miała. Nie jutro, nie pojutrze – dziś. Ona ma plan – dziecko przed 30-tką musi być już na świecie. Nie wiedzieć jak (nikt nie wie, jak takim matkom się to udaje), zachodzi w tę zaplanowaną ciążę. Przez całe dziewięć miesięcy fantazjuje o byciu myszą – u nich ciąża trwa 3 tygodnie a po niej od razu wracają do swoich zajęć. Ponieważ nie życzy sobie tracić czasu na marne, po zaplanowanym cesarskim cięciu nie zamierza nawet próbować karmić. Wszak piersi są od tego, żeby ładnie wypełniać firmową marynarkę.

Na zapas kupuje więc tyle butelek, żeby starczyło na całą dobę karmienia, każda koniecznie w innym kolorze, a najlepiej gdyby miały napisy „rano, popołudnie, wieczór”, aby nie pomylić brudnych z czystymi. Na spotkaniach towarzyskich, z których nie zamierza rezygnować do końca ciąży, wyraża niezadowolenie z faktu, iż producenci nie wynaleźli jeszcze butelek podobnych do papierowych kubków – jednorazowych i ekologicznych. Kobiety karmiące publicznie muszą mieć się na baczności – potrafi obrzucić złym spojrzeniem a na cudze dziecko gotowa jest rzucić urok.

Jak widzicie, teraz temat karmienia piersią jest dla mnie zabawny. Nie było tak jednak zawsze. W ciężkich chwilach przypominałam sobie jednak opowieści moich sąsiadek, które wspominały, jak to dawniej jechało się do sąsiedniego miasta, bo tam rzucono bebiko… Ale to od święta, bo na co dzień było zwykłe mleko prosto od krowy… Fakt, że karmienie piersią jest bardzo ważne dla rozwoju dziecka; nie wszyscy mają jednak taką możliwość. Najważniejsze, żeby być elastycznym i nie przejmować się presją położnych czy lekarzy. Każda matka zna najlepiej swoje dziecko, a intuicja jest czasem lepszym doradcą niż całe personel poradni laktacyjnej.