Cenię sobie postęp cywilizacji, choć tak naprawdę nie korzystam ze wszystkich jego zdobyczy. Nie należę do osób, które muszą mieć wszystko, co nowe, które fascynują się zmianami i stresują tym, że są czasem nieco do tyłu z nowinkami. Bo uważam, że dużo się mówi o rozwoju, a zapomina o tym, jakie niesie on skutki.

Jednym z nich są coraz bardziej rozpowszechnione choroby cywilizacyjne, o których 50 lat temu jeszcze nikt nie słyszał na taką skalę. I właśnie ofiarą takiej choroby padła jedna moja amerykańska znajoma. Gdy widziałyśmy się kilka lat temu, była aktywną, młodą bizneswoman. Trzy lata później spotkałam zupełnie inną osobę. Zmęczona, o spowolnionych ruchach, ledwo utrzymująca się na powierzchni zawodowej aktywności. Obolała zdradziła mi, że lekarze zdiagnozowali u niej coś, co w USA nosi nazwę CFS, a w Polsce jest znane jako syndrom przewlekłego (lub chronicznego) zmęczenia.

Okazuje się, że jest coraz więcej osób, które zwyczajnie nie są w stanie wypocząć. Nawet, jeśli prześpią całą noc (co zdarza się rzadko), to budzą się jeszcze bardziej zmęczone, niż kładły się wieczorem. Męczy ich normalna dzienna aktywność, nie dają rady bez długiej dziennej drzemki. Ich mózg działa na zwolnionych obrotach, ruchy są spowolnione, kojarzenie i pamięć szwankują. Do tego dochodzą objawy czysto fizyczne: bóle mięśni, stawów, gardła, głowy. Moja znajoma określiła się mianem „wraka”, którego nikt nie może wydobyć spod wody. Nie działają leki, bo nawet jeśli antydepresanty poprawiają samopoczucie, to objawy fizyczne wcale nie ustępują. Leczenie polega jedynie na łagodzeniu objawów i właściwie każdy lekarz przyznaje, że nie umie pomóc takiemu pacjentowi.

Myślałam, że to, o czym opowiada mi amerykańska koleżanka, jest jakimś science fiction i stanowi wymysł tamtejszej służby zdrowia. Ale zrobiłam małe rozeznanie i szok – w Polsce coraz częściej diagnozuje się syndrom przewlekłego zmęczenia! Lekarze bardzo nieufnie podchodzą do tego terminu i nazewnictwa, ale zgodnie przyznają: coraz częściej spotykają się z pacjentami, którzy zgłaszają taki zespół objawów, choć wyniki badań mają zupełnie w normie. Najczęściej tymi pacjentami są osoby młode, o wysokim stopniu aktywności, zabiegane, zestresowane. Co ciekawe, na zespół chronicznego zmęczenia 4 razy częściej zapadają kobiety niż mężczyźni – być może przez to, że mają do pogodzenia obowiązki pracownicy, matki i pani domu, ale może również dlatego, że częściej chodzą do lekarzy niż mężczyźni.

Syndrom przewlekłego zmęczenia…

…jest pewnego rodzaju sygnałem ostrzegawczym od organizmu, ale nie należy do subtelnych poszturchiwań – zaczyna się powoli, ale jeśli już zachorujemy, to całym ciałem i umysłem. Nie ma na to lekarstwa, a wyprowadzenie się ze stanu stresu i nagromadzonego zmęczenia trwa latami. Ludzie ratują się suplementami, wysiłkiem fizycznym, relaksacją, ale to wszystko nie tylko nie przynosi efektów, ale nawet jeszcze bardziej męczy i pogrąża w chorobie. Mojej znajomej nieco pomaga psychoterapia, hipnoza, medytacja i joga.

W Wielkiej Brytanii chorym na syndrom przewlekłego zmęczenia przyznaje się czasową rentę. W Polsce dopiero zaczyna raczkować pogłębianie wiedzy o tym syndromie, a tymczasem u chorych na podstawie objawów diagnozuje się schizofrenię, nowotwór, boreliozę albo… hipochondrię. Co gorsze, na zespół przewlekłego zmęczenia zaczynają zapadać nawet dzieci, bo i ich dogania presja rodziców, aby rozwijały się szybciej i lepiej od innych. Szczególnie zauważalne jest to u gimnazjalistów i licealistów, ale u rodziców trudno szukać zrozumienia, skoro nawet lekarze załamują ręce i przyznają się do niewiedzy.
Syndrom przewlekłego zmęczenia nie mija po odpoczynku, po urlopie, seksie czy spotkaniu w gronie przyjaciół. Co więcej, chorzy przestają szukać takich atrakcji, bo unikają wszelkiej aktywności, która nie jest niezbędna do życia, sądząc, iż w ten sposób nieco odpoczną.

Moja znajoma zachowuje się, jakby stąpała po świeżym asfalcie, a jej nogi nie mogły oderwać się od ziemi. Musiała zmienić pracę, na szczęście znalazła opiekę w rodzinie. Ale jeśli taka ma być teraz cena za nasz rozwój, za naszą aktywność i nieustający pęd do lepszego życia, to może lepiej byłoby wrócić do epoki kamienia łupanego? A zupełnie serio: zawsze namawiam do zwolnienia biegu, do chwil dla siebie, do relaksu, odpuszczenia tam, gdzie można to zrobić i do minimalizmu. Więcej nie znaczy lepiej, a jeśli dopadnie cię syndrom przewlekłego zmęczenia, to w pół roku stracisz wszystko, na co pracowałaś tak ciężko przez ostatnie pięć lat.